"Superman: Earth One" - recenzja
Dodane: 17-12-2010 21:06 ()
Mit Człowieka ze Stali traci swój blask, i to bezpowrotnie. Obecni scenarzyści oraz redaktorzy sprawujący piecze nad przygodami przybysza z Kryptonu łapią się bezradnie za głowy, zastanawiając się jak tchnąć w nie życie. "Superman: Earth One" J.M. Straczynskiego i Shane'a Davisa jedynie mocniej utwierdził mnie w tym przekonaniu.
"Earth One" to druga z kolei próba DC Comics, której celem jest efektywniejsze konkurowanie z linią wydawniczą "Ultimate" Marvela (pierwszą był połowicznie udany "All-Star"). Z założenia czytelnik ma okazję po raz n-ty zapoznać się z ikoną komiksu bez potrzeby znajomości poprzednich historii z jej udziałem. Gwarantem przedniej zabawy mają być silne utwierdzenie fabuły we współczesności oraz nieskrępowana praca ludzi przydzielonych do projektu, mogących zmieniać co chcą i jak chcą. Tym razem opowiedzenie legendy o Supermanie przypadło J. M. Straczynskiemu, jednemu z najlepszych pisarzy działających w dzisiejszym przemyśle komiksowym. Ma on na swoim koncie świetne historie o Spider-Manie, doskonałe odcinki serialu "Babylon 5" oraz równie dobry scenariusz do filmu "Oszukana" w reżyserii Clinta Eastwooda. Wydawać by się mogło, że fani eSa nie mogli trafić lepiej. W końcu zapowiadała się historia z ich ulubionym bohaterem, wymykającą się skostniałym standardom i powtarzanym do znużenia schematom.
Tym bardziej żal, że Straczynski dał plamę. Jego reinterpretacja Kal-Ela znikomo odbiega od klasycznej genezy superbohatera, natomiast zaproponowane przez niego modyfikacje są bardzo powierzchowne. Nie chcąc jednak wprowadzić w błąd muszę zaznaczyć, że nie mamy tutaj do czynienia z Supermanem jako radosnym idealistą kierowanym prostą, farmerską etyką. Straczynski zastąpił go nadczłowiekiem zagubionym w świecie, który jest dla niego obcy. Właściwie jest on dwudziestoletnim młodzieńcem, którego wyjątkowość przytłacza go oraz nie pozwala mu wybrać tej jedynej słusznej drogi prowadzącej do spełnienia. Wzór do naśladowania i symbol nadziei został odrzucony na rzecz braku tupetu i płaczliwości niegodnej faceta, w dodatku ofiary szkolnej fali. Wraz z rozwojem fabuły ulegnie to zmianie, gdyż po stoczeniu pojedynku z nowym, potężnym łotrem, Clark przeżyje metamorfozę, poprzez którą odnajdzie swoje powołanie. Tyle tylko, że jest to poprowadzone w ostentacyjnie ograny sposób, a nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi. Jak ideał doskonałości może być motywowany przez poczucie zemsty?
Scenarzysta prowadzi swoją fabułę smętnie i ociężale, co idzie w parze z przyblakłą kolorystyką Barbary Ciarko. To w końcu kolejny origin Człowieka ze Stali, po historiach Geoffa Johnsa i Marka Waida. Fakt, wprowadzono do niego kilka ciekawych wątków, ale nie są one dostatecznie rozbudowane. Straczynski pozostawia je w otoczce tajemnicy, zapewne po to, by móc rozbudować je w następnych częściach. Idąc dalej - epickich widoków i przerysowanych bitew tutaj nie brakuje, ale nie są one jakoś specjalnie ekscytujące. Duża w tym wina Shane'a Davisa, który warsztatowo jest kolejnym klonem Jima Lee. Tenże rysownik posiada kreskę szczerze znienawidzoną przeze mnie. Pomimo chłodnych kadrów ukazujących ulice Metropolis oraz redakcję Daily Planet to jest tu mnóstwo efekciarstwa i sztucznego kreślenia postaci. Davis nie potrafi skutecznie oddawać emocji w tak dużych formach jak ponad stustronicowy komiks. W dodatku tu i ówdzie popełnia błędy w perspektywie, anatomii bohaterów oraz w przedstawianiu szczegółów architektonicznych. Eksperymentuje gdzieniegdzie z mangowymi mechami, ale znów mało wyraziście. Na koniec pozostawiłem sobie denerwujące "easter eggsy" serwowane przez artystę. Na jednym z kadrów, świadek walki Supermana łudząco przypomina Dana Didio, jednego z obecnych szefów DC Comics. Podobnych "oczek" puszczanych w stronę czytelnika w albumie jest więcej. Irytującym jednak jest to, że wspomniany zaszczyt spotkał człowieka znanego ze swojego despotyzmu i apodyktyczności, odpowiedzialnego za wiele komiksowych niewypałów.
Smutno mi patrzeć, jak Straczynski marnuje swoje szanse przy Supermanie. Zanim opublikowano pierwszy tom serii "Earth One", lubiany autor pracował przez kilka miesięcy nad sztandarową serią z Człowiekiem ze Stali, w której zabrał go na wędrówkę po USA. Straczynski miał wtedy fenomenalny pomysł na komiks drogi. Dawał on możliwość nadania mitowi Kryptończyka nowego znaczenia - zwłaszcza teraz, gdy Stany Zjednoczone odchodzą od roli globalnego strażnika pokoju, a bezrobocie oraz podziały polityczne niepokojąco rosną. Tak się nie stało - dostaliśmy nużące historie ze śmiesznymi scenami, prowadzące właściwie donikąd. Ten sam poziom zmęczenia odczułem po przeczytaniu "Superman: Earth One".
Wierzę, że to jedynie sztampowa gra wstępna, otwierająca możliwość do zainicjowania ciekawszych pomysłów w następnych epizodach. Z drugiej strony jednak zaczynam się poważnie zastanawiać nad sensem kontynuowania przygód Supermana, gdyż Grant Morrison w "All-Star Superman" genialnie postawił kropkę nad i w całej jego mitologii. Dlaczego nie pozwolimy Supermanowi umrzeć? I nie chodzi mi tutaj o śmierć na zasadzie starcia z Doomsdayem, ale o zwyczajne odesłanie go na zasłużoną emeryturę do muzeum. Czemu tak trudno nam się pogodzić z tym, że mit obcego z planety Krypton mógłby przeminąć? Przecież każdy dopowiedziany do końca mit umiera w pewnym momencie śmiercią naturalną, tak jak każdy z nas. Jeżeli nie brak nam dystansu to szybko odkryjemy, że nie ma w tym żadnego nieszczęścia.
Tytuł: „Superman: Earth One” Vol. 1
- Scenariusz: J. Michael Straczynski
- Rysunki: Shane Davis
- Tusz: Sandra Hope
- Kolory: Barbara Ciardo
- Liternictwo: Rob Leigh
- Wydawnictwo: DC Comics
- Rok wydania: 2010
- Oprawa: twarda
- Ilość stron: 136
- Cena: $19,99
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...