"Starship: Buntownik" - fragment
Dodane: 23-05-2010 09:55 ()
Mamy na pokładzie czterech niezłych popaprańców
– Witam, sir – powiedział. – Czym mogę służyć?
Wilson powstrzymał się od zwrócenia mu uwagi, by nie witał go salutami.
– Szefowa jest w biurze?
– Tak, sir.
– Sama czy ciągle przesłuchuje rekrutów z załóg Matchela?
– Zdaje się, że jest sama, sir. – Sprawdził na jednym z monitorów. – Tak, sir. Skończyła przesłuchiwać ostatniego przed kilkoma minutami.
– Świetnie. O tym właśnie chciałem z nią porozmawiać.
Cole podszedł do drzwi, które natychmiast sprawdziły siatkówki oczu i strukturę kości, aby rozsunąć się przed nim moment później.
– Jak leci? – zapytał.
Sharon rozpierała się w fotelu.
– Moim zdaniem, to straszna banda.
– Mogłabyś wyrazić się bardziej precyzyjnie?
– To same wyrzutki i podrzynacze gardeł.
– Czyli są tacy jak my, może za wyjątkiem tej uwagi o gardłach – odparł Wilson. – Ilu z nich się nada?
– Cóż, mamy wśród nich trzech psychopatów mogących lada moment przekroczyć ostatnią granicę i jednego, który uczynił to już lata temu. Reszta nada się, choć od biedy.
– Świetnie – ucieszył się Cole. – To daje nam pięćdziesięciu trzech nowych ludzi. Daj mi nazwiska tych czterech szaleńców.
Rozkazała komputerowi wydrukować krótką listę.
– Dzięki – rzucił, odbierając kartkę. – Im szybciej pozbędziemy się zgniłych jaj z pokładu, tym mniej powietrza zdążą nam zapaskudzić.
– Na twoim miejscu obchodziłabym się z nimi niezwykle ostrożnie – ostrzegła Sharon. – To prawdziwi urodzeni mordercy.
– Jeśli chce się trzymać kilka systemów gwiezdnych pod butem, jak Matchel, trzeba mieć na podorędziu paru naprawdę paskudnych gości.
– Co zamierzasz z nimi zrobić? – zapytała. – Nie możemy ich ot tak wypuścić na Stację Singapur.
– Wiem – odparł Wilson. – Zastanawiałem się, czy Wal nie mogłaby ich obrabiać ze dwa razy dziennie, dopóki nie wybije im szaleństw z głowy.
– A teraz mów poważnie.
– Poważnie to zamierzam skonfiskować im broń i wysadzić na planecie, która ma naprawdę kompetentne służby policyjne. Jeśli nie mogę im pozwolić na szwendanie się po Stacji Singapur, a tego jestem pewien jak cholera, tym bardziej nie wypuszczę ich na jakiejś zapyziałej planecie rolniczej. Zabiliby pierwszą napotkaną rodzinę i tym sposobem zdobyli środek transportu.
– Dobrze, powiedz mi, który świat wybierzesz, a postaram się, aby jego władze dowiedziały się, kto do nich przybywa.
– Dobrze – zgodził się Cole. – Chyba powinienem zająć się tym od razu. Zjemy potem obiad?
– Tutaj czy na stacji?
– Na stacji serwują prawdziwe jedzenie, na pokładzie mamy tylko podróbki z soi. Co wybierasz?
Roześmiała się.
– Do zobaczenia u Księcia za kilka godzin.
– Świetnie.
Odwrócił się i opuścił biuro, potem przez sekcję bezpieczeństwa dotarł do windy, zjechał nią dwa poziomy, wysiadł i udał się do niewielkiego pomieszczenia przerobionego na siłownię. W jej wnętrzu natknął się na muskularnego Erica Pampasa i Walkirię.
Oboje dźwigali ciężary, których nikt inny na okręcie, nawet kosmici, za nic by nie poruszył.
– Dzień dobry, sir. – Pampas odłożył sztangę na ziemię i zasalutował.
– Dzień dobry, Byku. Kończycie już?
– Jeszcze pięć minutek – burknęła Wal. – Co się dzieje?
– Sharon prowadziła przesłuchania tych nowych, robiąc im przy okazji testy komputerowe. Maszyna twierdzi, że mamy na pokładzie czterech niezłych popaprańców.
