„Josel. 19 kwietnia 1943 roku” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 26-04-2011 16:48 ()


Pytanie „co by było gdyby” zadawali już wielokrotnie m.in. Arnold Toynbee, Otto Basil, Philip K. Dick czy Andrzej Pilipiuk. Zadał je również Joe Kubert, niekwestionowany klasyk komiksu, znany z tworzenia perypetii m.in. Sierżanta Rocka i Hawkmana. Uczynił to w sposób nader osobisty odnosząc się do - na całe szczęście - „niedoszłego” do skutku fragmentu jego biografii.

Początkowe sekwencje „Josela” rozgrywają się w warszawskim getcie, niebawem po wszczęciu powstania przez „przypartych do muru” (niemal dosłownie…) żydowskich bojowników. Kryjący się wśród kanałów desperaci miast marszu do komory gazowej zdecydowali się na śmierć w walce. Wśród nich jest młodzieniec imieniem Josel, który nawet w tak skrajnych warunkach nie porzuca swej rysunkowej pasji. Tym bardziej, że jest ona dlań nie tylko radością życia, ale też ucieczką do innego, lepszego świata, którym zamiast bezwzględnych nazistów władają jaskiniowcy, astronauci i superbohaterowie…

W chwilę potem retrospekcja przenosi nas w schyłek lat trzydziestych. Naznaczoną fascynacją rysunkiem sielankę przerywa nazistowsko-sowiecka inwazja. Jesienią roku pamiętnego „rasa panów” ustanawia zaczątki „nowego ładu” (według wytycznych m.in. Alfreda Rosenberga), z którego wykluczono tzw. ludność nie-aryjską. Stąd ciśnięty w bezwzględny wir historii Josel zmuszony jest opuścić rodzinne miasteczko zasilając pochód Żydów spędzanych do stołecznego getta. Wraz z nim stajemy się świadkami dramatu codzienności w ekstremalnie trudnych warunkach ustawicznej walki o byt. Utalentowany chłopak ucieka w świat wyobrażeń, kreśląc na czym tylko się da fantastyczne światy dalece odbiegające od koszmaru okupacyjnej rzeczywistości. Niestety wraz z upływem czasu natarczywa rzeczywistość przenika również do jego prac…

Kolejne miesiące pobytu w getcie to czas przyspieszonego dojrzewania Josela, który mimo wszystko nie tylko odnajduje się w delikatnie rzecz ujmując niełatwych realiach, ale też staje się swoistym ulubieńcem nazistowskich drabów administrujących żydowską enklawę. Oprawcy spod znaku swastyki okazują się zaskakująco wrażliwi na dokonania młodego rysownika. Równocześnie chłopak utrzymuje kontakt z przedstawicielami skrofulicznego ruchu oporu. Niebawem natrafia także na uciekiniera z obozu koncentracyjnego, od którego dowiaduje się rzeczy przerastających wyobrażenie…

Mankamentem tej publikacji jest z miejsca widoczny brak sięgnięcia do źródeł historycznych traktujących o ukazanych w niej wydarzeniach. Zarówno „Rozmowy z katem” Kazimierza Moczarskiego, jak i wspomnienia uczestników walk w warszawskim getcie (np. Marka Edelmana) doczekały się przekładów na język angielski. Dziwi zatem, że podejmując ów temat Joe Kubert nie wysilił się, by chociaż pobieżnie zapoznać się z wspomnianymi świadectwami. A szkoda, bo tym samym „Josel” znacznie zyskałby na sile wyrazu i poczuciu autentyczności. Nie wspominając już, że skoro Joe Kubert podjął się tak „ciężkiego” gatunkowo tematu, wypadało z samego szacunku wobec uczestników wspomnianego zrywu, sięgnąć po publikacje o tej tematyce. A tu niestety „wieje” dyletanctwem oraz infantylnymi uproszczeniami. Stąd też miast doskonale zorganizowanych, a zarazem zdeterminowanych bojowników Żydowskiego Ruchu Oporu (a tak – jeśli wierzyć Moczarskiemu – określał ich wyznaczony do tłumienia powstania w getcie gruppenfűhrer Jűrgen Stroop) mamy tu do czynienia ze zbieraniną przerażonych obszarpańców dowodzonych przez niekompetentnego Mordechaja. W ich poczynaniach brak znamion choćby śladowego planowania, gdy w rzeczywistości powstańcy stawili zaskakująco sprawnie zorganizowany opór. Stąd na kartach „Josela” próżno szukać „Żydów zwinnych jak pantery” (cytat za wspomnianym SS-manem) czy też przemyślnego systemu improwizowanych schronów, wobec którego Stroop nie szczędził słów szczerego podziwu. Dziwne, że już sam fakt trwającego niemal miesiąc oporu nie dał Kubertowi nieco do myślenia.

