Dean Koontz "Maska" - recenzja nowego wydania

Autor: Eryk Maciejowski Redaktor: Kilm

Dodane: 07-04-2011 19:13 ()


Dean Koontz jest znanym i lubianym pisarzem w Polsce, a jego twórczość czasami budzi pewne skojarzenia z innym, specjalizującym się w psychologizujących horrorach pisarzem, czyli Stephenem Kingiem. Pisuje też powieści z elementami s-f. Maska, której wznowienie jest przedmiotem tej recenzji, to gatunkowo czystej krwi horror bez obcych domieszek, z wczesnego okresu twórczości pisarza (pochodzi z 1981 roku).

Fabuła nie należy do specjalnie wyszukanych. Poznajemy oto żyjącą w idealnej zgodzie parę małżeńską, Carol i Paula. Ona jest psychiatrą, on nauczycielem akademickim. Żyją w szczęściu i dobrobycie, a jedyne czego im brakuje to dziecko, którego z powodu bezpłodności mieć nie mogą. Decydują się więc na adopcję. Któregoś pięknego dnia Carol potrąca samochodem pewną nastolatkę – chociaż dziewczyna nie ponosi poważnego uszczerbku na zdrowiu, traci zupełnie pamięć. Carol, za pomocą sesji hipnotycznej, chce jej przywrócić wspomnienia, a przy okazji przywiązuje się do dziewczynki, która wkrótce zostaje nowym członkiem ich rodziny. Co wiąże się z różnymi dziwnymi wydarzeniami, które wydają się mieć z dziewczynką jakiś związek....

Nie brzmi to oryginalnie. Niestety. Autor prowadzi czytelnika jak po sznurku, poprzez niezbyt zaskakujące zwroty akcji i dosyć przewidywalne wydarzenia. Oczywiście, schematyzm nie jest jeszcze taki straszny, można spotkać wiele książek, które pomimo mało oryginalnej i oklepanej historii, w jakiś sposób wciągają, czy oczarowują czytelnika. W „Masce” jest z tym dosyć poważny problem. Gdyż poza niezbyt interesującą fabułą, mamy jeszcze kilka innych wad.

 Bohaterowie są psychologicznie raczej prości i jednowymiarowi, chociaż autor stara się niekiedy zasugerować czytelnikowi że jest inaczej (kreśląc postać Carol i wspominając o jej trudnym dzieciństwie), ale to zdecydowanie nie wystarcza, żeby potraktować postaci inaczej niż papierowe kukiełki wygłaszające swoje kwestie. Nie najgorzej wypada język powieści. Styl jest prosty, nienachalny, i stoi na (w miarę) przyzwoitym poziomie. Niestety nie wszędzie; kuleją niektóre opisy, szczególnie scen miłosnych i relacji między Carol i Paulem; są przesłodzone i wyidealizowane tak, że pasowały by prędzej do harlequina, aniżeli do horroru. I nie jest ich niestety mało. Również dialogi cierpią w dużej części na nadmiar sztuczności. Nie da się jednak ukryć, że czyta się to w miarę bezboleśnie.

Pomimo minusów, znajdą się jednak tez pewne plusy. Po pierwsze, już w trakcie czytania da się zauważyć, że książka nie jest w żaden sposób przegadana. Wprawdzie z nowym wydaniu wydaje się być średniej długości, ale to złudzenie wywołane większa interlinią niż zazwyczaj, w rzeczywistości nie ma prawdopodobnie więcej niż 200 stron objętości i można ją przeczytać w jeden wieczór. Jakichkolwiek dłużyzn, mielizn, czy lania wody czytelnik nie uświadczy; Koontz prowadzi fabułę prosto do przodu, bez żadnych przystanków i bez wprowadzania niepotrzebnych wątków, opisów, dialogów, zostawiając w zasadzie czystą akcję i niewiele ponadto. Pewnych detali mogło by być więcej, ale takie „behawiorystyczne” podejście do pisania nie jest samo w sobie czymś złym. Po drugie, Maskę czyta się w miarę szybko i nie wymaga specjalnej uwagi. Wprawdzie amatorom mocnych wrażeń zbyt wielu takowych prawdopodobnie nie dostarczy, ale pozwoli się oderwać od rzeczywistości na pewien czas, co sprawia że może być niezłą lekturą do pociągu, gdy poza czytaniem nie mamy żadnych innych zajęć. Po trzecie, dwa elementy fabuły mimo wszystko przykuły moją uwagę: kot Arystofanes – jego nietypowe zachowanie to chyba jedyny element, który w jakikolwiek sposób się wyróżnia i wzbudza jakieś odczucia; zakończenie - trochę niedopowiedziane, chyba jedyna rzecz jaką ciężko przewidzieć. Nie jest może wybitnie zaskakujące, ale jego otwartość, dająca czytelnikom pole do interpretacji, należy do zdecydowanych zalet.

Maska nie jest powieścią wybitną i jeśli mamy wybór, lepiej sięgnąć po inną książkę Koontza. Z drugiej jednak strony, nie można powiedzieć, że nie warto do niej zajrzeć; nie, jest po prostu nijaka. Skonstruowana przyzwoicie, chociaż całkowicie odtwórczo. Napisana poprawnie ale niestety tylko poprawnie, nie ma tu żadnych przebłysków talentu pisarza, a Koontz, co wiemy skądinąd z innych jego powieści, wcale złym pisarzem nie jest, wręcz przeciwnie – jednak w Masce tego absolutnie nie widać. Brakuje tu czegokolwiek przykuwającego uwagę, ale przede wszystkim – brakuje ducha.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...