"Predator: Grom z niebios" - recenzja
Dodane: 25-09-2010 20:21 ()
W drugim numerze kwartalnika „Komiksowe hity” wydawnictwo Egmont zaprezentowało historię z kosmicznym łowcą – Predatorem. Wybór należy uznać za trafny, biorąc pod uwagę niedawny film Nimróda Antala.
Predator pierwszy raz pojawił się w obrazie Johna McTiernana. Zimny, wyrachowany i bezwzględny drapieżnik działający według specyficznego kodeksu, z miejsca podbił serca miłośników s-f. Nic więc dziwnego, że z filmu dość szybko został pożyczony przez inne gałęzie rozrywki. Kiedy uniwersum kosmicznych myśliwych zaczęło się coraz bardziej rozrastać, społeczność Predatorów okazała się posiadać osobniki wykluczone poza nawias, wyrzutków, morderców nieprzestrzegający żadnych reguł. Plemię Predatorów podzielono na klany – tych wiernych tradycjom i zwykłych zabójców.
Areną wydarzeń kolejnego starcia między klanami stały się upalne ulice gdzieś we wschodniej Afryce. Tutaj drapieżcy upatrzyli sobie nową zwierzynę. Eskalacja konfliktu rozpoczyna się od zamachu na grupę biznesmenów. W starciu z nieznanym przeciwnikiem ludzie nie mają żadnych szans – zostają zarżnięci niczym baranki. Odcięci od świata starają się stawił czoła nieziemskiemu wrogowi. Czy piekielne pustynne odludzie stanie się dla nich zbiorową mogiłą?
Historii Arcudi i Saltaresa można wytknąć wiele niedoskonałości. Fabuła zawiązuje się w dość pretensjonalny sposób – bez żadnego wprowadzenia w arkana konfliktu między stronami. Na czoło wysuwają się dwie postaci - major Briggs oraz kierujący grupą ochroniarzy Thorpe. Pozostali stanowią wyłącznie tło dla wydarzeń, są anonimowi, nijacy, nie wzbudzając większych emocji. Czynnik ludzki został sprowadzony do roli mięsa armatniego, żołnierze poza lamentowaniem o rychłym końcu nie przejawiają większego zaangażowania i ochoty rywalizacji z obcym. Stanowią przeciwieństwo Machiko z AVP, są bez charakteru nie podejmują wyzwania.
Całkowicie nietrafionym pomysłem okazała się kasta Predatorów – zabójców, wyróżniająca się jedynie nowoczesnym modelem zbroi. Autorom zabrakło pomysłu, aby udanie wkomponować ich w fabułę. Szwędają się gromadnie po ulicach enklawy zamiast urządzić sobie prawdziwe polowanie. Z tęsknota wspomina się tradycyjnego kolekcjonera skalpów jakim był staromodny kosmiczny łowca.
Akcja jest w sporej części przegadana, z drętwymi dialogami i mało efektownymi walkami (przeważa statyka, a brakuje solidnej walki wręcz). Z komiksu po prostu wieje nudą. Finał zaskakuje w negatywnym tego słowa znaczeniu. Kulminacyjna konfrontacja wydaje się być urwana, a zachowanie bohaterów mało racjonalne. Autor zaskoczył chyba nawet siebie samego zaproponowanym obrotem sytuacji. Wybrał jedno z możliwie najsłabszych rozwiązań.
Na osłodę niniejszego wydania pozostaje artykuł o Predatorach oraz klimatyczna okładka Raymonda Swanlanda. Gdyby cały komiks był utrzymany w podobnej grafice, może chociaż rysunki zasługiwałyby na uznanie. Tymczasem „Grom z niebios” to lektura na raz, do przeczytania i zapomnienia. Z zapowiedzi zamieszczonej w numerze można dowiedzieć się, że kolejna odsłona zostanie zdominowana przez innego maszkarona – Obcego. Powoli zaczyna kształtować się polityka wydawnicza „Komiksowych hitów”, która jak na razie przypomina sławne niegdyś Wydania Specjalne TM-Semica. To na ich łamach mogliśmy przeczytać najlepsze opowieści z udziałem ksenomorfa i kosmicznego łowcy. Czy zatem należy spodziewać się powrotu do korzeni?
Idea kwartalnika przedstawiającego zamkniętą historię, w dodatku w atrakcyjnej cenie, publikowanego obok innych magazynów ma rację bytu, jeżeli będą się w nim pojawiać przyzwoite czytadła. „Grom z niebios” trudno do takowych zaliczyć. Miejmy nadzieję, że to jednorazowy wypadek przy pracy.
Tytuł: „Predator: Grom z niebios”
- Seria: Komiksowe hity nr 2/2010
- Scenariusz: John Arcudi
- Rysunki: Javier Saltares
- Okładka: Raymond Swanland
- Tłumaczenie: Maciej Nowak-Kreyer
- Wydawca: Egmont
- Stron: 96
- Data publikacji: 24.09.2010 r.
- Cena: 9,99 zł.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...