Gwardia umiera, lecz się nie poddaje...

Autor: Piotr 'Neratin' Florek Redaktor: Neratin

Dodane: 13-07-2006 19:14 ()


Tasiemce to pasożyty bardzo często atakujące literaturę fantasy, do tego stopnia że wielu czytelników odstrasza notka na okładce, informująca iż książka jest N-tym tomem Kronik Demonicznej Kaczki Zagłady. Z drugiej strony, co lepsze cykle fantasy posiadają silne właściwości uzależniające: kupujemy pierwszą książkę, potem drugą, potem kolejną... a potem musimy czekać, aż leniwy autor wyprodukuje następne tomiszcze.

Tak właśnie czują się wielbiciele "Malazańskiej Księgi Poległych" Stevena Eriksona, całkiem słusznie uznawanej za jedno z najlepszych cykli fantasy początku XXI wieku. Na szczęście wydawnictwo Mag wydało kilkanaście dni temu "Łowców Kości", szósty już tom cyklu (a dokładniej, pierwszą z dwóch części podzielonej z powodów poligraficzno-marketingowych książki - kolejna za miesiąc).

Tych, którzy Eriksona znają, raczej zachęcać nie trzeba, pozostali i tak muszą sięgnąć po wcześniejsze tomy. Jest to poniekąd warunek konieczny dla wszystkich, bo bez odświeżenia pamięci o przeszłych wydarzeniach (od wydania poprzedniego tomu upłynęły w końcu dwa lata) zorientowanie się w skomplikowanej fabule "Łowców Kości" jest wyjątkowo trudne.

Tym razem powracamy na znany z "Bram Domu Umarłych" i "Domu Łańcuchów" kontynent Siedmiu Miast, by towarzyszyć znanym i lubianym (albo i nie) bohaterom w ich licznych questach. Jak to u Eriksona bywa, atmosfera zagęszcza się w szybkim tempie, trup ściele się gęsto - i w dość nieoczekiwanych momentach (vide końcówka tomu), zaś nasi ulubieni, wredni bogowie i Ascendenci znów zaczynają wtykać swoje wścibskie nosy w sprawy śmiertelników. Z ascendencją to zresztą śmieszna sprawa, bo jakieś atrybuty boskości zdobywa coraz więcej bohaterów, co zwiastuje nieuniknioną, spektakularną awanturę na zakończenie cyklu...

"Łowcy Kości" bardziej niż "Przypływy Nocy" przypomina poprzednie części cyklu, czego przyczyną jest nie tylko bardziej znajoma sceneria, ale i trochę mniejsza dawka absurdalnego, czarnego humoru. Z drugiej strony, spowodowana wysoką śmiertelnością wymiana bohaterów (a dokładniej, imperialnych marines) sprawia, że coraz trudniej naprawdę przejmować się losami większości z nich. Nowi bohaterowie pojawiają się i umierają zanim zdążymy ich polubić, z kolei starzy, w wyniku procesu ascendencji, stają się coraz bardziej niesamowici i obcy - dobrym przykładem jest ewolucja kapitana Parana. Nie jest to zarzut wobec autora, tylko ostrzeżenie dla czytelnika: w świecie "Malazańskiej Księgi Poległych" przywiązywanie się do śmiertelników może być źródłem sporej frustracji.

Jak to w przypadku książek Eriksona bywa, "Łowców Kości" czyta się z wypiekami na twarzy. Wchłanianie fabuły ułatwia świetny, plastyczny styl autora, doskonale oddawany w tłumaczeniu Michała Jakuszewskiego. Steven Erikson po raz kolejny udowodnił, że "Malazańska Księga Poległych" to fantasy najwyższych lotów. Jeśli szukacie na wakacje czegoś epickiego, krwistego i oryginalnego, kupujcie w ciemno (pod warunkiem zapoznania się z wcześniejszymi tomami cyklu, oczywiście). Jeśli nie, to tym gorzej dla was.

 

Tytuł: Łowcy kości - część 1. Pościg

Autor: Steven Erikson

Wydawnictwo: Mag, Warszawa 2006

Seria: Malazańska księga poległych

ISBN: 83-7480-024-0

Liczba stron: 608

Wymiary: 115 x 185 mm

Okładka: miękka

Tłumaczenie: Michał Jakuszewski


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...