"Krzyk ludu" - recenzja
Dodane: 15-09-2010 20:39 ()
Czerwona flaga powiewająca nad większością gmachów Paryża, centralnie zarządzane zakłady wytwórcze funkcjonujące nie zawsze w myśl prawideł ekonomii, zabytkowe kościoły przeobrażone w stajnie i magazyny – podobna wizja do dziś dnia marzy się niejednemu, dobrze sytuowanemu lewakowi, który po godzinach korporacyjnej pracy pozuje na wrażliwego społecznie marksistę, z reguły znając jedynie pobieżnie działa twórcy „Kapitału”. W tragicznym dla Francji roku 1871 wiele wskazywało, że ta idea ma szansę trwałego ziszczenia.
I o tym właśnie traktuje komiks Jacquesa Tardiego bazujący na literackim pierwowzorze Jeana Vautrina. Rzecz przenosi nas w moment niełatwy z punktu widzenia francuskiego patrioty (pewnie ich jeszcze nieco zostało pomimo zalewu nihilistów i wyznawców „jedynego, słusznego” proroka), gdy w marcu 1871 r., upokorzone kompromitującą klęską w wojnie z Prusami, cesarstwo Napoleona III legło w gruzach. Oddziały Moltkego i Bismarcka ani myślą opuścić przedmieść Paryża (gdzie zresztą z nieskrywaną butą proklamowali 18 stycznia zaistnienie Cesarstwa Niemieckiego) wyczekując pierwszej raty de facto okupu od pokonanych Francuzów, a „Miasto Świateł” spowija rewolucyjny terror. Tradycyjnie niepokorny, a przy tym skłonny do wszelkich insurekcji lud stolicy Francji ponownie dał się uwieść i poprowadzić na barykady. Tym razem w roli wodzirejów „chocholego tańca” proletariuszy odnaleźli się komuniści, których utopijne idee stopniowo zdobywały coraz szerszy posłuch. Tym samym na trupie cesarstwa wyrasta komuna miasta Paryża, zaczątek „wszechświatowej republiki”, w której każdy znajdzie sprawiedliwe wynagrodzenie za swój trud. Nowy rząd republikański na czele z Louisem Adolphem Thiersem, reprezentujący interesy klas uprzywilejowanych, nie zamierza jednak stać obojętnie w obliczu formującej się „władzy proletariatu”. Nawet jeśli w grę wchodzi konieczność zawarcia niekorzystnej ugody z Prusakami.
Na tle kolejnego przejawu odwiecznego sporu pomiędzy rządzącymi, a rządzonymi mamy okazję przyjrzeć się licznym dramatom osób uwikłanych w ciąg wydarzeń towarzyszących zaistnieniu komuny. W główną oś fabuły umiejętnie wkomponowano szereg postaci o z reguły jasno sprecyzowanej motywacji i pogłębionej charakterystyce. Mamy tu zatem oficera francuskiej armii Josepha Tarpagnana, obiekt jego pożądań, a zarazem szczerego uczucia, luksusową kurtyzanę Gabriellę Pucci, łaknącego zemsty szpicla Grondina, przedstawiciela miejskiego półświatka „Złociaka”, fotografa, a zarazem kronikarza paryskiego zrywu Theophile’a Mirecourta oraz dziesiątki innych osobowości przewijających się w tle tegoż historycznego fresku. Pomimo niewątpliwie ciężkiej gatunkowo tematyki wartka fabuła ani trochę nie nuży, a bohater zbiorowy, jakim jest lud Paryża, usiłujący powstrzymać napór tzw. Wersalczyków (wojsk posłusznych generalicji skupionej wokół Thiersa) to istny temat-ocean, który nie pozwoli czytelnikowi choćby na chwilę odetchnąć w natłoku piętrzących się wątków. Poczucie nieuniknionej katastrofy pogłębia niepokój, a zarazem dramat bohaterów rzuconych w wir przerastających ich wydarzeń.
Zarówno Tardi jak Vautrin nie kryją swej sympatii wobec anarchizmu. Tego typu postawa jest na swój sposób pocieszna, zwłaszcza gdy obnoszą się z nią osobnicy odchowani w puchach gospodarki kapitalistycznej. Jest w tym coś z dąsania się małego dziecka czy młodzieńczego buntu wyzbytego znamion zdrowego rozsądku. Obaj panowie nie są w tym zresztą odosobnieni, bo plaga podobnych pozerów drąży Francję co najmniej od maja 1968 r. Dla polskiego czytelnika, świadomego urzeczywistniania „ideałów” Komuny w naszym kraju przez cztery de facto stracone dekady jest to sama w sobie ciekawostka tym bardziej, że twórcy „Krzyku…” nie uniknęli prób nachalnego przemycenia wyznawanej przez siebie ideologii. Wypadło to więcej niż umiarkowanie. Antyklerykalne tudzież pro-socjalne kwestie brzmią sztucznie i zdają się wstawione jakby poza kontekstem. Natomiast znacznie mniej jest odniesień do terroru gorliwie stosowanego przez komunardów. Scena rozstrzelania księży-zakładników stanowi pod tym względem wyjątek.
