"Ostatni egzorcyzm" - recenzja

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Motyl

Dodane: 27-11-2010 15:34 ()


 

Paradokumentalni paranienormalni

 

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że jestem wielkim fanem wszelkich filmów, które usilnie starają się udawać filmy dokumentalne, oparte na faktach, zaginione taśmy, etc. Doskonałymi przykładami takiej filozofii kręcenia filmów są choćby starusieńki „Blair Witch Project” czy nieco nowszy „REC”.

Jest coś w roztrzęsionym obrazie i przytłumionym dźwięku co pozwala mi głębiej zatopić się w filmie i chłonąć klimat. W mojej opinii, takie zabiegi potęgują nastrój i atmosferę. Na „Ostatni egzorcyzm” wybrałem się pełen obaw i sprzecznych uczuć. Liczne opinie odnośnie wymienionego filmu sprawiły, że podjąłem decyzję o osobistym zapoznaniu się z nim. „OE” należy do wspomnianego już przeze mnie nurtu kina „pseudoparadokumentalnego” co niejako z automatu podniosło ocenę. Czy to jednak wystarczy?

 

Blair Exorcist Project

 

Jedna z opinii, z jaką się spotkałem, głosiła, że „OE” to marna podróbka „Egzorcysty”. Mając w pamięci doskonały i ponadczasowy film grozy, nie mogłem oprzeć się w trakcie seansu porównywaniu go z dziełem Daniela Stamma. Bądźmy szczerzy, „OE” nie da się porównywać z „Egzorcystą”. Nie dlatego jednak, że jest to film zły, ale dlatego, że jest inny. Z klasyka zaczerpnięto tylko pomysł opętanej dziewczynki. Reszta to inwencja twórcza scenarzysty i reżysera. I muszę przyznać, że inwencja ta stoi na bardzo przyzwoitym poziomie. Film opowiada historię kaznodziei-egzorcysty, który zatracił wiarę i postanawia zdemaskować szalbierstwa i przekręty stojące za wieloma egzorcyzmami. Aby tego dokonać pozwala ekipie śledzić swoje poczynania w trakcie rzekomego wypędzania demona. Napotyka jednak na coś, czego sam nie jest w stanie pojąć. Pomysł ten przypadł mi do gustu jako świeży i oryginalny. 

Fajnie (wybaczcie dobór słowa) było zapoznać się z kulisami pracy zawodowego religijnego naciągacza, sposób w jaki wykorzystuję i manipuluję ludźmi jest ukazany interesująco, a sztuczki których używa, aby wmówić ludziom to co chce (dymiący krzyż!) pozwalają docenić spryt głównego bohatera. Dialogi między postaciami są naturalne i nieskalane piętnem sztuczności, co dodatkowo podnosi poziom realizmu. Reżyser wyraźnie drażni się z widzem, co chwilę zmieniając swoje zdanie na temat tego czy przedstawione wydarzenia naprawdę są jedynie opętaniem, chorobą psychiczną, szwindlem czy może przewidzeniami i halucynacjami. Karmiąc nas niejasnymi i sprzecznymi wskazówkami zmusza do myślenia i nie pozwala się nudzić. Od strony merytorycznej film jest zaskakująco spójny, choć znalazło się w nim miejsce na jeden czy dwa zgrzyty, które nie mają jednak większego wpływu (przynajmniej dla przeciętnego widza) na przyjemność czerpaną z seansu.

 

Hail for the steadycam!

 

Strona techniczna „Ostatniego egzorcyzmu” również nie zawodzi. Sceny rozmów nakręcone ze statywu mocno kontrastują z ujęciami przedstawiającymi egzorcyzm, kręconymi z ręki. Film serwuje nam nieco chłodną, z rzadka tylko podkreślaną cieplejszymi kolorami paletę barw, co dobrze współgra z ogólnie pesymistycznym nastrojem filmu. Udźwiękowienie – hm... jest. Po prostu. Niewiele można o nim powiedzieć, ponieważ jest ze wszech miar przeciętne. Typowe dla filmów grozy odgłosy – obecne, okazjonalna niepokojąca muzyka – jest, demoniczne wycia – a jakże. Generalnie, warstwa dźwiękowa stanowi najgorszy element składowy obrazu. Co nie znaczy, że jest zła. Wręcz przeciwnie. Stoi na zadowalającym, choć niewyróżniającym się niczym poziomie. Spełnia swoją rolę (choć nie wykazując się specjalnym zaangażowaniem) i dobrze współgra z całością.

