„Carlos Gardel: Głos Argentyny” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 02-07-2011 07:30 ()


Zmierzyć się z powszechnie szanowanym „dobrem narodowym” to rzecz zaiste niełatwa. Przekonał się o tym chociażby Artur Domosławski, gdy w początkach 2010 wieku wywołał skowyt oburzenia wśród bezkrytycznych wielbicieli Ryszarda Kapuścińskiego (nic przy tym nie ujmując warsztatowi tegoż reportażysty). Z podobnym problemem nie musieli borykać się Carlos Sampayo i Jose Muñoz podejmujący nieszablonową próbę sportretowania Carlosa Gardela, szansonisty w randze bohatera narodowego Argentyny.

Evita Peron, Ernesto „Che” Guevara, Julio Cortézar, José de San Martín, Diego Maradona – to tylko część spośród znanych powszechnie “marek”, którymi południowoamerykańska republika uraczyła resztę świata. Wśród nich szczególne miejsce zajął wzmiankowany wokalista, jeden z głównych – obok rzecz jasna wołowiny – „produktów eksportowych” Argentyny w dobie dwudziestolecia międzywojennego. Szlagiery Gardela nucono na co najmniej czterech kontynentach, a sygnowane jego nazwiskiem płyty niemal nazajutrz po premierze zyskiwały status komercyjnego hitu. Przynajmniej niektóre z wykonywanych przezeń utworów plasują się w gronie wciąż chętnie nabywanych klasyków, po które sięgają również twórcy kultury popularnej. Kto nie wierzy, niech wsłucha się w rytm tanga „Por una cabeza” zaadaptowanego na potrzeby m.in. „Prawdziwych kłamstw” oraz „Zapachu kobiety”. Dodajmy, że jest to utwór z repertuaru właśnie Carlosa Gardela. Nic zatem dziwnego, że ów śpiewak w mniemaniu licznych Argentyńczyków urósł do rangi narodowego herosa. Okoliczność, że zmarł on w skutek katastrofy lotniczej pozostając u szczytu wokalnej kariery dodatkowo potęguje jego legendę graniczącą ze swoistym kultem. W pewnych kręgach uwielbienie wobec śpiewaka ma się wciąż całkiem nieźle i póki co nic nie wskazuje na to, by świat zapomniał o Carlosie Gardelu. A już z całą pewnością nie wielbiciele tanga.

Odzieranie pomników z patyny mitografii bez wątpienia wypada uznać za czynność niewdzięczną, choć zarazem ciekawą. Oczywiście wzorem Domosławskiego tudzież Andrzeja Franaszka (chociaż akurat w tym przypadku wypada mówić raczej o zakamuflowanej hagiografii niż rzetelnym, bezstronnym ujęciu tematu) można pokusić się o rozpisanie pokaźnego tomidła. Duet Sampayo/Muñoz oszczędził jednak dodatkowej boleści sfatygowanym półkom książkowych moli ujmując żywot uwielbianego (a zarazem zagadkowego) pieśniarza według prawideł komiksowej narracji.

Niniejszy tytuł raczej trudno byłoby uznać za standardowy utwór biograficzny; tym bardziej, że mnóstwo informacji z życia argentyńskiego artysty wciąż pozostaje niejasnych. Zresztą już okładka polskiego wydania zdaje się sugerować, że próżno doszukiwać się na jego kartach rozwikłania sekretów tytułowej postaci. Stąd też niniejszy tytuł to raczej zbiór wyrywkowych przekazów i pozornie nieskładnych hipotez snutych wokół tej postaci, bowiem obecnego tu Gardela trudno byłoby uznać za osobowość spójną. Brak pewnych danych nawet w tak fundamentalnej kwestii jak miejsce jego narodzin, choć ochoczo przyznają się doń zarówno mieszkańcy Tuluzy, urugwajskiego Tucuarembô, jak i uwielbianego przez Gardela Buenos Aires. Wszak nie od dziś wiadomo, że sukces ojców ma wielu…

Akcja komiksu toczy się dwutorowo. Czytelnik staje się bowiem świadkiem przypadkowych sekwencji z życia wspomnianego ilustrujących najbardziej charakterystyczne cechy jego osobowości (powściągliwość wobec kobiet, refleksyjne usposobienie, uwielbienie wobec matki). Równocześnie w roku 2000 toczy się debata publiczna, w ramach której „znani znawcy” usiłują wypracować spójną ocenę Gardela. Podążając szlakiem obu nurtów tej opowieści czytelnik stopniowo wgłębia się w melancholijną rzeczywistość zdystansowanego, choć paradoksalnie nie stroniącego od ludzi artysty. Chyba, że jest to jego narzeczona…

Umowność świata przedstawionego podkreśla tło, a zwłaszcza obecne w nim sylwetki postaci. Im dalszy plan, tym rzeczywistość zdaje się popadać w coraz bardziej groteskową atrapę faktycznego tła. Przyczynia się ku temu stylistyka graficzna wzorowana na manierze ilustracyjnej stosowanej w dobie kulminacji kariery Gardela (tj. w latach trzydziestych). Subtelna gra świateł i cieni przy akompaniamencie zamierzonych deformacji pogłębia klimat odrealnienia. Warstwa formalna to zresztą jedna z mocniejszych stron tej pozycji. Tym bardziej, że już wstępne „oględziny” tytułu nie pozostawiają wątpliwości co do warsztatowego perfekcjonizmu Jose Muñoza. Komiks ten można przeglądać po wielokroć za każdym razem odnajdując kolejne „smaczki” i niestandardowe rozwiązania graficzne.

Przy tej okazji trudno oprzeć się chęci wyrażenia czegoś na kształt umiarkowanego entuzjazmu nie tylko z powodu jakości tego komiksu. Powód jest ku temu szczególny, gdyż po przeszło rocznej przerwie doczekaliśmy się nareszcie kolejnej pozycji w prestiżowej kolekcji „Zebra”. Pomimo niezbyt zachęcającego startu (fatalna „Wyspa Burbonów”) pozostałe tomy „podserii” prezentowały nad wyraz wysoki poziom - tak graficzny, jak i fabularny („Samotnik”). Stąd cieszy okoliczność, że pomimo tzw. „przejściowych trudności” komiksowego poletka decydenci Egmontu nie przekreślają całkowicie kolekcji zainicjowanych w dobie względnej hossy. Tym bardziej, że „Carlos Gardel: Głos Argentyny” to tytuł bez cienia wątpliwości równie niezwykły i unikalny co jego bohater.

 

Tytuł: „Carlos Gardel: Głos Argentyny”

  • Scenariusz: Carlos Sampayo
  • Rysunki: Jose Muñoz
  • Przekład: Maria Mosiewicz
  • Wydawca: Egmont Polska
  • Data publikacji: 06.06.2011 r.
  • Okładka: miękka ze „skrzydełkami”
  • Format: 19 x 26
  • Papier: offset
  • Druk: czarno-biały
  • Liczba stron: 120
  • Cena: 49,90 zł

      


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...