– Tylko czterech? – wysapała rudowłosa, wyrywając kolejny ciężar. – To i tak lepiej niż ostatnim razem.
– Mam tutaj listę. Jacovic trzyma wszystkich nowych rekrutów na „Cichej Strzałce”, dopóki nie otrzymają przydziałów na docelowe okręty. Chciałbym, abyś wyłuskała tę czwórkę i...
– ...wlała im odrobinę oleju do głowy? – dokończyła Wal. – Dobrze. Byk potrzebuje treningu. Ja mu pomogę, jeśli zajdzie taka potrzeba.
– Chyba za bardzo wyprzedzasz fakty – pouczył ją Cole. – Chciałbym, abyś razem z Bykiem zapakowała ich na pokład „Czerwonego Sfinksa” i przypilnowała aż do momentu wysadzenia. Tylko upewnij się, że nie trafi ą na środek pustyni albo jakiejś głuszy.
Daj im też jakąś broń, żeby nie zostali z gołymi rękami, tylko nic potężnego, nie chcę, aby lokalne władze miały z nimi zbyt wiele problemów. Ostateczną decyzję pozostawiam jednak tobie. Perez odstawi was potem z powrotem na Stację Singapur.
– Dlaczego nie zabijemy ich od razu? To by nam oszczędziło masę zachodu – zaproponowała Wal. – Jeśli zostawimy ich na jakiejś trzeciorzędnej planetce, chłopcy będą naprawdę zawiedzeni, a nawet urażeni.
– Dlaczego? – zapytał Wilson. – Mogliśmy ich wytłuc w gromadzie Pirelli, a zamiast tego puszczamy wolno.
– Gdyby posiadali tyle rozsądku, żeby to zrozumieć, chyba nie kazałbyś się ich pozbyć? – odparła rudowłosa.
– Nie jesteśmy pozbawionymi uczuć zabójcami – przypomniał jej Cole. – Przynajmniej nie wszyscy – poprawił się. – Zrób, o co cię proszę.
– Mam nadzieję, że odmówią współpracy przy pożegnaniu – oświadczyła.
– Byku – Wilson spojrzał na Pampasa – jeśli coś takiego się wydarzy, upewnij się, że oni sami tego chcieli.
Eric, stojący pomiędzy kapitanem a trzecim oficerem, skinął głową, ale już nie zasalutował, co miało zadowolić ich oboje.
– Dobrze – stwierdził Cole. – Dokończcie ćwiczenia, umyjcie się i zgłoście na „Cichą Strzałkę” za godzinę. Zanim dotrzecie na „Czerwonego Sfinksa”, Perez będzie już znał cel podróży.
Cole opuścił siłownię i kolejną windą wjechał na mostek, na którym wachtę przy komputerach sprawowała młoda Rachel Marcos.
– Dzień dobry, sir – powitała go, wstając i salutując przepisowo.
– Dzień dobry. Chyba straciłem rachubę czasu. Kiedy Christine zaczyna wachtę?
– Jeszcze przez dwie godziny będziemy mieli czerwoną zmianę. Ona przyjdzie dopiero na białą.
– W takim razie muszę zdobyć kilka informacji od ciebie – stwierdził Wilson, marszcząc brwi. – Wyszukaj mi trzy najbliższe planety tlenowe, ale nie rolnicze, na których istnieją zorganizowane siły porządkowe oraz porządne placówki medyczne i systemy transportu.
Dziewczyna wypowiedziała ciąg kodów i chwilę potem komputer wyświetlił holograficzną mapę sektora, w którym znajdowała się Stacja Singapur oraz trzy podświetlone systemy gwiezdne.
– Czy na którejś z nich są ograniczenia imigracyjne?
Kolejny kod trafił do komputera.
– Tak, sir. Niarchos IV jest zamknięty dla ludzi.
– Na której z pozostałych dwóch planet jest więcej policji?
Przekazała pytanie komputerowi i nagle na mapie pozostała tylko jedna planeta.
– Na Mirbeau III, sir.
– Dzięki. To mi wystarczy.
Cole podszedł w pobliże ni to hamaka, ni to kokonu, w którym wisiał Wxakgini, pilot z rasy Bdxeni, która nigdy nie spała i mogła połączyć się bezpośrednio z systemem nawigacji okrętu.