Jeśli chodzi zaś o efekty specjalne to są bardzo dobre. Są niezauważalne, nie widać ich i właśnie to czyni je specjalnymi. W filmie, który stara się możliwie jak najbardziej zbliżyć do rzeczywistości, a jednocześnie pozostać filmem opowiadającym o zjawiskach paranormalnych, reżyser musi bardzo ostrożnie gospodarować efektami, aby nie zburzyć misternie budowanej iluzji realizmu. W „Ostatnim egzorcyzmie” wyszło to bardzo sprawnie. Obraz nie epatuje niemożliwościami i nie rzuca widzowi scen, które wymagałyby poważnej ingerencji ze strony specjalistów od FX. Zamiast tego strasząc nas polega bardziej na nastroju i domysłach. Moim zdaniem jest to doskonała metoda. Po co pokazywać odbiorcy wszystko dosłownie? Niech ruszy trochę wyobraźnię! Uwielbiam zatapiać się całkowicie w film i używać własnej głowy, aby wizualizować sobie to co mi jedynie zasugerowano. Za oszczędne operowanie dostępnymi środkami należą się wielkie brawa.

 

Łyżka dziegciu w beczce landrynek

 

Wspomniałem w pierwszej części recenzji o kilku zgrzytach. Myślę, że po wszystkich tych komplementach, którymi obsypałem do tej pory film, nadeszła pora, żeby o nich wspomnieć. Inaczej gotowi jesteście uwierzyć, że „OE” jest filmem idealnym. Spokojnie, nie jest. Z trzech powodów. Po pierwsze nie wszystkim do gustu przypadnie sposób pracy kamery. Patrząc obiektywnie (nie z punktu widzenia miłośnika pseudodokumentów) może się on wydawać strasznie chaotyczny i nieskładny w scenach akcji. Obraz trzęsie się, a operator kamery, świadomie bądź też nie unika elementów, na których świadek wydarzeń podobnych do przedstawionych w filmie przykułby uwagę. Mi bardzo podobało się jedynie fragmentaryczne ukazanie opętanej ofiary pod władzą demona, ale może to przeszkadzać miłośnikom dosłowności.

Po drugie ludzi, którzy nie przepadają za przemądrzałymi cwaniakami odrzuci postać głównego bohatera, który zachowuje się jak alfa i omega w dziedzinach moralności, teologii i etyki, sypiąc na prawo i lewo rozmaitymi mądrościami. I wreszcie zakończenie – choć wywołuje opad szczęki i myśl „o cholera, o tym nie pomyślałem” to robi to raczej nie ze względu na swoją odkrywczość, a raczej ze względu na to, że kiepsko współgra z całością filmu i sprawia wrażenie dopisanego na siłę. Jego plusem jest natomiast to, że nie jest typowym happy endem. Gdyby film skończył się tam, gdzie się tego spodziewałem, czyli około 10 minut przed faktycznym końcem (a mógłby, bo wszystko składało się w logiczną całość, a wątki sprawiały wrażenie zamkniętych) byłbym rozczarowany tym, że reżyser zdecydował się na szczęśliwe zakończenie.

 

Ocena

 

„Ostatni Egzorcyzm” to film zdecydowanie powyżej średniej. Ze względu na ciekawy pomysł i fabułę, spójność i logiczność całości całkowicie zasługuję na ocenę 7+ w 10 punktowej skali. Mogę go z czystym sercem polecić zarówno zapalonym miłośnikom horrorów, jaki i przeciętnym widzom.

 

Tytuł: "Ostatni egzorcyzm"

Reżyser: Daniel Stamm

Scenarzysta: Huck Botko, Andrew Gurland

Obsada:

  • Patrick Fabian
  • Iris Bahr
  • Ashley Bell
  • Louis Herthum
  • Tony Bentley
  • Caleb Landry Jones

Muzyka: Nathan Barr

Zdjęcia: Zoltán Honti

Scenografia: Andrew W. Bofinger       

Kostiumy: Shauna Leone

Czas trwania: 90 minut

 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...