"Wintercraft" - fragment
Dodane: 16-02-2011 12:35 ()
Rozdział 2
Poborca
Na placu targowym panował rozgardiasz, a wysoko na dachu stała ciemna postać o szerokich barach.
Silas Dane był ostatnim człowiekiem, jakiego chciałoby oglądać każde miasto. Obserwował wydarzenia rozgrywające się dokładnie tak, jak zaplanował. Ubrany był zwyczajnie, lecz nie był zwykłym człowiekiem. Miał siłę osobowości dziesięciu ludzi. Budził strach. Oczy lśniły mu nikłym blaskiem, a ich źrenice pojaśniały do szarości – wyblakłej szarości śmierci.
Nawet miotane szaleństwem ptaki trzymały się z dala, wyczuwając nienaturalną istotę jego bytu: nie był ani całkowicie martwy, ani w pełni żywy, lecz niewyobrażalnie niebezpieczny. Tylko jeden ptak trzymał się w pobliżu, ptak, który towarzyszył Silasowi, jeszcze zanim zaczęło się jego drugie życie. Czarna wrona siedziała mu na ramieniu i nie zwracała uwagi na opadające wokół kłębowisko piór i martwych kosów.
Silas oparł pobliźnioną dłoń o komin i rozejrzał się po placu targowym. Strażnicy byli już blisko. Widział trzy postacie w czarnych szatach czające się w pobliżu, ich sztylety lśniły w promieniach wschodzącego słońca. Ci trzej to tylko początek. Miał ponad stu ludzi rozmieszczonych w całym mieście, tylko czekających, by zaatakować.
Na stragany runęły ostatnie martwe kosy. Silas patrzył, jak kupcy wychodzą z kryjówek i nerwowo wypatrują na niebie kolejnych ptaków. Westchnął – żeby chociaż raz spotkało go jakieś wyzwanie… jakaś forma oporu… A potem na ulicach zapanowała cisza, całe miasto wstrzymało oddech, i wtedy wiatr przyniósł nieoczekiwany odgłos, jakby trzaskały o sobie dwa pasy skóry. Silas spojrzał na dach małej księgarni, którą polecono mu obserwować uważniej niż inne budynki.
Z komina księgarni wzniósł się niezdarnie w powietrze czarny trzepoczący kształt, zostawiając za sobą smugę sadzy.
Ptak czy nietoperz? Silas musiał mieć pewność.
Ptak czy nietoperz?
Latające stworzenie zawróciło, znalazło prąd wstępujący i poszybowało nad placem targowym, nad głowami kupców i tuż obok Silasa, tak blisko, że gdyby spróbował, mógłby je schwycić.
– Ptak – powiedział z okrutnym uśmiechem.
Strażnicy patrzyli na niego, czekając na polecenia. Uniósł rękę i gestem wydał rozkaz, na który wszyscy czekali. Rozkaz wkroczenia do akcji.
*
– Komin! – zawołał Artemis. – Trzeba złapać tego ptaka! Szybko!
Edgar rzucił się naprzód, lecz Artemis go wyprzedził i już się wspinał po półkach jak po drabinie. Był jednak zbyt powolny. Ptak wzbił się w powietrze, skierował się prosto do starego kominka i wleciał do przewodu kominowego. Edgar dał nura za kosem, wymachując rękami w ciemności. Kiedy wyszedł z kominka, twarz i włosy pokrywała mu gruba warstwa sadzy, lecz ręce miał puste.
– Jeśli tego ptaka zobaczy jakiś strażnik, znajdą nas – stwierdził Artemis.
Edgar kichnął i wytarł nos brudnym rękawem.
– No to uciekajmy. Lepsze to niż zostać uwięzionym w tej piwnicy. Prawda, Kate?
Kate nie wiedziała, co myśleć.
– Nie daję wyboru żadnemu z was – rzekł Artemis. – Musimy się schować. Strażnicy nie wezmą tego, czego nie zobaczą.
Z wysiłkiem odsunął dwie skrzynie starych książek, ustawione jedna na drugiej w kącie najbardziej oddalonym od drzwi, i przysunął lampę do ściany, oświetlając wpuszczone w kamień drzwiczki tak wąskie, że ledwie się mogła się przez nie przecisnąć jedna osoba. Powiódł palcami po zakurzonych krawędziach kamieni i poszukał w kieszeniach klucza. Kate znała to miejsce. Chowała się już za tymi drzwiczkami i nie chciała się nawet do nich zbliżać.
