„Wachlarz namiestniczki” - opowiadanie
Dodane: 24-05-2011 08:49 ()
Wachlarz namiestniczki
(Weer namiestnicy)
Wiera Szkolnikowa
Już drugą godzinę natrętnie piszczał flet. Wysokie nuty, lekko wyciszane przez gobeliny, odbijały się od kamiennych ścian, unosiły do góry i ostatecznie miotały pod sufitem, przeplatając z monotonnym brzęczeniem strun. Od czasu do czasu w nudną melodię wcinał się desperacki jazgot skrzypiec. Dworacy słuchali w milczeniu, kawalerowie z rezygnacją podpierali ściany, damy siedziały na niskich stołeczkach, rozłożywszy szerokie spódnice i zazdrościły swoim babciom. Za ich czasów na dworze tańczono, a namiestnicza Nemirra nie zyskała jeszcze przydomka Pochmurnej. Młoda rudowłosa władczyni znała się na tańcach i nikt nie potrafił dotrzymać jej kroku w korowodzie garylii. Mogła przetańczyć całą noc, a rano ze śmiechem poszturchiwać przysypiających ministrów, gubiących się w meldunkach. I skąd na to brała siły… W tamtych czasach lubiła inną muzykę i pozwalała dwórkom na noszenie kolorowych sukien, w końcu i tak nie mogły przyćmić swojej pani. Przez ostatnie dwadzieścia lat dworki ubierały się na szaro. Panny nudziły się, walcząc ze snem – w zeszłym roku siostra grafini Inwanos przysnęła przy muzyce i spadła ze stołeczka. Jej wysokość pogardliwie zacisnęła suche wargi i już następnego dnia biedaczka odesłana została na prowincję. Mimo całej tej nudy, nikt nie chciał wracać do domu i tylko tkać gobelinu za gobelinem. Nawet wyleniały i zasnuty pajęczynami skromności dwór nadal pozostawał dworem, a stolica – stolicą. W ukrytych niszach wciąż tulono się do siebie, potem śpiesznie poprawiano sznurówki, męskie wargi dotykały naperfumowanych kobiecych nadgarstków, a damy jednym ruchem wachlarza zachęcały kawalerów albo na zawsze odbierały im nadzieję.
W tym sezonie modne były malowane wachlarze z przezroczystego jedwabiu, przywożone z Kawdnu, kosztujące znacznie więcej od popularnych jeszcze miesiąc temu drewnianych, z cienkich rzeźbionych listew. Ale bezlitosna moda nie zostawiała wyboru: namiestniczka nie tolerowała barwnych sukien, zakazała koronkowych rękawów, jedynie mężatkom pozwalała nosić klejnoty, a najlepszą ozdobą panny, zgodnie z Księgą Siedmiu, ogłoszono skromność. Mało kto odważy się kwestionować mądrość bogów, ale kolorowy, zdobiony wachlarz korzystnie podkreślał dziewczęce wstydliwe rumieńce i ślicznotki nie omieszkały z tego skorzystać. A poza tym, jak tu radzić sobie bez wachlarza? Niewymuszone gesty „powietrznego języka” już dawno wyparły niezgrabne słowa. Dama dotyka warg złożonym wachlarzem – niestety, mój drogi, nie ma Pan żadnych szans. Wstydliwie przykrywa usta rozłożonym – jeszcze nie wszystko stracone, niech Pan się popisze fantazją. Upuszcza wachlarz pod nogi kawalera – no jak to, proszę szybciej podnieść, czekam na Pana dziś wieczorem. Mężczyzna z ukłonem podaje wachlarz: rączką do przodu – schlebia mi Pani, ale mam inne plany; rączką do siebie – nie mogę doczekać się spotkania. Najstarsza gra między kobietą i mężczyzną, a imię jej miłość.
Lita Sorel obywała się bez bogato zdobionego rekwizytu. Bez najmniejszego zażenowania, a nawet z dumą, patrzyła na młodego człowieka, który celowo wybrał miejsce naprzeciwko jej stołka. Skromność zdobi pannę, ale jak tu nie pęcznieć z dumy, jeśli wśród dziesiątków innych ten wspaniały młodzieniec wybrał właśnie ją? Jak ukryć uśmiech szczęścia, jeśli za tydzień na balu zimowym w ratuszu ogłoszone zostaną ich zaręczyny, a za kolejny miesiąc lord Kwe-Ero poprowadzi narzeczoną do ołtarzy. Wyjadą na południe, nad morze i zamieszkają w pałacu z różowego marmuru, w ogrodzie którego kwitnąć będą brzoskwinie i słodkie migdały. Każda panna marzy o szlachetnym lordzie na białym koniu, ale większość musi zadowolić się dalekim kuzynem na myszatej kobyle. Lita ma szczęście.