Warstwa graficzna „Krzyku…” to perfekcja, bez cienia uchybień.. Podobnie jak w nie tak dawno opublikowanym przez Egmont „Samotniku” również i tu mamy do czynienia z syntezą stylistyki realistycznej i groteskowej. Jacques Tardi to niekwestionowany wirtuoz kreski i nie ma miejsca na warsztatowe potknięcia. Obecne tu postaci, nawet te z odleglejszego tła, ujęto przekonująco i bez upiększeń. Rzecz zresztą dotyczy całości świata przedstawionego z ogromem paryskiej architektury, jak również podmiejskich faweli z gnieżdżącą się w nich biedotą. Ściśle ujęty czas i miejsce akcji wymusiły oddanie otoczki epoki (ubiorów, przedmiotów codziennego użytku, broni etc.) w formule zgodnej ze źródłowymi przekazami. Tardi nie stroni od naturalizmu, często ukazanego w sposób wręcz do bólu dosłowny. To jednak pogłębia odczucie realizmu tej opowieści.
Pozostając w klimacie podjętej przez Tardiego tematyki, slogan „3 x TAK” stanowi wytwór czasów znacznie późniejszych niż doba Komuny Paryskiej, chociaż notable wczesnego PRLu skwapliwie odwoływali się do „ideałów” tegoż zrywu. Znalazło to swój przejaw m.in. w „uhonorowaniu” stoczni gdyńskiej jej mianem, licznymi reedycjami broszury Karola Marksa „Wojna domowa we Francji” (traktującej o tym właśnie epizodzie dziejowym) oraz zabójczo nudnymi akademiami ku czci uczestników Komuny. Okoliczność wzięcia w niej udziału naszych rodaków – m.in. Jarosława Dąbrowskiego i Walerego Wróblewskiego – stanowiła dodatkowy asumpt do celebrowania tegoż wydarzenia. Piszący te słowa szczerze odżegnuje się od idei, jakimi kierowali się komunardzi; niemniej w przypadku formy albumu (bo w tym przypadku to słowo jest jak najbardziej adekwatne) „Krzyk Ludu” zmuszony jest bez zająknięcia stwierdzić „3 x TAK”.
Na koniec warto dodać, że nie jest to pierwszy publikowany u nas komiks o tematyce rewolucyjnej. U schyłku istnienia Związku Sowieckiego, gdy ów kraj (czy może raczej „federacja”) trzeszczał w posadach, a „pierestrojka” do spółki z „głasnostią” stopniowo przerastały jej inicjatora, do tamtejszych - a przy okazji również naszych - księgarń trafił produkt zaiste niezwykły. Mowa tu o komiksie „Rok 1917. Jak to było?” traktującym o przejęciu władzy nad Rosją przez Bolszewików. Rzecz jasna trudno dopatrywać się w tym unikalnym dziełku znamion bezstronnej analizy rozwoju wypadków, które doprowadziły do zaistnienia Sowietów. Niemniej o ile „Rok 1917” to co najwyżej relikt minionej epoki, o tyle również podejmujący tematykę rewolucyjną „Krzyk Ludu” to pełnowymiarowe dzieło komiksowe, wobec którego nie sposób przejść obojętnie. Piszący te słowa zaryzykuje tezę, że jest to jeden z najważniejszych tytułów tegoż gatunku, jaki zawitał nad Wisłę w roku 2010. A przy tej okazji wielkie uznanie dla małżeństwa Marii Mosiewicz i Artura Szrejtera za trud niełatwego przekładu i merytoryczną podbudowę (choć w kontekście tematyki i politycznych upodobań autorów wypadałoby raczej użyć sformułowania „nadbudowa”) tegoż znakomitego albumu. Wzór do naśladowania przy spolszczaniu podobnych tytułów.
Tytuł: „Krzyk ludu”
- Scenariusz i rysunki: Jacques Tardi
- Na podstawie powieści Jeana Vautrina
- Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
- Opracowanie merytoryczne i przypisy: Artur Szrejter
- Wydawca: Egmont Polska
- Data publikacji: 16.08.2010 r.
- Okładka: twarda
- Format: 29,5 x 24 cm
- Druk: czarno-biały
- Papier: kreda
- Stron: 322
- Cena: 129 zł
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...