"Restless" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 03-01-2012 22:03 ()


Gus Van Sant wydaje się być niewzruszony na istniejące we współczesnym kinie mody i trendy, konsekwentnie stawiając na obrazy skierowane do wymagającego odbiorcy. Nie boi się również poruszać w swoich dziełach tematów ważnych i błahych. W obiektywie kamery z łatwością wyłapuje ulotne momenty egzystencji, które pozostawiają w naszych umysłach uczucie szczęścia - lub wręcz przeciwnie - żalu czy tęsknoty. Dzieła wychodzące spod jego ręki na długo zapadają w pamięci, pozwalają otworzyć oczy na sprawy przyziemne, będące elementarną częścią naszej codzienności.

Jego najnowszy obraz – „Restless” – wydaje się być ucieczką w stronę kina, które coraz rzadziej gości na ekranach. Gdzie treść jest z góry znana, a widzom, jako wnikliwym obserwatorom pozostaje wyłącznie śledzić emocje na ekranie oraz uczucia, jakimi targani są główni bohaterowie.

„Restless” przybliża historię niecodziennej znajomości Annabel i Enocha. Młodzi poznali się w dość nietypowych okolicznościach – na pogrzebie. Oboje znaleźli się w tym miejscu może nie do końca przypadkowo, ale w ich zachowaniu trudno doszukiwać się krztyny rozsądku. On - naznaczony traumą po śmierci rodziców – wizytami na pochówkach nieznanych mu osób stara się tłumić buzujące w nim emocje. Ona powoli oswaja się z myślą, że jej czas dobiega końca, brutalnie skradziony przez podstępną chorobę. Oboje stanowią przedziwną mieszankę. Prezentujący zamknięta postawę Enoch oszczędnie wyraża swoje uczucia, w samotności starając się przezwyciężyć problemy wieku dojrzewania. Jeżeli już znajduje w sobie na tyle śmiałości, aby uzewnętrznić myśli to może liczyć tylko na uwagę fikcyjnej postaci. Z kolei umierająca Annabel jest jego przeciwieństwem - to wulkan energii, pomysłów, z twarzy której nigdy nie schodzi uśmiech. W tym swoistym niedopasowaniu, a także odmienności znajdują siłę i radość, które sprawiają, że przypadkowa znajomość przeradza się w niewinną miłość.

Gus Van Sant na relacji dwójki bohaterów oparł cały kościec fabularny „Restless”.  Wprawdzie w epizodach pojawiają się czy to członkowie rodzin czy też Hiroshi – jednak stanowią oni dodatek do świata kreowanego przez zakochanych. Miłość staje się lekarstwem na ich dolegliwości, zarówno cielesne jak i duchowe. Związek młodych ludzi jest nieskalany fałszem, przez co oboje doceniają każdą chwilę spędzoną razem, nawet jeśli będzie ona dla nich ostatnim wspomnieniem. Mimo że finał tej opowieści jest z góry przesądzony, a fabuła nie zaskakuje niczym odkrywczym, to obraz ogląda się z zapartym tchem. Nieocenioną rolę w tym kalejdoskopie uczuć stworzyła Mia Wasikowska, której kreacja jest głównym atutem produkcji.

Autor „Szukając siebie” w opozycji do wątku zakochanych poruszył również mniej przyjemny temat, jakim jest odejście bliskiej osoby. Śmierć w jego interpretacji przybiera różne formy, a co istotne, ucieka od zmarginalizowanego i upowszechnionego wizerunku, jakim karmi nas kino rozrywkowe. Nie jest tu umownym ani też niewiarygodnym rekwizytem, lecz podkreśla ludzką kruchość, delikatność, a także, co znamienne, wzbudza głębokie uczucia i nie pozwala przejść obok nich obojętnie.

Gus Van Sant jak nikt inny potrafi opowiadać o uczuciach mieniących się ciepłymi barwami, jak również odcieniami szarości. W połączeniu z nastrojową muzyką i czarującymi zdjęciami stworzył dzieło wzruszające i zmuszające do refleksji, które zdecydowanie warto obejrzeć. Polecam.

 8/10

Tytuł: "Restless"

Reżyseria: Gus Van Sant

Scenariusz: Jason Lew

Obsada:

  • Henry Hopper
  • Mia Wasikowska
  • Ryo Kase
  • Schuyler Fisk
  • Lusia Strus
  • Jane Adams

Muzyka:  Danny Elfman

Zdjęcia: Harris Savides

Montaż: Elliot Graham

Scenografia: Anne Ross

Kostiumy: Danny Glicker

Czas trwania: 91 minut

Dziękujemy kinu Bajka za udostępnienie filmu do recenzji.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...