Namiestniczka siedziała w fotelu, walcząc z chęcią odchylenia się na oparcie – bolały uwięzione w gorsecie żebra, a głowa pod wysoką rudą peruką sprawiała wrażenie, że zaraz pęknie w pół. Ale Nemirra trwała wyprostowana, jej obciągnięte suchą starczą skórą palce ściskały rękojeść wachlarza, a powieki ze zmęczeniem przykrywały zaczerwienione oczy. Muzyka rozbudziła pamięć i sala wypełniła się tańczącymi parami… Wszystkie kobiety były młode i piękne, a mężczyźni dziarscy i przystojni, płomienie świec odbijały się w aksamicie rękawów i diamentowych haftach, na mlecznobiałych koronkach lśniły złote nici. Niematerialni tancerze poruszali się, nie dotykając podłogi. Rozpuszczone włosy panien, krótkie płaszcze mężczyzn, wyzłocona pudrem skóra: po sali krążył kolorowy wicher, widziany tylko przez jedną osobę. Nikt już nie został. Tamten wspaniały przystojniak o brązowych oczach zginął na granicy dwadzieścia lat temu, a niezgrabny gruby burmistrz, który z trudem nadążał za swoją śliczną żoną, odszedł przed pięcioma laty, nie poradziwszy sobie z sutą kolacją. Dwórki… Niektóre umarły przy porodzie, inne zginęły podczas epidemii czarnych potówek, która oszczędziła namiestniczkę. Jeszcze inne dożywały swoich dni w prowincjonalnych zamkach, otoczone wnukami.
Nie chciała patrzeć na środek sali, ale pamięć nie pyta o pozwolenie, nie da się też wybłagać u niej przebaczenia czy nawet chwili zwłoki… Para w samym centrum, wszyscy cofnęli się o krok, zwalniając miejsce dla szybkiej alty. Nemirra wbrew woli wpatrywała się w lśniącą twarz rudowłosej dziewczyny, jeszcze nie ukrytą pod grubą warstwą makijażu, ze zdrowym rumieńcem, nie zeszpeconą przez czarne potówki. Biała suknia, myląco prosta, zgrabnie obejmowała wysokie piersi, otulała cienką talię. Ta panna nie musiała spędzać dwóch godzin na porannej toalecie, nie potrzebowała szmaragdów i pereł, miała lśniące zielone oczy i równe zęby… Co prawda, głuptaska, uważała je za zbyt drobne i krępowała się swojego uśmiechu. Czy raczej – przedtem się krępowała. Teraz była namiestniczką i cienkie wargi rozciągały się aż pod uszy. Obciągnięte białą skórką obcasy zadziornie wybijały rytm. Szybciej, szybciej, jeszcze szybciej. Jak gdyby wiedziała, że nieważne, ile będzie tańczyć, to nie zdąży natańczyć się do oporu, nie zdąży się tańcem nacieszyć. Lata całe stały pomiędzy nią i pierwszymi zmarszczkami, siwymi włosami, głuchym porannym kaszlem i bólami brzucha. Teraz jeden dzień ciągnął się dłużej niż tamte lata.
A dziewczyna na środku sali wyciąga rękę do wysokiego mężczyzny w czarnym kubraku z zielonymi rękawami. Jest młody, niebieskooki i zakochany. Błaga namiestniczkę, by porzuciła wszystko i wyjechała z nim. Statek czeka, ale Nemirra nie jest gotowa, boi się sprzeciwić woli bogów, którzy wybrali ją do rządzenia tym krajem, nie chce tracić długo wyczekiwanej wolności, a poza tym dokąd się śpieszyć? Przed sobą ma całą wieczność, a on, jeśli kocha, to poczeka. Muzyka rozpada się na szybkie nuty, mężczyzna łapie pannę w talii i podrzuca do góry, po czym ostrożnie stawia na podłodze, zdążywszy musnąć wargami wilgotny od potu policzek. Kłócą się, rozstają, wracają do siebie, czasami ona w gniewie wygania go na prowincję, innego razu on ze złością porzuca dwór, za każdym razem na zawsze, ale kolejny raz wraca, wyzłocony przez południową opaleniznę, ze zdobyczą wojenną. I ona po łokcie zatapia ręce w skrzyniach z różowymi, niebieskimi, czarnymi, złotymi i białymi perłami, przymierza ciężkie naszyjniki ze starożytnych złotych monet, ogląda swoją twarz w elfim lustrze z Księżycowych Wysp, tak przezroczystym, jakby w srebrnej oprawie w ogóle nie było szkła.
