"Mała Moskwa" - recenzja
Dodane: 08-03-2011 19:59 ()
Czy na polskim rynku filmowym jest jeszcze margines miejsca na tytuły nieociekające kiczem, tanimi miłosnymi historyjkami, infantylnym humorem – słowem czy polski przemysł filmowy stać na produkcję innego typu niż komedie romantyczne? Na pierwszy rzut oka odpowiedź zdaje się być negatywna, jednak raz na jakiś czas powstaje wyjątek od reguły. Za ten wyjątek z pewnością można uznać „Małą Moskwę”.
Twórcą tegoż filmu jest polski reżyser Waldemar Krzystek. Filmowiec znany z produkcji kinowych („W zawieszeniu”), a także z dzieł tworzonych dla teatru telewizji („Ballada o Zakaczawiu”). W swojej teatralnej i filmowej twórczości powraca do wydarzeń z przeszłości rodzinnego miasta (Krzystek urodził się we wsi Swobnica, jednak w swojej młodości i dalszych latach życia związany był przede wszystkim z Legnicą).
Autor znany z sentymentu do Legnicy, swój najnowszy film osadził również w tym mieście. Tym razem w realiach Polski w okresie PRL-u, a także we współczesności. Ten zabieg okazał się bardzo potrzebny, gdyż reżyser zdecydował się na opowiedzenie tej samej historii z perspektywy dwóch głównych postaci – matki żyjącej w czasach komuny, i córki egzystującej w XXI wieku. Sama historia to dobrze nakreślony dramat o zakazanej miłości polskiego oficera i żony radzieckiego oficera. Miłość tragiczna, miłość wbrew wszystkim, miłość ponad wszystkim – takie określenia z pewnością pasują do opisania filmu Krzystka. Realia, w których dzieje się film dodatkowo budują dramaturgię i napięcie – polskie miasto, w którym ponad połowa ludności to Rosjanie, a także duża ilość stacjonujących oddziałów wojsk radzieckich – to wszystko sprawia, że Polacy czują się zagubieni, wyzwalają się w nich nastroje patriotyczne, próbują przeciwstawić się wschodniemu sąsiadowi. Rzeczywistość ukazana w filmie obrazuje nam 1967 i 1968 rok, a więc zaawansowany stopień rozwoju socjalistycznego ustroju. Reżyser przedstawił również ciekawy sposób walki o religię, i swobodę jej wyznania – chrzest niemowlęcia z bałkańskiej rodziny był ukazany w konspiracji, jakże prawdziwej i wymownej. Scena być może nazbyt pretensjonalna, jednak wydaje mi się, że był to celowy zabieg twórcy – ukazanie melodramaturgii chrztu dziecka w nocy, która zapewniała schronienie przed agenturą komunistyczną.
„ Mała Moskwa” ma to, co powinien mieć dobry film – dobrych aktorów. Lesław Żurek i Swietłana Hodczenkowa spisali się znakomicie w kreacjach narysowanych przez scenarzystę (oczywiście jest nim Waldemar Krzystek). Zwłaszcza Hodczenkowa zasługuje na podwojoną gratyfikację, grając zarówno rolę matki i córki wykazała się niebywałym warsztatem aktorskim jako romantyczna matka i wyrafinowana, oziębła córka. Co do kreacji Żurka, wiele osób zarzuca mu nieporadność, i „drewnianą” grę aktorską. Opinie są podzielone, jednak nadal jestem zdania, że ten aktor to jedna z nadziei polskiego młodego aktorstwa. Co do samej roli, jego niewyrazistość można również tłumaczyć jako nadanie kontrastu w stosunku do Jury (męża Wiery), a także do podkreślenia postaci Wiery – bawiąc się w nadinterpretację poprawnie polityczną można ją porównać do kobiety, która nie wie, który kraj naprawdę kocha – Polskę czy Rosję (oficer Michał czy generał Jura). Chcąc nieco przybliżyć dalsze losy Wiery i Michała, a jednak nie zdradzając całej zawartości utworu, chciałbym powiedzieć, że miłość między nimi, mimo że jak na stylistykę melodramatu jest tragiczna, to jednak w całej historii zostaje przedstawiona również nieoczekiwana niespodzianka – kto tak naprawdę jest ojcem córki Wiery?
