„Wolverine”: „Wróg publiczny” tom 2 - recenzja
Dodane: 25-08-2011 07:09 ()
Pierwsza odsłona „Wroga publicznego”, mimo że jakością nie powalała, to jednak miała w sobie to „coś”, co czyni pełną sztampowych odniesień fabułę bezpretensjonalną, a momentami wręcz błyskotliwie rozpisaną rozrywkę. Niestety nie da się tego samego powiedzieć o drugim tomie tej opowieści.
Rozczarowanie – taka ocena ciśnie się tuż po lekturze tegoż jak zawsze w przypadku Muchy solidnie wydanego tytułu. Podobnie jak poprzednio także i tu herosi Marvela zmuszeni są przeciwstawić się złowrogim machinacjom triumwiratu organizacji Hydra/Dłoń/Świt Białego Światła. Przypomnijmy, że wspomniane „bractwa” podjęły się odkrywczego zadania wypleniania wszelkiego życia z powierzchni Ziemi ku czci bliżej nie skonkretyzowanych, długowiecznych istot, liczących sobie bagatela cztery miliardy lat… Tak odległej w czasie metryki zapewne nie powstydziłyby się bóstwa rodem z kart „Necronomiconu” tudzież „Księgi Ioda”; natomiast otoczki fabularnej porównywalnej z „Wrogiem publicznym” już raczej tak… Gnającemu poprzez liczne szerokości geograficzne Loganowi towarzyszy nie tyle atmosfera generująca emocje, co raczej znużenie do spółki z poczuciem, że nawet dla z definicji przesyconej nieprawdopodobieństwami konwencji skala absurdu została przekroczona. Staruszek Logan przemierzający przestworza na ramieniu Sentinela to zjawisko być może do przyjęcia w okolicach połowy lat siedemdziesiątych. Natomiast w czasach znacznie nam bliższych podobnego rodzaju „kwiatki” wypada zaliczyć do rangi kuriozum, które nie powinno mieć miejsca. Niestety tego typu „zagrywek” jest tu więcej. Brakuje natomiast pomysłowo ujętych kwestii m.in. Reeda Richardsa czy Nicka Fury’ego, którymi poprzedni tom „kupił” i pozytywnie zaskoczył przynajmniej piszącego te słowa.
Pośród gęstwiny wyzutych chociażby z cienia zasadności scen konfrontacyjnych zdaje się zanikać sam tytułowy bohater. Niby jest tu go nie mniej niż w pierwszej odsłonie tej opowieści. A jednak rażąca sztampowość jest tak dalece posunięta, że wręcz nie do przyjęcia. Dodajmy, że tym razem Wolvie zdołał otrząsnąć się z prania mózgu zafundowanego mu przez drapieżnie usposobione bractwa i powrócić na „jasną stronę mocy” (choć akurat w przypadku tej postaci wspomniane określenie jest co najmniej dyskusyjne). Biada tym, którzy uczynili zeń bezwolny automat siejący mord i pożogę, bo jak wiadomo fanom tej postaci Logan jest szczególnie „cięty” na punkcie wszelkich próba manipulacji jego osobą. Trudno jednak otrząsnąć się z przemożnego odczucia, że Rosomak bardziej przekonująco sprawdził się w roli bezlitosnego zabijaki na usługach Hydry/Dłoni/Świtu Białego Światła niż pełnowymiarowy heros o radykalnych metodach „załatwiania” osobistych porachunków.
Jakby tego było mało przepadły także te elementy, które czyniły poprzedni tom nie tylko strawnym, co wręcz całkiem mile przyswajalnym czytadłem – lekkość rozpisania opowieści z powodzeniem broniąca się przed przypisanym gatunkowi absurdom, znamion, że pomimo ogranych schematów mamy do czynienia z dobrze przemyślaną układanką, w której każda z licznie obecnych tu osobowości ma do odegrania istotną rolę. O ile w pierwszym tomie ów pozór jawił się całkiem przekonująco, o tyle druga odsłona „Wroga publicznego” to już chaos i zatracenie na całego. Szczególnie dotkliwie odbija się to na postaciach pokroju Elektry i Northstara (nie wspominając już o zagracającym tło tabunie czwartoligowych herosów) oraz dotąd przekonujących wrażych osobowości (zwłaszcza Elsbeth von Strucker).
Trudno wyzbyć się wrażenia, że Millarowi jakby zabrakło przysłowiowej pary, aby całkiem umiejętnie „rozbuchaną” dramaturgię zwieńczyć przemyślanym i wyzbytym sztampy finałem. Stąd też końcowa refleksja, że z miast pełnokrwistym, rozrywkowym produktem mamy do czynienia z tętniącym ogranymi schematami bublem. Szkoda, bo Mark Millar wielokrotnie dał się poznać jako sprawny i pomysłowy żongler superbohaterskiej narracji, świadomy zarówno mankamentów jak i jej jaśniejszych stron. Dał temu dosadny wyraz zwłaszcza w zekranizowanej mini-serii „Kick-Ass”, stanowiącej popis znajomości prawideł wspomnianego gatunku, a zarazem ich celnie ujęty pastisz. Nie zgorzej zaprezentował się również jako twórca serii „The Ultimates” oraz przejętej od Warrena Ellisa „The Authority” udowadniając, że doskonale odnajduje się w trykocianej konwencji. Niestety wcześniejszych sukcesów nie zdołał powtórzyć na kartach „Wolverine’a”, czego drugi tom „Wroga publicznego” jest dosadnym dowodem.
