Triconowa gawęda, czyli relacja nr 2
Dodane: 28-09-2010 11:59 ()
Zapraszamy do przeczytania drugiej relacji z cieszyńskiego Triconu, czyli połączenia Polconu, Euroconu i Parconu. Konwent odbył się w dniach 26-29 sierpnia 2010 roku.
Ja naprawdę strasznie lubię ŚKF. Lubię konwenty. Jak miał być Polcon w Łodzi, to przez 2 lata każdy kto chciał i nie chciał, słyszał ode mnie jaka to będzie katastrofa… I jakoś chyba wyszło… Teraz miałam przekonanie, że jeśli imprezę robi ŚKF, to hohoho!! Niestety nie do końca się dobrze bawiłam i właściwie nie wiem dlaczego… Program niby był… nie porażający, ale był i to raczej realizowany… (Podobno prelekcja Ani Brzezińskiej się nie odbyła). Zadowoleni byli tolkieniści – program dla tej grupy okazał się bogaty i porządnie realizowany. Program Star Wars też był dość rozbudowany, a Legion 501 prezentował się super.
Konwenty stały się strasznie zatłoczone, w salach duszno, ścisk jak cholera, po trzech punktach programu miałam ochotę wykręcić koszulkę i nie wracać. Podczas popularnych prelekcji - Białołęckiej, Mąderka i Ćwieka - ludzie byli ściśnięci jak sardynki i nie wszyscy zainteresowani weszli do sal. Szkoda. Ale co zrobić? Limit wprowadzić? Wynajmować większe sale?
Akademik był ok, cisza, spokój, czysto, ciepła woda i normalna temperatura, konwentownia blisko. Nie staliśmy przy akredytacji dłużej niż 10 minut, bo w środę nie było ruchu.
CZWARTEK/PIĄTEK
Byliśmy trochę w mieście, fajny zamek ze starymi basztami. Znaleźliśmy MLEKOMAT z rzekomo świeżym, krowim mlekiem i butelkami do kupienia. U nas na wsi tego nie ma.Potem nas zawieźli na czeski rynek, był przemarsz na polską stronę i uroczyste otwarcie. Przejazd był sprawny, otwarcie fajne. Był zielony smok z pięciu osób, potem tańce celtyckie i pokaz kendo na rynku, ale tak ludziska otoczyli miejsce, że nic nie widziałam. Odbył się koncert Drużyny Trzeźwych Hobbitów, razem z ekipą Tolk Folku pośpiewaliśmy sobie, świetnie było. Szłam na konwent śpiewając o rondelkach Sama, a za mną szedł facet przebrany za oficera Imperium. I to było fajne.
Konkurs muzyczny. Klasówka normalnie - kartki papieru, a potem prowadzący z ekipą chyba 30 minut to sprawdzał, kiepsko czytając angielskie nazwy. Za to fragmenty puszczali proste, większość rozpoznałam, Sławek i Darek zajęli któreś miejsce. [Trzecie, ex aequo z jeszcze jednym człowiekiem – wszyscy mieli tyle samo punktów. Ale jakoś mi coraz mniej pasuje konkurs, w którym puszczają kawałki i potem człowiek z kartką – jak w szkole – musi napisać, co słyszał. Nie ma to jak konkurs w drużynach, gdzie jakoś wszyscy uczestniczą bardziej spontanicznie. Poza tym niezbyt dobrze to świadczy o konkursie, skoro trwał tak z pół godziny, a potem 50 minut prowadzący sprawdzają ile kto dostał punktów. A i tak w zasadzie nasze 3-e miejsce (czytaj - pulę waluty do podziału na trzech) uzyskaliśmy po części dzięki mojej interwencji, bo źle policzyli punkty temu trzeciemu, zawyżając o jeden – tak by się wysforował przed nas, ale sprawdzali przy mnie, więc uczynnie podpowiedziałem, że się w jednym punkcie pomylili… Paskudny jestem, nie? – przyp. Sławek]
Maja Lidia Kossakowska fajnie mówiła o voodoo. Zombie nie wolno dawać soli, bo biegną na najbliższy cmentarz i się zakopią. Baron Samedi lubi trumienki z marcepanu. Sposób na doprowadzenie kobiety do obłędu: należy jej co drugą noc o północy wrzucać do buta gałkę muszkatołową. Żeby zwierzęta nie uciekały z domu: psu należy wyrwać włos i zakopać pod progiem, kota natomiast trzeba zmusić do spojrzenia w lustro. Ewa Białołęcka mówiła o tym jak spieprzyć scenę erotyczną, ludzie pękali ze śmiechu. Ciekawe było wspomnienie o Januszu Zajdlu, miło było, ale gorzej jak Parowski zaczął nawijać. Miły gość, ale ni cholery go nie rozumiem. Kuba Ćwiek miał naprawdę ciekawe prelekcje: o twardzielach filmowych (Bogart, Mitchum, Eastwood, Willis) i o mentalistach. Panel o Diunie był niezły. Panel z pisarzami się udał: Card był świetny, dowcipny, sympatyczny [Widać było profesjonalizm, musi Gość częściej uczestniczył w takich spotkaniach – przyp. Sławek]. Szkoda, że nie tłumaczyli, sądząc po prowadzących konkursy, nie każdy jest anglojęzyczny, ja też chwilami wątek gubiłam albo nie rozumiałam. [Campbell mówił mniej wyraźnie, miał tendencję do zjadania końców wyrazów i wyciszania formantów, coś jak Parowski u nas. Dobrze, że przynajmniej nie przyspieszał, jak nasz były Naczelny „Fantastyki”. Za to Card mówił bardzo wyraźnie. – przyp. Sławek] Jakieś te spotkania krótkie, tylko 50 minut, aż się prosiło o półtorej godziny.