– Nie… nie mogę – powiedziała.
Nad nimi coś trzasnęło i zaskrzypiało.
Po podłodze księgarni zastukały powolne kroki.
– Chodź, Kate.
Edgar wyciągnął rękę, a Artemis zdmuchnął płomyk lampy i pośpiesznie otworzył stare drzwiczki.
Kate wiedziała, że nie ma wyboru. W chmurze kurzu opadającej spomiędzy desek podłogi księgarni wcisnęła się do tajnej kryjówki. Na podłodze leżał zwinięty stary koc, na którym mogła oprzeć kolana, lecz ten pusty schowek za ścianą był o wiele mniejszy, niż pamiętała. Przesunęła się na kolanach do przodu, by Edgar mógł się wcisnąć za nią.
– Posuń się – szepnął.
– Nie ma już miejsca.
– A co z Artemisem?
Ale stryj już podawał im zgaszoną lampę.
– Cokolwiek się będzie działo, macie tu zostać, aż strażnicy odejdą – nakazał. – Potem macie opuścić Morvane i nie oglądać się za siebie. Rozumiecie?
– Ale…
– Wszystko będzie dobrze, Kate. Pamiętasz, jak się wydostać na zewnątrz?
Kate nerwowo skinęła głową.
– Dobrze. Idźcie, kiedy zrobi się bezpiecznie. Nie martwcie się o mnie.
Kate nie widziała twarzy stryja, gdy zamykał drzwiczki, ale usłyszała trzask klucza przekręcanego w zamku i nagle poczuła strach. W maleńkim schowku odnosiła wrażenie, że ściany na nią napierają. Nie wstając z klęczek, zapewniła samą siebie, że wciąż ma mnóstwo powietrza.
Usłyszała obok siebie ciche skomlenie.
– Edgarze? Co się stało?
– Jesteśmy tu zamknięci – odparł Edgar głosem świadczącym, że jest jeszcze bardziej przerażony niż Kate. – Źle się czuję. Muszę stąd wyjść. Muszę. Artemisie!
Załomotał pięścią w drzwi i Kate chwyciła go za ręce. Usiłując go uspokoić, odepchnęła od siebie własny strach.
– Wszystko w porządku – szepnęła. – Posłuchaj mnie. Musisz być cicho. Jeśli nas usłyszą…
– Nie mogę oddychać. Nie mogę…
– Ciii… Możesz. – Wzięła go za rękę i przycisnęła jego dłoń do swojej piersi. – Czujesz? Oddycham. Ty też oddychasz. Nic nam nie będzie.
Edgar ucichł. O drzwi delikatnie uderzyły skrzynie, które ustawiał przed nimi Artemis. A potem Kate usłyszała szuranie metalu po kamieniu i w jej dłonie wpadł klucz. Otwory do patrzenia! Sięgnęła palcami do wąskich szpar w ścianie. Jak mogła zapomnieć o otworach?
– Bądźcie cicho i nie wychodźcie – polecił Artemis. – Kocham cię, Kate. Pamiętaj o tym.
Kate powiodła palcami po kamieniach i znalazła płat skóry przymocowany pod sufitem. Był suchy i skręcony ze starości, ale kiedy go odsunęła, mogła wyjrzeć na zewnątrz przez szparę starannie wyciętą między zaprawą a jednym ze starych kamieni. Poprowadziła dłoń Edgara do drugiego płatu skóry i razem popatrzyli na piwnicę.
Początkowo widzieli tylko głęboką ciemność. Potem rozległy się głosy, szybkie kroki i głośne trzaśnięcie – to ktoś siłą otworzył drzwi do piwnicy. Na schody wpadły dwie postacie w czarnych szatach, zalewając pomieszczenie światłem lampy, która mocno uderzyła o ścianę.
Jeden z mężczyzn uważnie mierzył z kuszy w dół schodów, a drugi wysoko uniósł lampę, usiłując utrzymać na długiej smyczy groźnego psa. Umysł Kate podsunął jej wizje wielkiego zwierza wyczuwającego ich węchem, wciskającego pysk do kryjówki i wyciągającego ich ostrymi żółtymi zębiskami, ale te lęki wkrótce zostały zastąpione czymś ważniejszym.
