„Liga Niezwykłych Dżentelmenów” – „Stulecie: 2009" - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 17-12-2012 16:36 ()


„(…) W roku 1910 ludzie byli rozpaczliwie biedni, ale przynajmniej czuli, że wszystko ma jakiś cel. Jakim cudem kultura tak bardzo upadła w zaledwie sto lat?”– zapytuje nie bez znamion goryczy Mina Harker w najnowszej odsłonie „Ligi…”. Próżno doszukiwać się tu pełnej odpowiedzi na to pytanie. Ale poszlak ku niej wiodących już raczej tak.

Po „występach” zespołu Mina Harker na przestrzeni XX stulecia przyszedł czas na wiek kolejny. Podczas ledwie wstępnej lektury z miejsca nasuwają się refleksje korespondujące z wyżej przytoczoną opinią. Wizja Londynu A.D. 2009 w żaden sposób nie odpowiada wyobrażeniom snutym przez futurologów i scjentystów „epoki dostatku” (tj. lat 50. i 60. XX w.). Zamiast „spełnionego snu” m.in. Arthura C. Clarke’a - strzelistych, rozświetlonych wieżyc i triumfu powszechnej sprawiedliwości społecznej – główna metropolia niegdysiejszego imperium przeistoczyła się w zdegenerowaną, multi-kulturową hybrydę (co świetnie ilustruje ostatni kadr na s. 50). I co więcej – ludzkość (a tzw. kultura zachodnia w szczególności) sama sobie na to zapracowała. Nie może być tu zatem mowy o wiktoriańskim blichtrze, nieco dekadenckim uroku „fin de siècle’u” czy chociażby psychodelicznej ułudzie czasów „dzieci-kwiatów”. Czyżby po raz kolejny dał o sobie znać postępujący wiek scenarzysty i stopniowe „dryfowanie” ku pozycji nudziarza-konserwatysty? I czy przypadkiem właśnie takiej wizji rzeczywistości – wolnej od tradycyjnych norm krępujących wydumaną wolność – nie pragnął on w najbardziej wydajnym okresie swej twórczości? Pewne jest, że według Moore’a świat roku 2009 w pełni dojrzał do przyjścia Antychrysta i tym samym chyba nie spełnił młodzieńczych nadziei brytyjskiego twórcy.  

Spodziewających się kulminacyjnego starcia „dobra ze złem” wypada uspokoić. Autor „V jak Vendetta” nie zawiódł tych oczekiwań, choć jak przystało na twórcę co najmniej wybitnego, nie omieszkał „rozegrać” jej na własnych warunkach i nie bez znacznego ładunku ironii. Już tylko postać „Księżycowego Dziecka” (autentycznie świetne kwestie!) znamionuje dystans autora do podjętej tematyki, a zwroty akcji raczej nie powinny rozczarować nawet wyjątkowo wymagających czytelników. Swoisty sarkazm dotyczy zresztą nie tylko głównego zagrożenia, ale też pewnej istoty, do której ujawnienia dochodzi w trakcie ostatecznego (czy aby na pewno?) starcia. Zapewne to nadinterpretacja, niemniej piszący te słowa nie potrafi opędzić się od poczucia, że zastosowany tu „chwyt” fabularny adresowano przede wszystkim do wojujących feministek. I to bynajmniej w nadziei pozyskania ich przychylności.

Jak to zwykle bywa w przypadku prac Moore’a, także finalna część „Stulecia” wydaje się podatnym gruntem do przynajmniej kilkupoziomowej interpretacji. Niewykluczone bowiem, że ów cykl (a niniejszy tom w szczególności) to w gruncie rzeczy skryta pod sztafażem obrazkowej opowieści polemika z kierunkiem w jakim wymanewrowała współczesna, przesycona nihilizmem, sztuka (a w szerszym sensie cała kultura). Ów trop zdaje się uzasadniony m.in. za sprawą kwestii Orlando, w myśl której: „Jeśli (…) nasza sztuka, baśnie i opowieści… Jeśli dzieje się z nimi coś złego, być może świat materialny podąża ich śladem”. O ile istotnie tym sposobem należałoby interpretować ogólną wymowę (teoretycznie) ostatniej części „Ligi…”, to tego typu krytyka byłaby tym bardziej znamienna, że pochodząca od osoby deklarującej się jako „praktykujący okultysta”.  Czyżby tym samym Alan Moore „odgrzewał” średniowieczny spór o realność idei oraz ich wpływu na świat materialny?