Co do konkursów - Bortel miał konkurs serialowy, fajny, sensowny, z pytaniami dla normalnych ludzi, tylko szkoda, że nie multimedialny. Ile jest modeli Cylonów? Jakiej rasy był Spock, a jakim statkiem dowodził Kirk? Pozdrowienie Volkanów. W którym roku porwano pierwszą osobę? Kto przemienił w wampira bohatera Moonlight? Dziwi mnie, że konkursy filmowe są tak skromne. W epoce komputerów naprawdę można dużo. Az się prosi o piosenki z czołówek, fragmenty filmów. [Jakby kto pytał – nasz konkurs tolkienowski był robiony przy użyciu komputera – przyp. Sławek]. Niektórzy prowadzący się spóźniają, piszą na tablicy, która jest nieczytelna, mylą się im punkty i drużyny… Dwa dni wcześniej omawialiśmy w pokoju konkurs cały wieczór, a tu ludzie leją na wszystko… [No właśnie. Nie pierwszy to już konwent, w trakcie którego punktom programu przygotowanym porządnie i naprawdę profesjonalnie towarzyszą te przygotowane „profesjonalnie inaczej” – przyp. Sławek] Multimedialna była prelekcja Mąderka, świetna. Mało się wygłupiał, nie błaznował, aluzje do seksu zrobił tylko dwie, fajnie mówił Avatarze. Prelekcja o serialach była niezła, o Haeven, o nowym Stargate i to był multimedialne, puszczali czołówki seriali. Parę osób pytało, czemu Sławek ksiązki po korytarzach czyta to wyjaśniałam, że uparł się iż Zajdla przeczyta… Dobrze, że nie pytali po co. [No bo co, po co? Chciałem chociaż raz przeczytać wszystkie lub prawie wszystkie powieści. Poza tym akurat w piątek gdzieś tak do 14.00 nie znalazłem dla siebie żadnego ciekawego punktu programu. Pojechaliśmy natomiast z Darkiem i Jackiem do Gamesroomu, który był wyjątkowo niefortunnie ulokowany po czeskiej stronie Cieszyna i do tego trochę na ukos, więc spacerkiem szło się tam circa pół godziny. PORAŻKA. Nic dodać, nic ująć. Ja wiem, że ten Eurocon trzeba było jakoś terytorialnie podzielić, żeby nie było, że wszystko jest po naszej stronie, a u Czechów nic. Ale w takim razie należało pomyśleć o tym, by w głównym budynku konwentu zrobić jakiś mały Gamesroom, bo przez tak dużą odległość rezultatem były puste sale z grami w trakcie dnia. Zastrzegam przy tym, że ta moja opinia jest poparta tylko tą jedną wizytą, bo później już Gamesroomu nie odwiedzałem. Ale w sumie byliśmy tam w piątek, między 11 a 12 przed południem – takie miejsca są o tej porze pierwszego całego dnia typowego dużego konwentu po prostu zapchane. A tu – jak zagadałem później ze znajomymi z Łodzi i innych miast – okazało się, że tak porządnie to się Gamesroom zapełniał dopiero około 20.00 – czyli wtedy, jak już się kończył program Triconu. A dlaczego aż PORAŻKA? Ano dlatego, że osobiście uważam funkcjonowanie Gamesroomu w czasie konwentów za bardzo dobry pomysł, który sprawdził się w praktyce. Zwykle Gamesroomy, sale do sesji RPG czy larpownie są w osobnej części konwentowni, by nie przeszkadzać „nie-graczom”. I to się sprawdza. A dużą zaletą Gamesroomu jest to… że jest. Jak się trafi jakaś luka 2-godzinna w programie, to sobie można wpaść do gralni, zaliczyć jakąś gierkę i wrócić potem na kolejne punkty programu. Oczywiście nie każdy lubi, nie każdy gra, ale widząc, jak zapchane są sale z grami planszowymi, zaryzykowałbym stwierdzenie, że