Gdzie jest Artemis?
– Przeszukaj piwnicę – rozkazał kusznik.
Strażnik z psem zbiegł po schodach, by zwierzę mogło obwąchać kąty. Odsuwał pełne skrzynie z taką łatwością, jakby były puste. Wyciągał ze skrzyń garście papieru, stukał knykciami w ściany i wtykał długie palce we wszystkie szpary. Niczego nie przeoczył. Coraz bardziej się przybliżał do ukrytych drzwiczek, lecz coś nagle zachrobotało i pies pochylił łeb, a potem zawarczał.
– Co tam jest? – zapytał kusznik.
Kate zamarła, ale strażnicy nie patrzyli w jej stronę. Patrzyli w stronę kominka, z którego opadała do piwnicy smużka sadzy. W przewodzie kominowym chował się Artemis. Strażnicy go znaleźli.
– Wyłaź stamtąd! – zażądał ten z psem i uderzył pięścią w podmurówkę komina. – Już!
Pies położył płasko uszy na łbie. Stopy Artemisa uderzyły w palenisko.
– Zaczekajcie! – powiedział, wyciągając ręce przed siebie. Wyszedł z kominka i upuścił na podłogę bezużyteczny sztylet. – Proszę.
Kusznik wycelował broń w jego pierś. Kate chciała krzyknąć, odwrócić ich uwagę, powstrzymać, lecz strach tak mocno ściskał ją za gardło, że z trudem oddychała.
– Nazwisko!
– Winters. Artemis Winters. Jestem… Jestem właścicielem księgarni na górze.
– Kto jeszcze tu jest?
– Nie ma nikogo.
Lśniący czubek strzały przesunął się w stronę gardła Artemisa.
– Kto jeszcze?
– Już ci powiedziałem… Au!
Z wargi Artemisa pociekła krew. To opiekun psa uderzył go potężną pięścią, przewracając na ziemię.
– Nikogo tu nie ma! – powtórzył Artemis, usiłując się podnieść. – Powiedziałem ci… Auu!
Opiekun psa mocno kopnął Artemisa w kolano i chwyciwszy go za ramiona, postawił na nogi.
Oczy Kate zapiekły od łez. Nie mogła na to patrzeć.
U drzwi piwnicy pojawił się cień i Edgar delikatnie uścisnął dłoń dziewczyny. Pies przypadł do podłogi. U szczytu schodów stanął jakiś człowiek. Kate usłyszała szelest piór dużego ptaka siedzącego mu na ramieniu.
– Co tu macie?
Pies zaskomlał i przywarł do nóg swego pana.
– Księgarza – odparł opiekun psa. – Nie ma tu nikogo więcej. To musiał być on.
– Jesteś pewien?
Przybysz zszedł w krąg światła rzucanego przez latarnię i Kate zobaczyła go wyraźnie. Nie był ubrany jak strażnik, nawet nie mówił jak jeden z nich. Miał na sobie długi płaszcz, którego poły z szelestem ciągnęły się po podłodze, i mówił głębokim głosem, wymagającym uwagi każdego, kto go słyszał. Czarne włosy sięgały mu ramion. Był młodszy od Artemisa i poruszał się z pewnością siebie człowieka nawykłego do posłuchu, lecz jego najdziwniejszą cechą były oczy. Martwe oczy, pomyślała Kate. Oczy bez duszy. Obserwowała go uważnie, czekając, by te oczy zwróciły się w jej stronę, i kiedy tak się na chwilę stało, zrobiło jej się zimno ze strachu.
– Jego nazwisko?
– Winters – odparł kusznik.
Mężczyzna w długim płaszczu górował nad Artemisem, który sięgał mu ledwie do ramienia.
– Nie jego szukamy – stwierdził, rozglądając się wciąż. – Jest tu ktoś jeszcze.
– Nie – odezwał się Artemis niezwykle stanowczo. – Nie ma nikogo. Jestem tylko ja.
– Gdzie dziewczyna?
– Jaka dziewczyna?
Kate skuliła się w mroku. Ten człowiek wiedział o kosie. Wiedział o niej.
– Kłamstwa mnie nie powstrzymają. – Mężczyzna w płaszczu zwrócił się do swoich strażników. – Ty wyprowadź go na zewnątrz i umieść z innymi. A ty sprawdź na piętrze. Jeśli nie znajdziesz dziewczyny, spalę ten dom.