Oprócz ról pierwszoplanowych na uwagę zasługują również kreacje radzieckich żołnierzy, a także postać sekretarza PZPRu – to zło w czystej postaci, typowe czarne charaktery, które grały na tyle przekonująco, aby zasłużyć sobie w moim skromnym rankingu na główną rolę drugoplanową. Wypada również wspomnieć o postaci męża Wiery, generał Jury. Jego miłosne rozterki, dodatkowo poruszają u widza poczucie litości i pewnego zrozumienia. Warto napomnieć, że próbuje on ratować swój związek z żoną mimo tego, że patrząc zdroworozsądkowo jest on już dawno stracony, gdyż żona posiada dziecko z innym, a jej uczucie nie jest już tak głębokie jak kiedyś. Mimo to poświęcenie i determinacja Jury wzbudza szacunek. Na uwagę zasługuje również strona techniczna filmu. „Mała Moskwa” to dzieło doskonale przedstawione pod względem montażu i gry operatora (świetne przejścia pomiędzy XXI wiekiem, a latami PRL-u). Kolejny czynnik budujący klimat filmu to muzyka zrealizowana przez Zbigniewa Karneckiego. Realistyczna jest również scenografia, która starszym widzą pozwala przywołać faktycznie wspomnienia minionych lat. Ckliwe utwory, jak chociażby „Grand Valse Brilliante” (słowa Juliana Tuwima), przedstawiają melodramatyczny nastrój utworu.
Całość dzieła można podsumować jedynie pozytywnie. Mimo tego, że nie jestem specjalnym fanem melodramatów, to jestem w stanie przyznać słuszność decyzji podjętej przez gdyńskie jury podczas festiwalu. Bo trzeba tu napomnieć o nagrodach. „Mała Moskwa” uzyskała aż cztery wyróżnienia podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Przede wszystkim został doceniony autor filmu za wkład własny (pomysł, scenariusz, reżyseria), jednak jury nie mogło zapomnieć o nagrodzie dla Hodczenkowej – za najlepszą rolę kobiecą. Kolejnym wyróżnieniem dla filmu i autora były nagrody przyznawane w Teatrze Polskim w Warszawie. Orły 2009 – nazywane polskimi Oscarami – podkreśliły kunszt filmu przyznając aż 5 statuetek (na 8 nominacji). Dzieło zgarnęło między innymi nagrodę za najlepszy scenariusz, autorstwa reżysera Waldemara Krzystka.
Podsumowując, „Mała Moskwa” to kolejny krok w przód, jeśli chodzi o polską kinematografię. Niezależnie od subiektywnych, nie zawsze przychylnych głosów krytyki nie należy się tym zanadto martwić. Ważne jest, że polscy twórcy filmowi potrafią stworzyć filmy - oczywiście komercyjne – jednak takie, które potrafią wzruszyć nie tylko tanią grą aktorską braci Mroczek, czy sztucznie wykreowanych gwiazd filmu, a historią piękną samą w sobie, która w swej prostocie potrafi dać wiele sugestywnych refleksji na tematy uniwersalne, takie jak miłość do narodu, do rodziny, i do wybranki/wybranka serca.
„Mała Moskwa” to film dobry również z tego powodu, że autor nie starał się kokietować widza prostą historią z typowym happy-endem, nie starał się również zakłócić odbiór dzieła zbyt pretensjonalną formą wyrazu – i za to mu chwała. Dobrze, że istnieje również pewien margines miejsca dla takich filmów – opowiadające frapujące, kameralne, i po prostu piękne historie.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...