jednak sporo osób jeżdżących na konwenty lubi w coś planszowego zagrać. A w dzisiejszych czasach jest naprawdę bardzo dużo bardzo fajnych gier planszowych. To nie 20 lat wcześniej, gdy jedną z nielicznych planszówek była „Magia i miecz”. A co więcej, zaczęła następować, choć nie całkiem obustronna, dyfuzja. Bo niektórzy zwykli konwentowicze zaczęli pogrywać w planszówki, gdyż pewnym minusem tych niekiedy rozbudowanych i wypasionych gier jest ich cena, przez co konwent jest miejscem, gdzie można sobie zagrać za friko w coś fajnego, czego człowiek normalnie raczej nie kupi. Ale ważniejszą sprawą jest to, że coraz więcej osób, które jeździły na konwent głównie po to, by grać, zaczyna uczestniczyć w prelekcyjnej części imprezy. Ja wiem tylko, że w samym SMF w sumie kilkanaście osób zaczęło jeździć na duże konwenty typu Polcon, Pyrkon czy Falkon, nie tylko po to by grać, ale by uczestniczyć w imprezie głównej. Dlatego Gamesroom powinien się zawierać w tzw. obrębie czy najbliższym otoczeniu budynku konwentowego (np. sąsiednia szkoła), a nie o kilometry drogi od niego. Przecież żeby skorzystać z Gamesroomu w czasie Triconu 2010, normalny uczestnik musiałby mieć co najmniej 3-godzinną lukę w programie – trzeba tam było dojść, wrócić, no i wybrać jakąś planszówkę, rozłożyć ją itp. a i tak na grę właściwą zostawało około 1,5 godziny. Więc gra w przerwach między punktami programu na tegorocznym Polconie zmarła śmiercią naturalną. Wiem, że dla wielu osób gry planszowe to jakieś tam głupoty, ale jeśli ktoś to lubi i się przy tym dobrze bawi, to wypadałoby to mu umożliwić. – przyp. Sławek] Ja zagłosowałam w pierwszy dzień z opcją „bez nagrody” bo moim zdaniem na nagrody te dzieła nie zasługują, Sławek potem też tak zagłosował. [Nie pierwszy to przypadek, gdy zagłosowałem na pierwszym miejscu za opcją „Bez nagrody”, ale jakoś tak żadna z tych powieści nie była jakaś wyjątkowa. Poza tym Ola słusznie zauważyła, że zwykle kontynuacje wcześniejszych powieści rzadziej dostają nagrody, chyba że dalszy ciąg byłby faktycznie znacznie lepszy od wcześniejszej/ych części. – przyp. Sławek]
SOBOTA/NIEDZIELA
Gala była jak zwykle spóźniona [Ale tylko 20 minut ;) - przyp. red.] i potwornie nudna. Konkurs strojów został rozstrzygnięty. Wygrały jakieś elfki, szkoda, że nie Ewa Białołęcka jako Mroczna Pastereczka, była naprawdę świetna. Część czeska mnie nudziła, bo ja zwyczajne tych nagradzanych Czechów nie znam. Po co nam było w ogóle to zawracanie sobie głowy Czechami? Nie czuję się bardziej zbratana z nimi niż wcześniej. [Niemniej wspólną galę uważam za właściwą (w zasadzie jedyną słuszną) opcję, bo w końcu była to wspólna impreza. No i przynajmniej gala odbyła się w dużej sali, więc nikt nie mógł mówić, że duszno i tłoczno... – przyp. Sławek] Andrzej Sapkowski, autor przetłumaczonych na kilkanaście języków opowiadań i powieści o Wiedźminie, otrzymał „European Grand Master” od Europejskiego Stowarzyszenia Science Fiction. Nawet nie raczył wejść na scenę. Wśród laureatów nagród ESFS znalazło się jeszcze dwóch Polaków. Nagrodę „Hall of Fame” w kategorii najlepszy tłumacz odebrał Piotr W. Cholewa, a Maciej Guzek został nagrodzony „Encouragement Award”.
