"Wieczna Wojna" niesie ze sobą ponadczasowe przesłanie - wywiad z Marvano

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Motyl

Dodane: 19-09-2010 20:02 ()


 

Paradoks: Czy uważasz, że „Wieczna Wojna” to największe osiągnięcie w Twojej karierze?

 

Marvano: Nie, raczej nie. Myślę, że każdy moment w mojej karierze, album który w danym okresie narysowałem był najlepszym jaki mogłem w danym momencie narysować.

 

P: A zatem czy powtarzające się pytania o dzieło Haldemana już cię trochę nie nużą?

 

M: Nie, nie w żadnym wypadku. Nie mogę powiedzieć, że jest to najlepszy komiks jaki mogłem zrobić, ale na pewno jest to jedna z najlepszych historii kiedykolwiek napisanych. I nie mówię wyłącznie o komiksie, tylko o historii samej w sobie. Uważam, że jest to niezwykle istotne, aby jak najwięcej osób przeczytało „Wieczna Wojnę”, ponieważ przesłanie zawarte w niej jest ponadczasowe i powinno odgonić ludzi od robienia głupot.

 

P: Podczas wizyty w Warszawie (Polcon) wspomniałeś, że ingerowałeś w historię oryginalnej „Wiecznej Wojny”. Jak wielkie to były zmiany?

 

M: W przypadku „Wiecznej Wojny” były to niewielkie zmiany, ale jednak istniały. Na początku jest spotkanie ziemskich żołnierzy z inną cywilizacją. W książce obca rasa opisywana jest jako pomarańczowy pluszowy miś z trzecią ręką wyrastająca z klatki piersiowej. Nie potrafiłem sobie wyobrazić jak miałbym to narysować, więc powiedziałem sobie, że musze to zmienić. Inna sprawa, że w oryginale sporo miejsca poświęcono miłości między żołnierzami, są tam przecież zarówno mężczyźni jak i kobiety, a ponadto jest tam ideologia wolnej miłości. Ponieważ byliśmy wtedy pod koniec lat ‘80 to uważałem, że sytuacja ta za bardzo przypomina lata ‘60 i niniejszy wątek powinienem zmniejszyć. Poza tym uważam, że byłem bardzo wierny książce.

 

P: Jak przebiegała praca nad „Wieczną Wolnością” też byłeś wierny pierwowzorowi czy historia uległa znacznej modyfikacji? 

 

M: Zmieniłem tu znacznie więcej, ponieważ ta powieść jest bardziej filozoficzna. Czy czytałeś „Wieczną Wolność”?

 

P: Tak. Uważam, że to również niezła powieść.

 

M: To wiesz, o co chodzi. Zwłaszcza na koniec musiałem dokonać sporej modyfikacji, aby stała się przystępna dla większej grupy czytelników. Muszę przyznać, że jak pierwszy raz przeczytałem książkę spytałem: „O czym to do cholery jest?”. Jednak z czasem zacząłem rozumieć, co Joe chciał przekazać. Powiedziałem sobie, że moim zadaniem jest przetłumaczenie jego wizji na język komiksu za pomocą grafiki. W powieści dzieje się jednak zbyt wiele, aby wszystkie wątki zmieścić w komiksowej formie, np. scena z małymi Myszkami Miki, które pojawiają się i zaczynają sprzątać. Uważałem, że jest śmieszna, ale nie mogła zostać użyta.

 

P:  Czy nigdy nie otrzymałeś propozycji zaadaptowania „Wiecznego Pokoju”?

 

M: „Wieczny pokój” to wspaniała książka, ale nie traktuje o bohaterach „Wiecznej Wojny”. Ponadto z tego co się orientuje powstała wcześniej niż „Wieczna Wolność”. Adaptując wspomniane dwie powieści chciałem zrobić coś na miarę „Trzech Muszkieterów” i  ich kontynuacji, czyli „Dwadzieścia lat Później”.  Pod koniec „Wiecznej Wojny” rodzi się dziecko, które jest bohaterem „Wiecznej Wolności” - to w moim odczuciu takie dwadzieścia lat później. Myślę, że „Wieczny Pokój” jest lepszą i bardziej przystępną powieścią niż „Wieczna Wolność”.

 

P: Sporym sentymentem darzysz Dallas Barra, a zatem czy trudno było się rozstać z tą postacią? Zakończenie komiksu jest przecież otwarte.