– Tak, sir!
– Nie! – zawołał Artemis i pobladły z rozpaczy, obejrzał się na kryjówkę. – Mój sklep! Moja praca!
– Teraz nie ma to już dla ciebie znaczenia. Jeśli jesteś jednym z Utalentowanych, jak sądzą ci ludzie, to twoje dotychczasowe życie się skończyło. Jeśli nie… to także prawda, tyle że w dużo bardziej ostateczny sposób. Wyprowadźcie go.
Artemis szamotał się przez całą drogę po schodach. Utykał bardzo. Pokonał ledwie połowę stopni, kiedy noga całkowicie odmówiła mu posłuszeństwa. Opiekun psa musiał postawić lampę na schodku i wciągnąć Artemisa do księgarni. Pies i kusznik szli tuż za nim.
W piwnicy został tylko szarooki mężczyzna. Stał bez ruchu i wpatrywał się w ścianę, jakby widział kulących się za nią Kate i Edgara. Ptak siedzący mu na ramieniu przekrzywił głowę. Kate chciała się cofnąć od otworu, ale ruch mógł ją zdradzić. Edgar oddychał głośno ze zdenerwowania i chcąc go uciszyć, Kate uścisnęła go za rękę.
– Przeszukaliśmy wszystko, sir – dobiegł z góry głos kusznika. – Na piętrze jest dziewczęcy pokój, ale w domu nikogo.
– Dobrze. Wracaj na plac.
Szarooki mężczyzna otworzył obudowę lampy, wyjął z półki niewielką książkę i przytknął kartki do płomienia. Zajęły się od razu. Wszedł z płonącą książką po schodach.
– Spali księgarnię – szepnęła Kate, słysząc nad głową ciężkie kroki.
– Może tylko usiłuje zastraszyć Artemisa – odszepnął Edgar. – Żeby powiedział, gdzie jesteś.
Przesączył się do nich gorący zapach płonącego papieru i Kate wcisnęła Edgarowi klucz do ręki.
– Otwórz drzwi. Musimy stąd wyjść.
Edgar w panice upuścił klucz.
– Kate, ten człowiek…
– Wiem. Wychodzimy.
– Nie, nie rozumiesz…
Coś w pobliżu uderzyło głucho – otwierane drzwi.
– Co to było?
Kate z powrotem obróciła się do otworu do patrzenia. Po schodach schodził szarooki mężczyzna z twarzą lśniącą w blasku pochodni. Na dole zatrzymał się na chwilę, spojrzał na półki i wbił czubek pochodni w skrzynię, która stała najbliżej niego. Ogień głośno skwierczał. Zaczął się rozprzestrzeniać.
– O nie! – jęknął Edgar, rozpaczliwie szukając klucza na ziemi.
Mężczyzna przeszedł do następnej półki, a potem do jeszcze kilku, aż cała jedna strona piwnicy zmieniła się w rosnącą ścianę ognia. Edgar znalazł klucz i zaczął po omacku szukać zamka, ale Kate go powstrzymała, z całej siły ciągnąc za rękę. Mężczyzna nic nie usłyszał przez trzask ognia. Rzucił pochodnię na środek piwnicy, chwilę patrzył, jak pali się na kamieniach, a potem wrócił do skazanej na zniszczenie księgarni, zostawiając za sobą huczący pożar.
Edgar wreszcie trafił do dziurki i przekręcił klucz.
– Przestań! Już za późno – powiedziała Kate.
Przez otwory do patrzenia wpadał blask ognia i odbijał się w pełnych przestrachu oczach Edgara.
– Księgarnia płonie! Musimy się stąd wydostać!
– Nie, nie musimy. Daj mi klucz.
– Co? Nie! Powiedziałaś…
– Proszę, Edgarze.
– My tu zginiemy, Kate!
– Nie, nie zginiemy.
Kate uniosła róg koca i zastukała w podłogę. Powinien tam być kamień, lecz odgłos świadczył, że znajduje się tam pusta przestrzeń przykryta drewnem.
– Zamykając nas tutaj, Artemis wiedział, co robi – powiedziała dziewczyna. – Jest jeszcze jedno wyjście. Edgarze, zaufaj mi.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...