"Swamp Thing" vol 1. - część pierwsza

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 10-12-2010 15:24 ()


Jak wykreować komiksowego bohatera, który nie ma w zwyczaju obnosić się w efektywnym kostiumiszczu wraz z peleryną, a miast kwadratowej, starannie wygolonej szczeny amanta może się „pochwalić” naroślami w formie bagiennych roślin? Nic bardziej prostszego! Wystarczy jeden telefon do Lena Weina, by parę dni później otrzymać gotowy scenariusz. 

Oczywiście ukazana wyżej sytuacja grzeszy znacznym uproszczeniem. Wspomniany scenarzysta nie był ani pierwszym, ani tym bardziej ostatnim komiksowym twórcą, który wpadł na pomysł wykreowania postaci dalece odbiegającej od wizerunku herosów DC Comics, wzorowanych na filmowych gwiazdorach pokroju Carry’ego Granta. Niemniej to właśnie zrodzona w wyobraźni Lena Weina masywna postać Swamp Thinga, zaistniała w drastycznych okolicznościach hybryda człowieka i rośliny[1], zyskała status jednaj z najpopularniejszych postaci w dziejach superbohaterskiego komiksu dla dojrzalszych czytelników. Zacznijmy jednak od początku...

Latem 1971 roku do dystrybucji trafił dziewięćdziesiąty drugi numer antologii komiksowych horrorów „The House of Secrets”. Wśród kilku nowelek na jej kartach zaistniała również historia naukowca nazwiskiem Alex Olsen osadzona w realiach wczesnych lat XX wieku. W skutek wypadku ów osobnik przepoczwarzył się w monstrum o kształtach potwornej istoty zachowując przy tym wspomnienia i wrażliwość łagodnego człowieka, jakim był do niedawna. Tragiczna w swej wymowie opowieść zamknięto w zaledwie jednym epizodzie; mimo to twórcy nastrojowej, mrocznej fabuły doszli do wniosku, że warto ponownie podjąć tę tematykę. Decydenci DC przychylnie ustosunkowali się do tegoż projektu, tym bardziej, że klimat tamtych lat wybitnie sprzyjał podobnym inicjatywom. Zaistniała już u schyłku poprzedniej dekady koniunktura na okultyzm we wszelkiej postaci (to właśnie wówczas robił furorę odziany w kretyński kostium Anton Szandor LaVey, założyciel kuriozalnego „kościoła” szatana) przejawił się także na kartach komiksów. I w tym m.in. tkwi sedno sukcesu komiksowych horrorów[2] takich jak wspomniany wyżej „The House of Secrets” czy „The Witching Hour”. Decyzję o zaistnieniu dwumiesięcznika „Swamp Thing” przyspieszyły ruchy ze strony Marvel Comics, głównego konkurenta DC, w którego magazynach coraz częściej gościli osobnicy pokroju Ghost Ridera, Hellstorma, Mephisto oraz Man-Thinga.[3]. 

 Tym sposobem jesienią 1972 roku zadebiutował „właściwy” Swamp Thing. Zasadniczy schemat opowieści nie odbiega od znanej z „The House of Secrets” historii Alexa Olsena, bo także i tu zawiązaniem akcji jest laboratoryjny wypadek, w efekcie którego powstaje nowa istota – „Potwór z Bagien”. Tym razem Wein zdecydował się zrezygnować z nastrojowej archaizacji czasu wydarzeń (niejako według wzorca epigonów Lovecrafta pokroju Augusta Derletha) sytuując tok akcji współcześnie z publikacją serii. Siłą rzeczy dokonano zmiany głównej postaci skupiając uwagę czytelnika na błyskotliwym naukowcu usiłującym zsyntetyzować serum regenerujące w szybkim tempie tkanki roślinne. Alec Holland, bo o nim właśnie mowa, przy wsparciu swej małżonki opracował ów specyfik, co rychło sprowadziło nań poważne kłopoty. Pomimo przebywania w ukrytym pośród bagnistych lasów Luizjany domostwie oraz pieczy agenta rządowego Matta Cable’a okazuje się, że „ściany mają uszy”. Wieść o badawczym sukcesie młodego naukowca dociera do niepowołanych ku temu osób – zwłaszcza niejakiego Mister E (nie mylić z postacią znaną m.in. z pierwszych odcinków „Books of Magic”), który wspomniany wynalazek zamierza wykorzystać w celach dalece różnych niż altruistyczne. „Cyngiel” wspomnianego chwile temu łotra, niejaki Ferret, nie potrafiąc wymusić uległości Hollanda zarówno prośbą jak i groźbą decyduje się na podjęcie radykalnego rozwiązania. W skutek jego machinacji biolog ginie w eksplozji laboratorium. Zdawałoby się, że to finał perypetii Aleca ...