Oczywiście mógłby asekuracyjnie powtórzyć za Grzegorzem Rosińskim (podczas spotkania w Warszawskim Domu Kultury na Elektoralnej w październiku 1999 roku): „Tylko proszę mi nie zarzucać, że nie było tam (akurat w tym przypadku chodziło o świeżo opublikowaną „Błękitną zarazę”) takiej roślinności czy architektury.” Sęk w tym, że cykl o wikingu-kosmicie to żonglerka konwencji nie bez udziału motywów rodem z fantasy i SF. Natomiast amerykański twórca podjął się tematu silnie osadzonego w konkretnym momencie dziejowym i tym samym narzucił sobie fabularne prawidła, którymi winien się konsekwentnie kierować. Nawet jeśli z definicji opowieść ma wymowę historii alternatywnej… Tyle z tego, że uniknął przekłamań porównywalnych z niesławnym serialem „Holocaust”, w którym żydowskie powstanie tłumili ramię w ramię z Niemcami… Polacy… Do tego odziani w rogatywki, tak by przypadkiem nikt nie miał wątpliwości…

Wizja Kuberta kłóci się zatem z powszechnie znanymi faktami, co tym samym znacznie uchybia niniejszej fabule. Szkoda, bo potencjalnie zjawiskowy, a zarazem istotny tytuł sprowadzono do rangi sketchbooka. Porównania z „Mausem” nasuwa się w sposób naturalny. Zresztą plotka głosi, że decydenci polskiej filii Egmontu liczyli na szum medialny przynajmniej w części porównywalny z komiksem Spigelmana. „Josel” już „na starcie” nie miał szans na powtórzenie tego sukcesu, bo – z całym szacunkiem dla ogromnego dorobku i talentu Joe Kuberta – to jednak nie ta ranga fabuły. Różnica między zapisem autentycznych przeżyć (nawet jeśli nieco ubarwionych ku uciesze odbiorców), a w gruncie rzeczy luźnymi wyobrażeniami dyletanta jest w przypadku obu tytułów aż nazbyt dostrzegalna.

Graficzna strona tej publikacji to bez dwóch zdań brawurowy popis artystycznego kunsztu Kuberta. Lekkość z jaką kreśli on kolejne plansze wiele mówią o biegłości warsztatowej tegoż zasłużonego twórcy. Lata godnej pozazdroszczenia aktywności w komiksowej branży oraz niezliczona ilość stworzonych przezeń plansz sprawiła, że ów rysownik częstokroć ociera się o graficzną perfekcję. Zacietrzewione fizjonomie niemieckich oficerów, wyniszczone ciała spracowanych więźniów „fabryk śmierci” czy ekspresywna mimika obecnych tu postaci jawią się bardzo przekonująco, mimo że faktycznie mamy do czynienia ze zbiorem storyboardów. Z jednej strony można mniemać, że po pełnym dopracowaniu szkiców fabuła jeszcze bardziej zyskałaby na swej wymowie. Z drugiej natomiast poczucie, że mamy do czynienia nie tyle z ujętą w kadr literaturą faktu, co raczej projektem pewnej rzeczywistości (która akurat w przypadku Kuberta na szczęście nie doszła do skutku), usprawiedliwia zastosowanie tej taktyki graficznej. Niestety, tak pomyślana i zrealizowana okazała się równocześnie „wyrokiem” dla polskiej edycji, która nie znalazła spodziewanej liczby odbiorców. Nie udało się również zainteresować nią tej części mediów, które zazwyczaj ochoczo „podłapują” podobne popkulturowe zjawiska. Na usprawiedliwienie polskiego odbiorcy wypada dodać, że również po tamtej stronie Atlantyku „Josel” nie zyskał statusu komercyjnego hitu, a wśród sztandarowych dokonań tego autora z reguły wymieniane są inne tytuły. Z pewnością jednak warto zapoznać się z tą pozycją, głównie ze względu na nie podlegający dyskusji ilustratorski talent Joe Kuberta, niekwestionowanej legendy komiksu.

 

Tytuł: „Josel. 19 kwietnia 1943 roku”

  • Scenariusz: Joe Kubert
  • Szkic i okładka: Joe Kubert
  • Przekład z języka angielskiego: Maciej Drewnowski
  • Wydawca: Egmont Polska
  • Data publikacjij: 2006 r.
  • Okładka: twarda, lakierowana
  • Format: 170 x 260 mm
  • Papier: kredowy
  • Druk: czarno-biały
  • Stron: 132
  • Cena: 79,90 zł

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...