Dungeon Siege III - recenzja
Dodane: 02-08-2011 13:02 ()
Korekta: Motyl
Na samym początku recenzji muszę się wam do czegoś przyznać. Nie grałem we wcześniejsze części „Dungeon Siege'a". Czy sprawił to tytuł, kojarzący się jednoznacznie z hack n'slashem i nudnym eksterminowaniem kolejnych hord nacierających wrogów, czy też „wspaniała" ekranizacja autorstwa Uwe Bolla - nie wiem. Fakt jest jednak taki, że dopiero trzecia część zwróciła moją uwagę za sprawą całkiem interesujących trailerów oraz szumnych zapowiedzi wprowadzenia nowej jakości do lekko już zastałego gatunku PeCetowych action RPG. Odnośnie „przełomu w gatunku" byłem raczej sceptycznie nastawiony (to już chyba sztandarowe hasło wszystkich producentów gier, często kończące się nudnym powielaniem schematów), ale perspektywa spędzenia kilku godzin na odprężającej siekaninie wydała mi się całkiem interesująca.
Fabuła „Dungeon Siege III" jest raczej mało oryginalna i spokojnie mogłaby zaczynać się od sentencji: „Dawno, dawno temu...". Skupia się ona na historii Dziesiątego Legionu, który chronił królestwo Ehb podczas Wojny Legionów, a wraz z jej zakończeniem stworzył nowe Ehb, składając całą władzę w rękach niezależnego od Legionu monarchy. Jak to w tego typu historiach bywa, Legion - wraz z upływem kolejnych lat - stawał się coraz potężniejszy, aż w pewnym momencie jego władza zaczęła stanowić zagrożenie dla monarchii. Trzydzieści lat temu stała się rzecz bezprecedensowa: król Ehb został zamordowany, a całą winą obarczono przywódców Legionu. Pod dowództwem młodej i charyzmatycznej Jeyne Kassynder - uznanej przez żądny władzy (a jakże) Kościół za świętą - motłoch wyrżnął praktycznie cały Dziesiąty Legion. Tych, którzy przeżyli, tropi się i morduje po dzień dzisiejszy.
Jest jednak jeden człowiek (aż dziw, że nie mówiono o nim: „człowiek ten nadszedł od północy..."), Odo, który para się odnajdywaniem potomków dawnych Legionistów i zapewnianiem im ochrony przed siepaczami Jeyne. Pragnie on odbudować Legion oraz oczyścić jego imię. W tym celu zwołuje wielkie zgromadzenie w Rukkenvahl, na którym mają zapaść wiążące decyzję. Niestety, gdy przybywamy na miejsce posiadłość płonie, wszędzie walają się trupy, a nasza wielka przygoda właśnie się rozpoczyna.
Pomimo sarkastycznego tonu nie uważam, aby cała przedstawiona historia była strasznie zła. Byłoby to stwierdzenie krzywdzące. Jest ona po prostu średnia i zupełnie sztampowa. Gdybym dostawał dziesięć groszy za każdym razem, gdy coś takiego czytam w książkach fantasy lub oglądam na ekranie komputera, byłbym dzisiaj bogatym człowiekiem. Mimo to twórcy „Dungeon Siege III" umieścili w opowiadanej przez siebie historii sporo odwołań do poprzednich części cyklu, dlatego też zwiedzając kolejne lokacje, poznajemy fragmenty historii, które składają się na całkiem ciekawą całość. Boli trochę, że poznawanie głębi fabuły polega na przeczesywaniu kolejnych lokacji w poszukiwaniu regałów z księgami i szukaniu ukrytych fragmentów historii świata. Lepiej byłoby chyba zgromadzić to wszystko w jednej ogromnej bibliotece znajdującej się - chociażby - w jakiejś posiadłości Legionu. Zdecydowano się jednak na inne rozwiązanie, które jest zresztą dość typowe dla nowych produkcji (podobnie wyglądało to chociażby w „Batman: Arkham Asylum", jednak tam zrobiono to o wiele bardziej klimatycznie).
Jedną z „wielkich innowacji" „Dungeon Siege III" miała być fabuła, która zmienia się wraz z wyborami podejmowanymi przez nas podczas gry. Faktycznie, istnieje tutaj takie rozwiązanie, jednak o przełomie nie ma mowy. Wszystko sprowadza się bowiem do kilku kluczowych momentów, w których możemy zadecydować o losie jakiejś postaci lub poprzeć określoną grupę w jej dążeniach. Wybory te pozwalają spersonalizować naszą rozgrywkę, jednak do jej „mechanicznego" przebiegu niewiele wnoszą. Ot, jakaś walka będzie wyglądała trochę inaczej lub otrzymamy dostęp do nieco zmienionych opcji dialogowych.
