"Kapitan Sheer" - recenzja
Dodane: 17-03-2011 22:09 ()
Najlepiej myśli się w samotności. Bez namolnych ludzi, banalnych gadek, wykonywania tych codziennych rytuałów, od których pomału robi nam się niedobrze. Wiele pereł filozofii nabiera połysku tylko w warunkach wyobcowania. Zapytajcie Nietzschego i Prousta.
Nie pytajcie natomiast Roberta Wyrzykowskiego i tytułowego bohatera jego komiksu – „Kapitana Sheera”, jeśli owych pereł oczekujecie. Przerośnięty szczur i równie szczurzy bosman prędzej wyłowią z bezkresnego morza istotę skondensowanego humoru pasków komiksowych niż zmieniające życie spostrzeżenia. Ta morska samotnia generuje dowcipy. Dlatego mam gdzieś teksty, które można znaleźć w sieci, sugerujące, że mamy do czynienia z komiksem głębszym niż Rów Mariański.
Nie piszę tego złośliwie. Gdyby „Kapitan Sheer” silił się na wszystko, co tak bardzo mądrze brzmi, czyli suspens, egzystencjalizm, epistemologię, cisnąłbym to komiksowe kuriozum wydane przez Kulturę Gniewu w kąt. Na szczęście Robert Wyrzykowski w spółce z Marcinem Podolcem bawią się subtelniej, nie próbują budować nowej mitologii, wyciskając z bohaterów wszystkie soki. Seria, stworzona przez rysownika i scenarzystę Podolca i wspomagana scenariuszami przez Wyrzykowskiego, jeszcze przed wydaniem albumu była polskim komiksiarzom znana, głównie z magazynów branżowych i blogów. Fabuła jak to fabuła, jest tylko pretekstem do żonglowania pointami. I tak w kółko – szczury gadają, szczury się kłócą, dowcip, fade to black. I niech nie będą mylne moje próby trywializowania tego, co dzieje się w kadrach następujących po sobie historyjek, bo mnie to wszystko podoba się bardzo. Tkwi tutaj niewinność polskiej sceny komiksowej, jakby próba powrotu do dzieciństwa, w którym Pinki i Mózg, kultowi bohaterowie amerykańskiej kreskówki, byli bardziej światotwórczym nośnikiem informacji niż wszystkie tomy czytanego na studiach Arystotelesa (bo i z taką opinią się spotkałem – każda historyjka Wyrzykowskiego i Podolca dąży do katharsis poprzez humor). Wystarczy spojrzeć na dwie jednostronicowe fabuły, aby zauważyć, że rewolucji nie ma – autorzy z sukcesem kontynuują tradycję stripów, jakie znamy choćby z „Garfielda”. Mam nadzieję, że twórcom przyświecał właśnie taki cel, mimo różnych nadinterpretacji recenzenckich. Z drugiej strony – mogę się mylić, a o tym, dlaczego, napiszę na samym końcu.
Czas na kilka słów o rysunkach, tych tworzonych grubą krechą mikroświatów, gdzie przyszło żyć postaciom. Przytulny jest ten graficzny świat Podolca. Myszki są słodkie, morze spokojne, chmurki wielkie, a najbardziej zachwyciło mnie to, że kadrowanie, onomatopeja i dymki to stara szkoła robienia komiksów, jakby Podolec zjadł kanapkę z Eisnera i popił to wywarem z Crumba.
Lubię „Kapitana Sheera”, choć nie mam zamiaru „peanować” na lewo i na prawo, jakie to fajne polskie komiksy można znaleźć na naszym rynku ostatnio. Jakie mądre, jakie ciepłe, jakie łamiące czwartą, piątą i szóstą ścianę, jak ciekawie reinterpretujące mit ikaryjski (pojawiły się takie erudycyjne spostrzeżenia krytyczne, mimo że w komiksie nie mamy żadnej reinterpretacji, lecz zwykły „smaczek” dla gimnazjalisty – szczur zakłada skrzydła, szczur chce polecieć, szczur wpada do wody, taka to właśnie „reinterpretacja”). Nie mam najmniejszego zamiaru i ochoty na takie intelektualne mocowanie się z intencjami autorów. Przecież przygody uszatych marynarzy to komiks dla młodszych czytelników, tęskniących za bezideowością w komiksach. A najbardziej – dla tych, którzy nie mogą się powstrzymać, aby nie pogłaskać białej szczurzej sierści, ergo: dzieciaków. No i nie wiem, czemu napisałem tę recenzję. To było bezsensowne, gdyż jak stwierdza jeden ze szczurów, trzymając w ręku album komiksowy: „Recenzent prawie zawsze się myli”.
Tytuł: "Kapitan Sheer"
- Scenariusz: Marcin Podolec, Robert Wyrzykowski
- Rysunki: Marcin Podolec
- Wydawca: Kultura Gniewu
- Data wydania: 06.2010 r.
- Oprawa: miękka
- Okładka kolorowa, środek czarno-biały
- Liczba stron: 92
- Format: 165 x 230 mm
- Cena: 29,90 zł
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...