Niestety czytelnikowi niezaznajomionemu z „The Black Dossier” (wciąż oczekujący na spolszczenie epizod perypetii Ligi w roku 1958) nadal daje się we znaki brak tego tytułu w ofercie Egmontu. Bo podobnie jak w poprzednim tomie, także i tym razem mamy do czynienia z licznymi odniesieniami do tej publikacji.

Czym jednak byłaby Liga bez fenomenalnych i jedynych w swoim rodzaju (wyświechtany termin w tym przypadku jak najbardziej na miejscu) ilustracji Kevina O’Neilla? Jako, że zdolnych ilustratorów nie brak, zapewne wizja innego artysty również byłaby do przyswojenia (zwłaszcza przy tej jakości scenariusza). Jednakże na obecnym etapie raczej trudno wyobrazić sobie w roli plastyka tej serii kogoś innego niż właśnie O’Neill. Swoboda, z jaką rozrysowuje chylący się ku upadkowi Londyn, między wymiarową podróż Miny i Orlando, a nade wszystko mnogość przewijających się tu postaci (zwykle o silnie zindywidualizowanych cechach) generuje szacunek wobec warsztatowych możliwości tegoż twórcy. Szczególną rolę pełni również kolorystyka podkreślająca nastrój poszczególnych scen – od eschatologicznej w swej wymowie sekwencji konfrontacyjnej po wizytę Ligi na Czarnym Lądzie. Kompozycja na okładce wpisuje się w zamysł zapoczątkowany w pierwszym tomie „Stulecia”. Stąd też tak charakterystyczna dla współczesnego trendu graficzna ascetyzacja logo serii.

Najnowsza odsłona przypadków Ligi „dopina” sagę „Stulecie”. Czy to oznacza koniec przygód tej niezwykłej formacji? Na szczęście istnieją realne przesłanki, że ci, którym nie wywietrzało zainteresowanie specyficzną grupą doczekają się solowych „występów” skupionych w niej postaci. Na „pierwszy ogień” przeznaczono córkę Kapitana Nemo („Heart of Ice” – już na początku przyszłego roku!), znamionującego mnóstwo fabularnego potencjału Orlando, a z czasem także Minę Harker. Biorąc pod uwagę ogrom wydatków wiążących się z aktywnością na polu okultyzmu (różdżki, pierścienie, nagie asystentki, zwierzęta ofiarne etc.) można mniemać, że Alan Moore jeszcze długo będzie nas raczył swoim obecnie sztandarowym produktem (przecież jakoś musi na to wszystko zarobić…).

Podobnie jak w przypadku poprzednich tomów nie obyło się bez „dodatku literackiego” traktującego o wizycie Miny Harker na Księżycu. Także tym razem scenarzysta dał wyraz swej sympatii literaturze groszowej publikowanej niegdyś m.in. w magazynie „The All- Story”. Kolejny rozdział „Poddanych Księżyca” to ponownie popis językowej sprawności autora z dużym powodzeniem stylizującego się na twórców sprzed stu lat (m.in. Edgara Rice’a Burroughsa), a przy okazji niemałej dozy humoru i fantazyjności.  

Reasumując – trafne i w każdym calu zadowalające zakończenie „Stulecia”.

 

Tytuł: „Liga Niezwykłych Dżentelmenów” tom 3 – „Stulecie: 2009”

  • Scenariusz: Alan Moore
  • Rysunki: Kevin O’Neill
  • Tłumaczenie: Paulina Braiter
  • Redaktor merytoryczny: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca: Egmont Polska 
  • Data publikacji: 12.11. 2012 r.  
  • Oprawa: twarda
  • Format: 17 x 26
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 80
  • Cena: 59,90 zł

Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...