Jeśli już przy dialogach jesteśmy, warto przyjrzeć się, jak wygląda w tej grze interakcja z bohaterami niezależnymi. Osobiście dzielę ją na dwie części. Pierwsza to rozmowy o świecie, jego historii i poznawanie kolejnych szczegółów dotyczących otoczenia. Dialogi te nie są zbyt długie, a my nie otrzymujemy do dyspozycji zbyt wielu możliwości wpływania na uzyskiwane informacje - jak byśmy nie przeprowadzili rozmowy, odpowiedzi uzyskamy podobne (to nie „Heavy Rain", gdzie do pewnych opcji dialogowych nie możemy już wrócić i to, jakie pytania zadamy ma spory wpływ na fabułę). Druga część to standardowe „dawaj questa stary" i tutaj opcji jest zawsze trzy: „zrobię to", "nie zrobię", "za ile?". Interakcja z postaciami niezależnymi jest w „Dungeon Siege III" płytka. Oczywiście nie spodziewałem się jakiegoś wielkiego rozbudowania tego elementu, ale wydaje mi się, że nawet w „Reccetear: An Item Shop's Tale" czy „Runespell: Overture" jest tego znacznie więcej, a są to gry o nieporównywalnie mniejszych aspiracjach i formacie.
W kwestii fabuły „Dungeon Siege III" otrzymuje ode mnie - w skali szkolnej - mocną tróję z plusem i to tylko za fajny pomysł z modyfikowaniem historii przez wybory podejmowane w kluczowych momentach rozgrywki.
Przejdźmy do sedna gry, czyli eksploracji świata, systemu walki oraz systemu rozwoju postaci, ponieważ - nie oszukujmy się - to właśnie te elementy stanowić miały jego najmocniejszą stronę. Eksploracji świata nie można określić innym mianem niż kompletny „railroading" - możemy pójść tylko tam, gdzie prowadzi nas zadanie i tylko jedną, prostą jak budowa cepa ścieżką. Rozwiązanie to jest naprawdę złe, ponieważ nie mamy praktycznie żadnej możliwości zboczenia z trasy (zejście w zaułek w celu otworzenia skrzynki się nie liczy), dodatkowo system „questowego GPSu" gwarantuje, że nie zgubimy się nawet na chwilę (chociaż trudno mi sobie wyobrazić, aby przy tak prostej mapie świata było to w ogóle możliwe). Jako fan serii „Diablo" uważam, że tak duże uproszczenie i infantylizacja rozgrywki jest wręcz karygodna - „Dungeon Siege III" w temacie eksploracji świata nie pozwala na jakąkolwiek wolność.
Systemy walki i rozwoju postaci miały stanowić kolejną silną stronę gry. Piszę o nich łącznie, ponieważ system rozwoju postaci służy wyłącznie do odblokowywania kolejnych zdolności, które możemy wykorzystać w trakcie walki. Mają nam one zapewnić nowe możliwości pokonywania wrogów i kolejną porcję graficznych fajerwerków, jednak zarówno w pierwszym, jak i drugim przypadku rewelacji raczej nie ma.
Możliwości bojowe naszej postaci możemy podzielić na dwa style - walka na zasięg i walka w zwarciu. Pomiędzy stylami możemy się płynnie przełączać i tak naprawdę odpowiednie łączenie zdolności przypisanych do każdego z nich zapewni nam przewagę w walce. Jeśli chodzi o zdolności, to są one wariacjami wokół potężniejszych ataków, lepszych trafień krytycznych i większej ilości obrażeń specjalnych, takich jak obrażenia od ognia, wysysanie życia itp. Postaci oddano nam do dyspozycji cztery i ogólnie mamy do wyboru: klasycznego wojownika (Lucas), strzelca (Katarina), maga (Reinhart) oraz hybrydę maga i wojownika (Anjali). Nie jest to oczywiście wadą, ponieważ wybór każdej z postaci gwarantuje nam inny styl gry.
