"Wykolejeniec" - recenzja
Dodane: 15-12-2010 15:50 ()
„Wykolejeniec” Grzegorza Janusza i Bereniki Kołomyckiej trafił do moich rąk w odpowiednim momencie, gdyż szukałem do czytania czegoś absurdalnego i nieskrępowanego bełkotliwym przeintelektualizowaniem, choć wymagającego. I taki przede wszystkim jest ten komiks – wymagający zaangażowania oraz zaakceptowania surrealistyczno-onirycznego MacGuffina, który wprawia w ruch bohaterów. Pytanie tylko, czy twórcy nie przesadzili w udziwnianiu opowieści i świata przedstawionego.
Grzegorza Janusza pamiętam jeszcze ze starszych, archiwalnych już numerów miesięcznika „Fantastyka”, na łamach którego tworzył swoje miniatury literackie. Humor w dziełach Janusza spodobał mi się, więc wszelkie wspomnienia związane z tym nazwiskiem są raczej przyjemne. Forma, jaką prezentuje „Wykolejeniec”, czyli kilkuwarstwowa opowieść o rzeczach nierealnych, co chwilę przeplatana anegdotkami i dygresjami, to nie nowość dla Janusza – wcześniejsza jego twórczość pamiętana jest właśnie jako nieustanna próba zabawy językowej. Fabuła tytułowego „Wykolejeńca” jest trudna do choćby zarysowania, więc wystarczyć musi to, co jest jej najbardziej klarowną częścią: Godzina 4:53. Ze stacji Mimowola rusza pociąg osobowy, a tymczasem załamany i znudzony życiem prestidigitator z cyrku „Cuda & Dziwy” kładzie się na torach, aby popełnić samobójstwo. Co łączy pełną zmartwień głowę iluzjonisty położoną na zimnych torach z tym, co dzieje się w pociągu w czasie podróży, poza oczywistością, że w pewnym momencie może dojść do krwawej kulminacji? Wydaje się, że niewiele. Jak się okazuje – nic nie przenosi myśli, uczuć i wątpliwości lepiej niż… szyny kolejowe.
Brzmi to wszystko dziwnie, mało ekscytująco, ale tak nie jest, gdyż „Wykolejeniec” to dzieło nieustannie rzucające czytelnika w nowe miejsca, tarapaty, jakby właśnie „zmienność” była jedyną stałą szalonego świata wewnątrz umysłu (bądź umysłów). Kino zauważyło, że sen czy śmierć (Morfeusz i Tanatos) mogą być bardzo blisko siebie, a prawa, jakimi rządzą się uniwersa tych dwóch bytów, to raczej antyprawa – tutaj wszystko jest dozwolone, tutaj nie ma granic.
Pośród tej biało-niebieskiej kolorystyki „Wykolejeńca” znajdziemy dużo prostoty, do której dąży artystka dzięki grafice, ale już niekoniecznie scenarzysta. On woli mieszać, nawiązywać, wodzić za nos, nacieszyć czytelnika krótką sceną, aby za chwilę opowiedzieć pozornie coś nowego, oderwanego od poprzednich rozważań. Najbardziej podczas lektury „Wykolejeńca” podobały mi się gorączkowe i desperackie próby odpowiedzenia sobie na pytanie, co się dokładnie dzieje na tych kadrach. To, że sami bohaterowie komiksu tego nie wiedzą, nie podnosi na duchu, na szczęście dzieło Janusza i Kołomyckiej nie ma scen przydługich, a każdy segment kończy się w odpowiednim momencie. Dobrze, że ten świat, rozpadający się przez wszystkie strony komiksu, nie został niedopowiedziany – to byłaby awangarda, która nie wpłynęłaby za dobrze na odbiór „Wykolejeńca”. Na końcu bowiem mamy częściową odpowiedź na to, skąd owa dziwaczność, dlatego warto przyjrzeć się ponownie komiksowi jako zbiorowi symboli i drobnych sygnałów co do kulminacji fabularnej.
„Wykolejeniec” to może nie obrazkowy wykład ze współczesnej filozofii ontologicznej, ale na pewno inteligentna zabawa tematyką. Zmęczyłbym się pewnie, gdybym musiał czytać sto pięćdziesiąt stron tej osobliwości, na szczęście autorzy wiedzą, kiedy czytelnik dochodzi do frustracji wynikających z trudnością choćby zgadywania, co wprawia schizofreniczny pociąg w ruch, więc kończą opowieść i zostawiają kilka odpowiedzi. Ale tylko kilka.
Tytuł: "Wykolejeniec"
- Scenariusz: Grzegorz Janusz
- Rysunek: Berenika Kołomycka
- Wydawca: Taurus Media
- Data publikacji: 10.2010 r.
- Liczba stron: 64
- Format: A4
- Oprawa: miękka
- Papier: offsetowy
- Druk: kolor
- Cena: 45 zł
Dziękujemy wydawnictwu Taurus Media za udostępnienie egz. do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...