 

M: Wiesz o tym, że jest otwarte. Wiele osób tego nie zauważa. Tak, ciężko było rozstać się z tą postacią, ponieważ ci bohaterowie byli dla mnie wyjątkowi, czegoś podobnego w komiksie wcześniej nie było. Wydawca poprosił mnie abym stworzył prawdziwy koniec. Potem powiedział: „Jeżeli kiedyś zdecydujemy znowu podjąć ten temat to tylko w takich sposób, aby wszystkich zadziwić”. Myślę, że „Dallas Barr” był sporym wyzwaniem, ale sobie z nim poradziłem. Na końcu można wyobrazić sobie, że dzieją się inne rzeczy, kiedy udają się na Marsa, a ponadto pewne wydarzenia mają miejsce w dwóch ostatnich albumach, które pozwalają się domyśleć.

 

P: W dwóch ostatnich tomach „Dallas Barra” widać wyraźne różnice w rysunkach. Czy szósty i siódmy tom były planowane od samego początku?

 

M: W rzeczywistości „Dallas Barr” był przewidziany na dłuższa serię, bohaterowie są przecież nieśmiertelni. Można ciągną historię w nieskończoność. Problem polegał na tym, że pierwsze pięć albumów było opublikowanych przez Dupuis, które więcej nie planowało wydać. Potem dostałem propozycję od Dargaud, która była rywalem tej pierwszej firmy, obecnie stanowią część tego samego holdingu i wydawca Dargaud zaproponował mi, abym zrobił „Wieczną Wolność”. Później Dupuis oświadczył mi, żebyśmy przestali publikować „Dallas Barra”. Uważam, że była to bardzo dorosła reakcja. Powiedziałem dobra, będę kontynuował pracę gdzie indziej, na co mi powiedzieli, że nie mogę. A ja im odpowiedziałem, aby uważnie czytali własne kontrakty. W momencie, kiedy przestajemy publikować serię to ja zostaje właścicielem praw. Ja i Joe. Poszukałem nowego wydawcy. W Lombard usłyszałem, że mogą wydać kontynuację. Powiedzieli, że wydadzą pierwsze pięć tomów jeszcze raz, a także mogę dokończyć historię, ale pod pewnymi warunkami. Seria musi pasować do określonego schematu, ich kolekcje zawierają sześć, siedem czasem osiem albumów. Dlatego między innymi miało to być właśnie siedem tomów. Różnica w grafice i przerwa wzięła się właśnie z tego, że wówczas zrobiłem „Wieczną Wolność”.

 

P: Zatrzymajmy się na chwilę nad stwierdzeniem, że bohaterowie są nieśmiertelni. Przecież Dallas Barr tak do końca nie jest nieśmiertelny.

 

M: Nikt tak naprawdę nie jest nieśmiertelny, bo nawet tak jak Dallas Barr sam mówi - można zostać potrąconym przez ciężarówkę lub przygnieciony przez fortepian, który spadł z czwartego piętra.

 

P:  Jak było z odwzorowaniem książki „Buying time” – co dokładnie posłużyło za zalążek fabuły komiksu?

 

M: Tak naprawdę jedyną rzeczą, jaką zatrzymaliśmy z książki jest fakt, że możesz przedłużyć sobie życie kupując 10 lat młodości za wszystko co posiadasz (milion funtów). Generalnie zachowaliśmy niektóre niewielkie elementy, ale w tym przypadku zaczynaliśmy historię od początku.

 

P: Jakiś czas wpadł w moje ręce „Kamuflaż” Haldemana, o dwóch kosmitach przebywających na Ziemi i adaptujących się do otoczenia w zależności od epoki, w której żyją. To byłby świetny scenariusz na komiks. Znasz „Kamuflaż”, czy rozważałeś możliwość jego adaptacji?

 

M: Będę szczery nie czytałem tej książki. Ostatnią książkę jako przeczytałem to „Old Twentieth”, opowiadająca o nieśmiertelnych podróżujących we wszechświecie, mających obsesję na punkcie dwudziestego wieku, ponieważ to było ostatnie stulecie kiedy ludzie wiedli normalne życie - rodzili się, dorastali i umierali. Bohaterowie dzięki magicznym pigułkom nie starzeją się, nie umierają, nie choruję. Myślę, że w tej powieści jest duch „Wiecznej Wojny”. Widzicie, jak pozwolicie mi mówić za dużo zacznę opowiadać i nawet się nie spostrzeżecie jak zmienię temat.