Wadą jest już natomiast sam przebieg starć, który jest strasznie schematyczny i polega na wciskaniu klawiszy ataków specjalnych, aktywowaniu zdolności regenerującej punkty życia oraz unikaniu potężniejszych ataków wrogów. W połączeniu z małym zróżnicowaniem przeciwników, cała zabawa staje się szybko monotonna. Dodatkowo poziom trudności - nawet na wyższych stopniach - jest banalny i nie sprawi większych problemów nawet niedzielnym graczom. Rozumiem oczywiście, że twórcy gier chcą sobie zapewnić jak najszerszy krąg odbiorców, ale jeśli nie czujemy nawet odrobiny zagrożenia ze strony wrogów, to przechodzenie kolejnych walk bardzo szybko staje się przykrym obowiązkiem, a nie ekscytującym wyzwaniem. Dodajmy do tego jeszcze, że towarzyszy nam zawsze druga postać sterowana przez AI (jedna z tych, których nie wybraliśmy; możemy przełączać się pomiędzy nimi podczas zabawy), na tyle mocna, że niejednokrotnie czujemy się wręcz jak statyści.
Bardzo wyraźnie widać to podczas starć z bossami. Mówiąc ogólnie, staramy się wtedy nie zginąć (unikać zabójczych ciosów, uciekać od hord pomocników), a „asystująca" nam postać wykańcza - z naszą drobną pomocą - głównego złego. Oczywiście sporo zależy tutaj jeszcze od bohatera, którego wybraliśmy (najgorzej wypada Katarina), jednak ów schemat działa niemalże w każdym przypadku.
Kolejnym problemem jest system zdobywania lepszych broni, pancerzy oraz innych przedmiotów, w które możemy wyposażyć naszych bohaterów. Z pokonanych wrogów wypada zazwyczaj złoto i całe stosy różnego rodzaju przedmiotów, z których większość to badziewie warte jedną lub dwie złote monety, którego nie opłaca się nawet podnosić z ziemi. Tak samo zresztą sprawa wygląda z pieniędzmi, których... nie mamy w zasadzie na co wydawać. Przedmioty dostępne u kupców są słabe i jeżeli podczas gry uda nam się kupić jeden lub dwa warte uwagi, możemy mówić o dużym szczęściu. W dobie rozwiązań znanych chociażby z „Torchlight", „Dungeon Siege" wyróżnia się w tym aspekcie nad wyraz negatywnie.
Oceniając system eksploracji, walki i rozwoju, DSIII znowu łapie zaledwie tróję z plusem. Fajne pomysły zostały całkowicie zaprzepaszczone - walka jest nudna i schematyczna, a przeciwnicy powtarzalni. Dodatkowo sterowanie w wersji PeCetowej woła o pomstę do nieba. Szczególnie system celowania zepsuto na całej linii - niejednokrotnie marnujemy ataki specjalne na jakieś skrzynki, ponieważ AI wybiera je jako cele ataku.
Od strony wizualnej „Dungeon Siege III" prezentuje się dobrze, jednak nie powala na kolana. Większość lokacji jest ciemna, dość uboga w szczegóły, a efekty specjalne również nie zapierają tchu w piersiach. Modele postaci są ładne, ale niewiele się zmieniają w zależności od tego, w co akurat jesteśmy wyekwipowani (już chyba w pierwszym „Fable" wydanym przed laty widziałem większe zróżnicowanie wyglądu bohatera). Mamy tutaj zatem do czynienia z solidną, rzemieślniczą robotą i niczym więcej.
Na minus należy zaliczyć bardzo toporną pracę kamery i brak jakiejkolwiek możliwości jej skonfigurowania. Zoom jest chyba żartem ze strony ekipy deweloperskiej, ponieważ jego zakres jest w zasadzie minimalny. W tym aspekcie DSIII wypada na poziomie pierwszych części serii „Tomb Raider".
„Dungeon Siege III" to gra skierowana raczej do fanów serii i fanatyków gier spod szyldu hack n'slash. Poczynając od przeciętnej fabuły, przez toporny system walki, na brakach interfejsu kończąc, tytuł ten jest ogromną skarbnicą zmarnowanego potencjału. Praktycznie w każdym aspekcie coś tutaj kuleje i chyba tylko odmienne zakończenia związane z podejmowaniem takich, a nie innych decyzji w kluczowych momentach rozgrywki, dają tej grze plusa. Jeżeli z premierą nowego „Dungeon Siege'a" wiązaliście nadzieję na naprawdę przełomowe rozwiązania, zawiedziecie się. Jeżeli zaś szukacie po prostu typowego zabijacza czasu na jakieś 16-18 godzin lub jesteście gorącymi fanami serii, to w DSIII możecie zagrać. W innym przypadku warto wydać pieniądze na coś zupełnie innego.
Moja ocena: 5,5/10
Testowano na: PC
PS: Jeśli obiecywany patch poprawi problemy ze sterowaniem podczas walki i pracę kamery, możecie dodać jeszcze pół punktu do oceny.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...