Pytanie czy John Romita Młodszy odcina kupony od swej niegdysiejszej sławy jest w przypadku „Wroga publicznego” jak najbardziej uzasadnione. Raczej nie sposób uznać niniejszego tytułu za szczyt maestrii tegoż bezdyskusyjnie charakterystycznego grafika. Niektóre kadry (np. na stronie 9) wypada określić nie inaczej jak tylko mianem niedoróbek, którym nie sprostał również swego czasu wyjątkowo ekspresywny Klaus Janson. Odpowiedzialny za położenie tuszu grafik tutaj zagubił rzutkość, z której niegdyś słynął. Zachowawczość efektu jego pracy jest co najmniej zastanawiająca. O ile w poprzednim tomie Romita potrafił niekiedy wykazać się pomysłowością w zakomponowaniu kadrów oraz przekonującego oddania dynamizmu, o tyle w niniejszym sprawia wrażenie jakby uległ głębokiemu znużeniu swoim fachem. Poszczególne sekwencje rozrysowane są byle jak, z wyraźnymi znamionami pośpiechu. Nie obyło się również bez chwilami wzbudzających gromki śmiech błędów rysunkowych (m.in. pokraczna fizjonomia Logana na setnej stronie). Niestety Janson nie zdołał zakamuflować warsztatowego niedbalstwa ilustratora, którego swego czasu poznaliśmy od dobrej strony m.in. w „The Punisher: War Zone vol.1”. Natomiast z powierzonego zadania całkiem udanie wywiązał się kolorysta Paul Mounts. Umiejętny dobór tonacji barw nierzadko stanowi tu najmocniejszą stronę warstwy ilustracyjnej.
Osobnym zagadnieniem jest fabuła wieńcząca niniejsze wydanie zbiorcze. „Więzień Numer Zero” to nie tylko hipotetyczna refleksja o domniemanym pobycie Logana w nazistowskim obozie koncentracyjnym (ponoć powstała nie bez wpływu Willa Eisnera), ale też typowy „przerywnik” w ramach serii pomiędzy dwiema dłuższymi opowieściami. Zarówno pod względem literackim jak i graficznym reprezentuje klimat skrajnie odmienny od „Wroga publicznego”. Nie wzbudza jednak spodziewanego dysonansu, a miast tego korzystnie dopełnia ów album ukazując kompletnie inny „wymiar” fabularny, odbiegający od standardowych opowieści z udziałem „Rosomaka”. Na ile jej wymowa zawiera w sobie sens metaforyczny (Logan jako uosobienie odradzającego się na przekór prześladowań narodu żydowskiego?) pozostaje pytaniem otwartym.
Jakość polskiego wydania nie budzi zastrzeżeń, choć trochę szkoda, że zabrakło reprodukcji całkiem udanych okładek wydań zeszytowych (np. epizodu 27 stanowiącej nawiązanie do klasycznej okładki autorstwa Jima Steranko). Solidna okładka i dobry gatunkowo papier to w przypadku Muchy standard.
Wbrew licznym mankamentom, tak graficznym jak i fabularnym, wciąż nienasycony głód superbohaterskich fabuł wśród przynajmniej części komiksowej braci powoduje, że nawet ta – powiedzmy sobie uczciwie – nieszczególnie lotna opowieść stanowi mimo wszystko niebagatelną atrakcje dla wspomnianej chwilę temu grupy odbiorców. Niemniej jednak piszący te słowa nie miałby nic przeciwko, gdybyśmy doczekali się spolszczenia kolejnych, nieco bardziej przemyślanych tytułów z udziałem naczelnego zabijaki wśród wychowanków Xaviera.
Tytuł: Wolverine: Wróg publiczny tom 2
- Scenariusz: Mark Millar
- Szkic: John Romita Jr., Kaare Andrews
- Tusz: Klaus Janson
- Kolor: Paul Mounts, Jose Villarrubia
- Okładka: Joe Quesada
- Przekład: Tomasz Sidorkiewicz
- Wydawca: Mucha Comics
- Data publikacji: 25 lipca 2011 r.
- Okładka: twarda
- Format: 170x260 mm
- Papier: kredowy
- Liczba stron: 176
- Cena: 79 zł
Zawartość wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w ramach serii „Wolverine vol.3” nr 26-32 (maj-październik 2005 r.)
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...