"Wojna Sambre'ów": "Hugo i Iris" - recenzja
Dodane: 17-04-2011 17:07 ()
Nim Bernard poznał Julię... Hugo nawiązał znajomość z Iris. Ten oraz inne wątki poprzedzające fabułę wydanego dawno temu przez Egmont "Sambre" całkiem zgrabnie uzupełniają lubiany, choć nieco jałowy dramat werterowski Yslaire'a, umiejscowiony w dobie romantyzmu. Czytelnicy podzielą się na dwa obozy - jedni zostaną onieśmieleni przepiękną szatą graficzną albumu, drudzy zaś będą narzekać na franczyzowe ambicje twórcy serii o rodzie Sambre'ów. Chęć stworzenia przez Yslaire'a odrębnego uniwersum byłaby nawet intrygująca, gdyby autor miał głowę pełną świeżych pomysłów i dar zaskakiwania czytelnika. Niestety scenarzysta woli mielić jeden koncept w nieskończoność, ciągnąc swoją epopeję rodzinną właściwie na jedno kopyto.
Entuzjaści komiksów nie mający wcześniej do czynienia z "Sambre" mogą spać spokojnie. Znajomość głównej serii nie jest aż tak bardzo wymagana; na upartego z lektury "Hugo i Iris" można wszystko zrozumieć. Akcja albumu rozpoczyna się w okolicach 1830 roku, gdy Hugo zostaje przymuszony przez swoich rodziców do małżeństwa z córką zamożnego właściciela kopalni. Chcąc uciec od domu zżeranego przez polityczną poprawność i zesztywniałe konwenanse, Hugo wybiera w podróż do kopalni, nad którą ma sprawować nadzór. Tam wraz z robotnikami odkrywa dawną nekropolię oraz naskalne obrazy z zamierzchłych czasów. Niecodzienne znalezisko powoduje w nim naukową ciekawość, przemieniającą się z kolei w pasję stworzenia ponadczasowego dzieła, mającego rzucić inne światło na początki cywilizacji oraz rodzaju ludzkiego. W trakcie obłędnych badań Hugo przypadkiem spotyka na swojej drodze Iris, kurtyzanę będącą aktorskim pupilem znanych francuskich scenarzystów i pisarzy. Hipnotyzujące swoją czerwienią oczy Iris zrobią takie wrażenie na Hugonie, iż ten z czasem straci dla niej głowę i majątek. Niezrównoważony psychicznie pisarz nie zdaje sobie sprawy, że poprzez znajomość z Iris rzuca na rodzinę klątwę, sączącą w niej jad przez następne pokolenia...
Yslaire pokazuje, że ma wszelkie zadatki na bycie erudytą w komiksie frankofońskim. Jednakże z jakiś niewyjaśnionych powodów nie wychodzi mu to. Posiada do tego wszelkie narzędzia. Wspomnę jedynie o pomyśle wyjściowym, czyli fabularnym rozszerzeniu freudowskich koncepcji zawartych w "Totemie i tabu" oraz "Kulturze jako źródle cierpień". W trakcie lektury można wyczuć, jak bardzo Yslaire chciał ukazać tragedię indywiduum będącego członkiem sztampowej, patriarchalnej rodziny okresu wiktoriańskiego. Zarówno Hugo Sambre, jak i większość osób przynależnych do rodu, są ludźmi cierpiącymi z powodu zasad obowiązującej kultury, będącej niczym uwierający kaftan. Duża liczba postaci przewijających się przez ten komiks przeżywa nieopisywane męki tylko dlatego, że otaczający świat zahamowuje w nich poczucie agresji i autentyczności, co często kieruje ich do podejmowania nierozsądnych decyzji. Te arcyciekawe wątki zostają jednak zepchnięte na drugi tom, dając upust niezwykle ogranemu motywowi miłosnemu, zdrady oraz intrygi wyjętej z kanwy francuskiej literatury romantycznej. Dużo jest tutaj odwołań do dziedzictwa francuskiego romantyzmu, ale na dobrą sprawę nie wzbogaca to komiksu w żaden sposób. W porównaniu z "Sambre", w "Hugo i Iris" mamy do czynienia ze standardowymi rozwiązaniami fabularnymi oraz powolnie płynącym czasem akcji. Istnym gwoździem do trumny jest nieco nużący epilog, w którym dobitnie widać powtórzenia dokonywane przez Yslaire'a. Jakby opowiadał wciąż tą samą historię, tylko w innym tle oraz kontekście historycznym.
Nie będzie dla nikogo zaskoczeniem zwierzenie, że dotrwałem do końca albumu tylko dzięki zniewalającym rysunkom duetu Bastide/Mezil. W odróżnieniu od stylistyki zaaranżowanej przez Yslaire'a z opowieści o Bernardzie i Julii, Jean Bastide oraz Vincent Mezil zaprezentowali bardziej dokładne, realistyczne wręcz podejście do tematu. Urzeka dopracowana w najmniejszych szczegółach konwencja malarska, zachwyca dbałość o jak najwierniejsze ukazanie klimatu epoki, wreszcie radość powoduje doskonałe ujęcie scen oraz budowanie odpowiedniej atmosfery. Owszem, widać gdzieniegdzie wpływ obróbki komputerowej i cieniowania, ale dodają one do przekazu rysunków jedynie dosadność, przez co ich wymowa jeszcze bardziej wprawia w euforię. To dzięki pieczołowicie narysowanym pracom w komiksie doskonale wyczuwa się historyzm i sentymentalizm połączony z elementami spirytualistycznymi, tak dobrze znanymi romantykom. Szczerze powiem, że jest to jeden z ładniejszych albumów, jakie miałem okazję czytać w tym roku.
W "Hugo i Iris" Yslaire kontynuuje wątki zaczęte w Sambre - na ile kieruje nami przeznaczenie, a na ile sami jesteśmy twórcami własnego losu, mogącego przewartościowywać wartości? To nic, że pod względem scenariusza nie doświadczamy tutaj nic nowego. Nie szkodzi, że Yslaire rozmienia się na drobne, odcinając kupony od popularności zaskarbionej dzięki poprzednim częściom cyklu, które we Francji sprzedają się niczym świeże bułeczki. Za mało tutaj treści, zbyt dużo formy. Dla tej formy jednak warto sięgnąć po ten album. Przeglądając pełne pasji rysunki możemy usłyszeć w umyśle pełne emocji i napięcia wariacje klasyczne Tomaso Albinoniego, Gabriela Faure, Edwarda Elgara czy Sergeia Prokofieva. Rzadko kiedy prace rysowników komiksowych potrafią obudzić w czytelniku utwory z nastrojowej muzyki granej przez klasycznych mistrzów. We mnie przebudziły i nie jest mi żal czasu spędzonego przed komiksem.
Tytuł: "Wojna Sambre'ów": "Hugo i Iris"
- Scenariusz: Yslaire
- Rysunki: Jean Bastide, Vincent Mézil
- Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
- Wydawca: Egmont
- Data publikacji: 04.04.2011
- Oprawa: twarda
- Papier: kredowy
- Format: 215x290mm
- Druk: kolor
- Stron: 168
- Cena: 99,99 zł
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...