Potem on znudził się czekaniem i znalazł sobie żonę. Rudowłosą, zielonooką, szesnastoletnią. Po roku młoda małżonka urodziła pierwszego syna, a namiestniczka w ataku wściekłości stłukła elfie lustro. Tego samego dnia jej wachlarz rozkazująco wskazał młodego człowieka, który niedawno przybył na dwór. Szczęściarz spłonął rumieńcem i podniósł drogocenną ozdóbkę. Jego szczęścia wystarczyło na trzy noce, a czwartej wachlarz spadł pod nogi wysokiego kapitana straży pałacowej. Starszy syn posła z Landii, sekretarz ministra do stosunków międzynarodowych, chłopiec-lutnista, słuchy mówiły, że nawet nadworny kapłan Keliana, ascetycznego boga śmierci – wachlarz namiestniczki nie był specjalnie wybredny, ale poszukiwał urozmaicenia.
On wrócił nieoczekiwanie, łamiąc zakaz pojawiania się na dworze. Rano służąca zabrała z królewskiej sypialni strzaskany wachlarz, a otulona wymiętą pościelą namiestniczka ze szczęściem w oczach bawiła się sznurem pereł. Przez trzy gorące miesiące lata Nemirra obywała się bez wachlarza i spóźniała na poranne posiedzenia Rady. Jak gdyby odmłodniała o dziesięć lat, nawet kręgi pod oczami, niemi świadkowie bezsennych nocy, tylko podkreślały morską głębię jej spojrzenia. Trzy nieskończenie szczęśliwe miesiące, jak gdyby wyrwane spod władzy bogów. Tylko trzy miesiące.
Piraci zawsze przeszkadzali w handlu, ale morscy lordowie radzili sobie z ochroną dużych flotylli. Niestety w tym roku nadbrzeżne księstwa straciły zbyt dużo statków podczas morskiego najazdu barbarzyńców, a piraci zdobyli ciche wsparcie kupców z Kawdnu, którzy wyczuli tę słabość. Wyjeżdżał w pośpiechu, nawet bez sensownego pożegnania, tylko obiecał, że przywiezie w prezencie figurę z dziobu pirackiego statku flagowego. Topornego drewnianego ptaka z krzywym dziobem rzucili jej do stóp marynarze z jego statku. Tym razem nie wrócił. I od tamtego czasu na dworze nie tańczono – dwumiesięczna żałoba rozciągnęła się na dwadzieścia lat.
Melodia wspięła się na piskliwe, wysokie tony i zamilkła. Ciszę przerywał teraz tylko delikatny szept wachlarzy. Nemirra otworzyła oczy i obejrzała salę, powoli wracając do teraźniejszości. Jej pamięć potrafiła jeszcze utrzymać sprawy państwowe, ale zawodziła w drobiazgach, namiestniczka kiepsko pamiętała twarze i jeszcze gorzej imiona. Słodziutkie wnuczki jej pierwszych dwórek zlewały się w jedną pannę bez twarzy, która sznurowała gorset i grzała wino. Delikatne „dziecko” lub pogardliwe „skarbie” póki co skutecznie ukrywały dziury w pamięci, ale rozumiała, że niedługo odda starości również i ten bastion. Mało znane nudne twarze, szare suknie, ciemne kubraki… Zebrała się, by wstać, doskonale świadoma, że wystarczy tylko stanąć na nogach i schowany pod żebrami ból wgryzie się w wątrobę, więc zastygła w bezruchu, upodabniając się do swojego kamiennego małżonka. Jaskrawą plamą wśród tej wszechogarniającej starości lśniła znajoma twarz, znajoma aż do bólu. Ironiczne brwi, wypalone w słońcu włosy, srebrzystoniebieskie oczy, a nawet czarne znamię, jak muszka na policzku kokietki. Namiestniczka wstała, nadal jeszcze we władzy złudzenia, nie zwracając uwagi na ból, i powoli ruszyła do przodu. Damy śpiesznie wstawały ze stołeczków, kawalerowie kłaniali się, a złudzenie nadal stało przed nią. Zatrzymała się koło młodego człowieka i wbiła w niego spojrzenie, nie wierząc własnym oczom, bojąc się pomylić. Te same szerokie bary, które bardziej pasowałyby do tragarza, a nie do lorda, długie rzęsy jak gdyby potrącone złocistym pudrem i srebrne iskierki w oczach, jakby to księżyc rozsypał odblaski po morskiej wodzie.