Oczywiście nic z tych rzeczy. Oto bowiem z bagna wydobywa się tajemnicza istota, ten, którego już niebawem zwać będą Swamp Thingiem. To nikt inny jak Alec Holland, przeistoczony w skutek działania opracowanego przezeń serum w roślinną istotę o, jak się z czasem okaże, znacznych możliwościach. Nie w pełni zdając sobie sprawę ze swego stanu, trawiony chęcią zemsty, Alec wyczekuje na zabójców enigmatycznego Mister E. 

Brzmi to być może mało oryginalnie, niemniej w ten właśnie sposób rozpoczyna się długa historia postaci, bez której nie sposób wyobrazić sobie zaistnienie imprintu Vertigo. Nawet celowa stylizacja na pulpowe horrory typu „Potwór z Laguny” nie odstręcza od lektury. Przeciwnie, znakomicie radzący sobie w poetyce komiksowego horroru Berni Wrightson dopełnia mrocznej wymowy scenariusza. Wyraziste, nieco przerysowane twarze, kadrowanie niczym szerokokątną kamerą (we fragmentach retrospekcyjnych – a przy okazji widać skąd czerpał inspiracje Kelly Jones) oraz umiejętne opracowanie tła przy użyciu ogranych, ale skutecznie podkreślających mroczny klimat opowieści środków (ulewa, przepastna, gęsta puszcza). Tym samym ten wybitny grafik wytyczył kierunek, jakim podąży Stephen Bisette, jego godny następca w dobie wczesnych lat osiemdziesiątych.. Obecny tu wizerunek Swamp Thinga charakteryzuje się graficzną prostotą i nie jest aż tak nasycony, a tym samym atrakcyjny formalnie jak będzie to miało miejsce w kolejnej dekadzie. Mimo tego wykonany jest z pieczołowitością i godną pozazdroszczenia wprawą. Nic dziwnego, że Wrightson z powodzeniem realizował się jako ilustrator powieści tuzów horroru pokroju autora „Mrocznej Wieży”, „Lśnienia” i „Serca Atlantydów”.

Tworząc Swamp Thinga wspominany duet dał tym samym początek nowemu typowi bohatera. Dokonując swoistej inwersji główną postacią cyklu uczynili osobnika o powierzchowności poślednich oponentów sztandarowych herosów DC. Nawet wymowa okładki jawi się dalece niejednoznacznie. Kim bowiem jest ów Stwór wydobywający się z bagna? Wygląda na to, że para przerażonych postaci znajdzie się lada moment w poważnych tarapatach... A jednak wraz z kolejnymi stronnicami przekonujemy się jak bardzo mylne bywają pozory. Alec Holland to autentyczny bohater/altruista - nawet jeśli firmy kosmetyczne nie oferują mu udziału w reklamach. Osobista tragedia nie zdołała zdruzgotać jego człowieczeństwa, pomimo, że spopielone ciało legło na dnie bagna. A to dopiero początek jego bardzo długiej i arcyciekawej Odysei...

 

„Swamp Thing vol. 1” nr 1

  • Tytuł historii: „Dark Genesis”
  • Czas publikacji: październik 1972 roku
  • Scenariusz: Len Wein
  • Ilustracje i okładka: Berni Wrightson
  • Kolory: Tatjana Wood
  • Liternictwo: Ben Oda i Gaspar Saladino
  • Liczba stron: 32
  • Reedycja m.in. na łamach wydania zbiorczego „Secret of the Swamp Thing”  we wrześniu 2005 roku

 

Przypisy:

[1] Przynajmniej tak rzeczy miały się w pierwotnej wersji, bo z czasem Alan Moore siarczyście „namieszał”. Ale to już inna historia. Zniecierpliwionych wypada odesłać do dwudziestego pierwszego odcinka „The Saga of the Swamp Thing” , gdzie rzeczony autor zawarł jedną z najważniejszych opowieści w swym dorobku – „The Anatomy Lesson” (w Polsce opublikowana przez Egmont w ramach wydania zbiorczego „Saga o Potworze z Bagien” – lipiec 2007 roku).

[2] Choć ta w gruncie rzeczy datuje się już na wczesne lata pięćdziesiąte, gdy ogromnym zainteresowaniem cieszyły się antologie grozy publikowane pod szyldem Entertaining Comics. Zbyt drastyczna formuła tych opowieści przyczyniła się w znacznej mierze do zaistnienia Kodu Komiksowego.

[3] Zwłaszcza ten ostatni przypadek zasługuję na uwagę ze względu na kierowany wobec Lena Weina zarzut dokonania plagiatu. Man-Thing to podobnie jak Swamp Thing (już samo podobieństwo imion jest wiele mówiące) istota zaistniała w skutek wypadku, egzystująca na bagnach Florydy. Debiutował niewiele wcześniej niż Alex Olsen – w maju 1971 roku na łamach magazynu „Savage Tales”– i stąd zarzuty formułowane wobec wspomnianego scenarzysty.

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...