Kilka kropel Genesis - relacja z koncertu

Autor: Izabella Pacek Redaktor: Levir

Dodane: 07-08-2010 12:29 ()


KILKA KROPEL GENESIS nad WISŁĄ

 

Tychy, Plac pod Żyrafą, 26.06.2010

Korekta: Levir

 

 

Kto nie pragnąłby tego, żeby jeden z jego zagranicznych idoli zamieszkał w Polsce? Takie marzenie snuje się pewnie w głowie niejednego z nas. Równałoby się to większej ilości spotkań z ulubioną muzyką i niezapomnianymi wspomnieniami. Pod tym względem na pewno nie mogą narzekać fani Genesis. Szczególnie ci, którzy najlepiej wspominają dokonania zespołu na czele z Rayem Wilsonem. Ów były wokalista legendarnej grupy od niedawna mieszka w Polsce, a wszystko za sprawą romantycznej historii muzyka i jednej z jego polskich fanek. Zadomowienie w Poznaniu zaowocowało koncertami. Raya można było zobaczyć na różnych imprezach, także tych o charakterze plenerowym. Mnie udało się to dwa razy: rok temu i przed miesiącem. Jak wspominam te ostatnie widowisko, opowie wam poniższa relacja.

 

 

Tegoroczne Dni Tyskie już pod względem programu zapowiadały się interesująco. Bębniarze z Batucady, Tribute to ELO, Day Off, Leszek Faliński Band, Sami, a wśród nich światowa gwiazda - Ray Wilson. Jakże miła odmiana po chałturzących gwiazdach typu Feel czy Lady Pank. Sama wybrałam się na tę imprezę głównie ze względu na gwiazdę wieczoru. Ray wraz z towarzyszącą  mu grupą Stiltskin i kwartetem berlińskich filharmoników nieraz już udowodnił, że niezależnie od tego gdzie gra, robi to zawsze jak najlepiej. I tym razem nie mogło być inaczej. Muzycy zagrali niedługi, ale zostający na długo w pamięci koncert. W większości obfitujący w przeboje Genesis, tyle, że w klasycznych aranżacjach. Nie zabrakło In too deep, That’s All, Invisible Touch, Abacab, moich trzech ulubionych: Congo, No Son of Mine i Follow you, Follow me; I Can’t Dance Supper’s Ready, a na deser dostaliśmy Land of Confusion i znane z solowej twórczości Wilsona  Inside, które wraz z skrzypcami w tle nabrało zupełnie nowego, wcale niemniej ciekawego odcienia. Oprócz udanego zestawienia muzycznego ogromne wrażenie zrobiła na mnie płynąca ze sceny energia, scalająca bez reszty muzyków i publiczność. To się czuło w powietrzu. Duża w tym zasługa samego Raya, który w udany sposób połączył styl szkockiego barda z nieokiełznaną duszą rockandrollowca. Wszystko to dopełniało się z elementami symfonicznymi, dzięki czemu powszechnie znane hity grupy stały się znacznie bardziej urozmaicone niż kiedykolwiek wcześniej. Niestety występ trwał zbyt krótko. Muzycy zeszli ze sceny już po 21. Na szczęście, na tym nie skończył się ich kontakt z fanami – każdy mógł zdobyć autograf i zdjęcie z wokalistą.

 

Pierwsze nuty z pleneru za mną. Tym razem muszę jednak dodać, że za free niekoniecznie znaczy gorzej. Zaproszenie eks–wokalisty Genesis na Dni Tyskie można uznać za strzał w dziesiątkę. Koncert za wspaniały przedsmak innych wakacyjnych imprez. Może nieco zbyt na modłę Genesis, z małą ilością solowych utworów Raya, których jak dla mnie nigdy nie za wiele, ale pod względem poziomu artystycznego gwarantującym wszystko, co wierny fan Genesis i Raya Wilsona może zapragnąć. Nie pozostaje zatem nic innego, jak cieszyć się, że wokalista zamieszkał w Polsce, i bywać na jego koncertach. Są tego warte. 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...