 

P: Patrząc z perspektywy lat na waszą wspólną pracę, czy przyjaźnisz się z Haldemanem, często z nim dyskutujesz na temat kolejnych projektów? Czy pracujecie nad czymś obecnie?

 

M: Tak, jesteśmy przyjaciółmi. Zastanawiamy się nad kolejnymi projektami. W tej chwili pracujemy nad czymś co nie jest science fiction. Jest po prostu zatytułowane „Rok 1968” i traktuje o tymże roku. 1968 to rok, w którym świat się sporo zmienił, zginął Martin Luther King oraz Robert F. Kennedy. W Europie Wschodniej również był to burzliwy rok. Natomiast Joe pojechał wtedy do Wietnamu, został tam ranny i wrócił do kraju, którego zupełnie nie poznał.

 

P: Czy preferujesz jakiś ulubiony gatunek, np. fantasy, s-f, dramat, jakie opowieści najbardziej lubisz przekładać na język komiksu?

 

M: Fantasy raczej nie, co do współczesności napisałem kiedyś jedną historię, ale narysował ją ktoś inny. W sumie nie interesuje mnie przenoszenie tego co widzę wokół siebie, to strasznie nudne, np. rysowanie samochodu. Dla mnie wszystkie samochody wyglądają dziś tak samo. Natomiast odpowiada mi rysowanie takiego komiksu jak „Berlin”, ponieważ mogę pokazać okres, który był decydujący dla świata jaki znamy obecnie. Uważam, że ludzie powinni być świadomi jego ważności i nie mówię tutaj o Polsce, bowiem Polacy mają dużą świadomość własnej historii, a Berlin jest jej nierozerwalną częścią, ale tam gdzie mieszkam ludzie nie zdają sobie sprawy z niektórych faktów historii i podchodzą do tego w sposób ignorancki mówiąc: „O mój boże, przecież to było ponad 60 lat temu”.

 

P: Jaka idea przyświecała powstaniu „Berlina”?

 

M: Wiąże się z tym dość prosta historia. Widziałem kiedyś w angielskiej telewizji wywiad ze starszym mężczyzną, który brał udział w II wojnie światowej jako nawigator albo pilot bombowca. Powiedział on, że w tamtym czasie był za młody żeby prowadzić auto, był za młody żeby pójść do baru i kupić piwo, był za młody, aby głosować, ale nie był za młody, aby lecieć wielotonowym bombowcem i bombardować Berlin. I nie był za młody, żeby umrzeć. Ten wywiad wywarł na mnie ogromnie wrażenie. Wiem, że w efekcie II wojny światowej Polska przeszła z jednej dyktatury w drugą, ale dzięki takim ludziom jak ten bohaterski pilot Europa Zachodnia została uratowana i zawdzięcza im swoją wolność, dlatego chciałem o tym przypomnieć.

 

P: Nad czym obecnie pracujesz?

 

M: Będzie to nowa trylogia zatytułowana „Gran Prix” i opowiadająca o wyścigach samochodów w latach ’30 ubiegłego stulecia. Przybliży czasy, kiedy naziści sponsorowali ekipy Mercedesa i Auto Union wykorzystując wyścigi w celach propagandowych. Mało kto wie, że od początku naziści korzystali z zawodów w celu omijania postanowień traktatu wersalskiego zabraniającego im zbrojeń oraz badań nad nowymi technologiami. Jednak traktat nie wspominał nic o wyścigach, więc były one przykrywką do produkcji silników dla samolotów. W latach 1933/34 Adolf Hitler zwrócił się do Ferdynanda Porsche (pracującego wtedy dla Mercedesa) o budowę silnika o mocy 1000 koni mechanicznych, co było wówczas niewyobrażalnym osiągnięciem. Silniki samochodów posiadały wtedy moc 300/350 koni mechanicznych. Nawet najlepsi nie wyobrażali sobie jak można kontrolować pojazd o mocy 1000 koni mechanicznych. I nie musieli, bo Hitler przeznaczył ten silnik nie dla samochodów, ale samolotów. Ten właśnie zapomniany epizod z historii, będę chciał przybliżyć w „Gran Prix”.

 

P: Dziękuję za poświęcony czas.

 

M: Również dziękuję, to była interesująca rozmowa.

 

Zobacz także:


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...