Knajpy w Cieszynie są beznadziejne, tzn. jedzenie smaczne, tylko obsługa leniwa, myli zamówienia, doprosić się nie można albo wszystko podają naraz: piwo, przystawkę, główne, a w Mexicanie najpierw dostałam deser i sztuczna śmietana ze spreju zaczęła się malowniczo rozpuszczać…Odwiedziłam tam 5 knajp i ze wszystkich mam to samo wrażenie. Chcieliśmy w jednej zestaw dnia za 14 zł - zupa z borowików i placki, ale oni już nie podają, do 17 … ale jest 16.45… ale już nie podają… Borowiki im w ucho. Na proste danie – naleśniki - czekałam w barze chyba 40 minut. Rany, ja bym ich wysłała do łódzkiego Sfinksa na szkolenie. Od razu mówię, że ja byłam po 2 tygodniach jadania w różnych miejscach, z Krupówkami włącznie, ale czegoś takiego nie widziałam. [Porażka. Obsługa zlewająca wszystko i wszystkich. I lokale całkowicie nieprzygotowane do obsłużenia zwiększonej liczby gości. Choć podejrzewam tu pewne czeskie naleciałości, bo tempo obsługiwania gości kojarzyło się z klimatem jakiejś czeskiej piwiarni, gdzie człowiek pierwej powinien zasiąść, spokojnie się rozejrzeć, zastanowić nad zamówieniem i cierpliwie poczekać, aż mu żądane duże jasne przyniosą. – przyp. Sławek]
Jakoś tak ogólnie na tym konwencie ubogo, skromnie, za to tłoczno. Sklepik mało atrakcyjny, stoiska z koszulkami... Karoka była fajna jak zwykle, coś motyw szkieletu modny - dużo tego było. [No i jeszcze sprawa waluty konwentowej. Idea żółtych, zielonych i czerwonych punktów OK (miłe nawiązanie), nawet fakt, że żółte punkty były osiągalne tylko za zwycięstwo w konkursie (ewentualnie za punkty programu jakiś żółty dawali), zielone za 2-e miejsce i czerwone za 3-e – był do zaakceptowania. U Zajdla też im ktoś był lepszy w intelekcie, tym więcej żółtych punktów mógł własną działalnością uzyskać. Ale już przeliczanie waluty w sklepiku konwentowym było z lekka przesadzone. Przykład – Konwentowicz A, by uzyskać 1 żółty punkt (chce nabyć książkę w cenie 1 zółty + 1 zielony), musi zostawić w sklepie 5 zielonych. A kilka minut później Konwentowicz B potrzebujący wymienić 1 żółty na zielone (ma 1 zielony, a dana książka kosztuje akurat 4 zielone), dostanie za niego tylko 3 zielone punkty. Więc 2 zielone tak z niczego zostały w sklepie… Ja nawet rozumiem, że przykład łódzkiego Polconu 2009 (w niedzielę zabrakło w południe nagród, by wymienić je na walutę, z którą się ludzie zgłaszali) mógł podziałać na orgów późniejszych konwentów mobilizująco. Ale bez przesady… - przyp. Sławek] Jakosik tak mało europejsko. Czegoś mi w tym konwencie zabrakło. Ani program jakiś rewelacyjny, ani reszta… [No mi też czegoś brakowało, nawet trudno określić czego dokładnie. Jakby porównać 2 filmy – w jednym grali nieźli aktorzy, w drugim też, ale ten pierwszy film dokładniej zapada w pamięć i milej się wspomina od tego drugiego. Pamiętam Polcony z ciekawszymi – jak dla mnie - punktami programu, ale to zawsze jest opinia bardzo subiektywna, bo każdy ma własną definicję tego, co dlań jest ciekawe. – przyp. Sławek]
Wystawy Siudmaka jakoś nie zdążyłam zobaczyć, żałuję. [Sądziłem, że wystawa towarzysząca konwentowi będzie mogła być oglądana każdego dnia konwentu – poszliśmy tam jeszcze w niedzielę i już było zamknięte. Miałem wrażenie, że owszem, ona towarzyszyła konwentowi, ale jednak w godzinach pracy muzeum i dziwnym mi się wydało, że w niedzielę około południa rzeczone muzeum było zamknięte. Ale wystawę W. Siudmaka już kiedyś miałem okazję widzieć, więc aż tak strasznie mi nie żal. – przyp. Sławek]
Mam głębokie przekonanie, że nie mam ochoty wracać do Cieszyna, bez jakiejś złości, nie mam po co, nie powaliło mnie. [Natomiast jak zwykle w czasie dużego konwentu, można było spotkać się z fandomowymi przyjaciółmi, co jest zawsze pozytywnym elementem towarzyszącym imprezy. Chociaż może to właśnie jest czynnik najważniejszy – spotkać się znów w gronie tej wielkiej rodziny, jaką tworzy Fandom, a niejako przy okazji zaliczyć jakieś interesujące punkty programu konwentu. Kto wie? - przyp. Sławek]
korekta: Levir/Spider
Tricon 2010, relacja pierwsza - Marek "Brutus" Konopacki
Paradoks był patronem medialnym imprezy.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...