"Trolle z Troy" tom 12: "Trolle w szkole" - recenzja
Dodane: 05-08-2011 16:47 ()
Szkoła – dla jednych przystań wiedzy, dla drugich zło konieczne. Na samą nazwę placówki, mającej za zadanie wlać nieco oleju do głowy krnąbrnym i niezdyscyplinowanym uczniom, niektórym ciarki przechodzą po plecach. Niejednokrotnie zdarzało się, że zbyt hardy pryncypał wkroczył na wojenną ścieżkę ze swoim podopiecznym. Co jednak, gdy po drugiej stronie ławy zamiast człowieka usadzimy włochatego, wszystkożernego trolla? Zawód nauczyciel gatunkiem wymarłym (pożartym)?
Centralną postacią dwunastego już tomu „Trolli z Troy” jest lady Giertynda – apodyktyczna, maniakalna dyrektorka instytucji skupiającej dzieci, którą umownie można nazwać szkołą. Jednak wpajanie norm moralnych, dobrego wychowania, a przede wszystkim kształcenie pociech z dobrych rodzin nie leży w jej guście. Preferuje ona porzuconych outsiderów, sieroty i inne dziatwy, o których w przyszłości nikt się nie upomni. Szkoła to przykrywka dla intratnego biznesu, jaki prowadzi przedsiębiorcza dama.
Pech chce, że na swej drodze spotyka Tyneth i Gnompoma - dwójkę garnących się do wszelkiej zabawy, ale też lubiących lenistwo dzieci z wioski trolli. Eskapada do miasta kończy się dla maluchów niewolą, która nie przeszkadza im w głoszeniu wywrotowych myśli. Precz ze szkołą i lady! Liczy się brojenie do oporu i kawał świeżego mięsa (może być ludzkie). Jedynym batem na niesforne trolle są pokaźne pokłady wody, które solidniej niż metalowe kraty potrafią utrzymać więźniów w ryzach. Jednak sprytni włochacze zawsze znajdą sposób, aby z opresji wyjść suchą ręką i nogą. Czy trolle połamią sobie zęby na żylastym ciele Giertyndy, a może to ona stępi swoje pazurki na nieustępliwej woli dorastających wojowników?
„Trolle z Troy” dostarczają jak zwykle solidnej dawki humoru wprowadzając czytelnika w błogi stan rozluźnienia, pozwalając na chwilę zapomnieć o codziennych troskach. Urocze trollęta w roli urwipołciów uprzykrzających życie lady furiatce są udanym remedium na nudę. Tym razem pierwszoplanowe postaci cyklu znalazły się w cieniu małych bohaterów. Twórcy umiejętnie dzielą role pomiędzy grupę czołowych charakterów, jednak bez uszczerbku dla fabuły. Jedynym mankamentem siedzenia w szkolnej kozie jest końcowy cliffhanger, zmuszający czytelnika do oczekiwania na ciąg dalszy.
Miłośników serii Arlestona i Mouriera raczej nie trzeba przekonywać do najnowszego albumu przygód Wahy, Tetrama i spółki, na które przyszło nam czekać szmat czasu. Wydawnictwo Egmont zwlekało rok od zapowiedzi z wydaniem niniejszego tomu. Kondycja potentata na polskim rynku komiksowym nie wróży najlepiej w perspektywie przyszłych publikacji.. A warto dodać, że „Trolle w szkole” to dopiero początek edukacyjnej ścieżki milusińskich. Niniejsza opowieść stanowi dość rozbudowany wstęp do właściwej historii, którą, mam szczerą nadzieję, przyjdzie nam przeczytać już niebawem. Lekkie, rozrywkowe przygody krwiożerczych dzikusów z Troy stanowią miłe urozmaicenie dla poważniejszych tytułów ukazujących się na naszym rynku. Takie status quo mogłoby zostać utrzymane, bowiem coraz rzadziej pojedyncze albumy z rynku frankofońskiego trafiają na sklepowe półki. Oby ślad po nich nie zaginął.
Tytuł: "Trolle z Troy" tom 12: "Trolle w szkole"
- Scenariusz: Christophe Arleston
- Rysunki: Jean Louis Mourier
- Przekład: Maria Mosiewicz
- Wydawca: Egmont
- Data publikacji: 06.2011 r.
- Oprawa: miękka
- Objętość: 48 stron
- Format: 215 x 290 mm
- Cena: 35 zł
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...