Czy można zastanawiać się nad możliwym i niemożliwym, jeśli bogowie właśnie okazali ci łaskę? Mówią, że z zaświatów się nie wraca – i niech sobie gadają! Powoli, jak w uroczystym tańcu podniosła rękę i rozluźniła palce. Wachlarz uderzył o podłogę, otwierając się w locie, złocone pióra żar-ptaka odbiły płomienie świec. Sala zamarła i tylko mała Lita, zdjęta przerażeniem, wychyliła się do przodu, zaciskając pięści: „Jak to! On się nie zgodzi! Nigdy!”. Wściekłość wykrzywiła jej uroczą twarzyczkę, dodając jej niecharakterystycznej dla dziewczyny głębi. A czas płynął niewyobrażalnie powoli, jeszcze chwila i ona rzuci się do przodu, rozedrze ten przeklęty wachlarz i rzuci go w twarz staruchy.
A on stał ze spuszczonymi oczami, wpatrując się w lakierowaną rączkę wachlarza, jak gdyby była ona łbem jadowitego węża. Odmówić – obrazić namiestniczkę na oczach wszystkich zebranych, ona nigdy nie zapomni ani nie przebaczy. Nie ma wybaczenia nawet dla przyjaciół, co dopiero mówić o wrogach. I Lita, biedna dziewczynka, jest kompletnie bezbronna, nie ma wpływowych krewnych, a on póki co jest nikim, bo nawet nie narzeczonym. Namiestniczka na zawsze zamknie ją w klasztorze.
Zgodzić się – krew w żyłach stygła na samą myśl, na jedno spojrzenie na ten wyschnięty szkielet, otulony białym płótnem. Jednak słusznie biały ustalony został kolorem królewskiej żałoby. Jak spojrzy potem w oczy narzeczonej, jak ośmieli się nazwać ją swoją, dotknąć jej czystej skóry?
– Czemu pan tak stoi? Proszę podać wachlarz namiestnicze.
Schylił się i podniósł wachlarz, po czym powoli wyprostował i spojrzał jej w twarz, nadal nie podjąwszy żadnej decyzji. Nemirra stała przed nim z wyciągniętą ręką i widział, jak drżą jej palce, jak pod grubą warstwą pudru ryżowego i kosmetyków na policzkach wykwitają ceglaste rumieńce. Nie, nie odważy się. Tę kobietę kochał jego ojciec, a matka nienawidziła. Ta kobieta przez pół stulecia rządziła imperium i żadna namiestniczka nie mogła się z nią równać. Ta kobieta potrafiła kochać i pragnąć. Jakże pusta i bezsensowna wydała mu się porcelanowa twarzyczka Lity w porównaniu z tym płonącym spojrzeniem. Był jeszcze zbyt młody, by zrozumieć, co czuła Nemirra, ale wiedział, że nie odważy się odmówić i wyciągnął wachlarz rączką do siebie.
Namiestniczka skinęła głową, raz, drugi i trzeci. Jej podbródek drżał, nie potrafiła rozluźnić zastygłych palców. Bogowie nie znają litości. Patrzy na nią ze wstrętem, jak panna na karalucha, ale nie waży się uciec przerażonym spojrzeniem, nie potrafiąc ukryć swoich uczuć. Iluzja rozbiła się na tysiąc skorup. Ona była staruchą, a on – tchórzliwym synem odważnego ojca. Nemirra gestem zawołała najbliższą dwórkę, oparła o jej ramię i powoli wyszła z sali. On został gdzie stał, nadal trzymając w ręku jej wachlarz.
Trzy miesiące później namiestniczka cicho zmarła we śnie. Jej następczyni nie lubiła muzyki i rozkazała, by małą salę taneczną przebudowano na zimowy ogród.
Przełożyła Marina Makarewska
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...