– Pilocie – zagaił kapitan, który już dawno dał sobie spokój z próbami wymówienia imienia Wxakgini – czy pomiędzy naszą aktualną pozycją a planetą Mirbeau III znajduje się jakiś tunel czasoprzestrzenny? Możesz to sprawdzić w zasobach głównego komputera?
– Tak – odparł po chwili Wxakgini, on z kolei w odpowiedzi na niezdolność wymówienia przez dowódcę jego imienia nie tytułował go nigdy zwyczajowym „sir”. – Tunel Yoriba powinien doprowadzić okręt w pobliże czwartej planety systemu Mirbeau.
– Czas tranzytu ze Stacji Singapur?
– Z wykorzystaniem tunelu czasoprzestrzennego cztery godziny siedemnaście minut – odparł pilot. – Lot w normalnej przestrzeni z prędkością światła potrwa do czterech dni.
– Dzięki – powiedział Wilson i odwrócił się do Rachel. – Skontaktuj się z panem Perezem. Przekaż mu, że odwiedzą go Wal, Byk i czterej ludzie Matchela. Niech ostrzeże załogę, że to bardzo niebezpieczni osobnicy, żeby wszyscy trzymali się od nich z daleka. Ma skorzystać z tunelu czasoprzestrzennego Yoriba i wysadzić ich na Mirbeau III.
– Nie powinniśmy tego najpierw uzgodnić z władzami planety, sir? – zapytała Rachel.
Cole pokręcił głową.
– A jeśli nam odmówią? Przekaż Sharon, żeby wysłała ostrzeżenie zaraz po tym, jak Perez zrzuci ładunek i skieruje się na Stację Singapur.
– Tak, sir.
– Przy okazji, czy Cztery Oczy wrócił już na pokład?
– Wydaje mi się, że jest teraz w mesie, sir.
– Dziękuję – powiedział Cole i ruszył do wind.
Zjechał do mesy i przyłączył się do Forrice’a siedzącego samotnie przy stoliku.
– Co powiesz na małą robótkę wieczorem?
– W przestrzeni nie mamy wieczorów – odparł Molarianin.
– Wiem, ale to prostsze niż mówienie: Co powiesz na małą robótkę podczas białej zmiany?
– Co ci znowu chodzi po głowie?
– Wal i Byk odwożą psycholi na jakąś niewinną, niepodejrzewającą niczego planetę – powiedział Wilson.
– Chciałbym, żebyś przeczołgał resztę rekrutów i ich jednostki. Trzeba sprawdzić, co potrafi ą. Jacovic, Domak i Sokołow pomogą ci. Wiemy już, że ta hołota potrafiła terroryzować ludność kilku planet, zobaczymy, jak spisze się przy wykonywaniu podstawowych manewrów wojskowych.
– To chyba ma sens – przyznał Cztery Oczy. – Jeśli mamy wśród nich kolejnych nieudaczników, lepiej dowiedzieć się od razu.
– Weźmiesz okręt klasy K, ten, który nazwali „Homarem”.
– Możesz mi powiedzieć dlaczego?
Cole skinął głową.
– Ma załogę składającą się wyłącznie z ludzi. Chcę się upewnić, czy będą wykonywali rozkazy dowódcy innej rasy.
– To, co zrobią teraz, może różnić się zasadniczo od ich zachowań pod ostrzałem – zauważył Forrice.
Kapitan wzruszył ramionami.
– Może i tak, ale przecież musimy od czegoś zacząć.
– Racja – zgodził się Molarianin. – Pozwolę Jacovicowi opracować plan tych ćwiczeń. Facet potrafi wykonywać takie manewry, że nawet mnie zadziwia.
– Dlatego dano mu stanowisko dowódcy Piątej Floty Teroni. Zdaje się, że w pewnym momencie miał pod swoimi rozkazami ponad dziesięć tysięcy jednostek... – Cole przerwał. – Na razie nie korzystaliśmy z jego talentów, ale, odpukać w niemalowane drewno, przyjdzie jeszcze taka pora, że będziemy dziękować za to, iż jest z nami.
– Walczyliśmy po przeciwnych stronach przez wiele lat – zauważył Forrice. – Aż dziw bierze, że nie czuje do nas nienawiści.
– A ty do niego czujesz?
– Nie – przyznał Molarianin. – Moim zdaniem, wykonywaliśmy po prostu swoje obowiązki.
– No i masz odpowiedź – powiedział Cole.
– A kiedy spotkaliśmy się oko w oko, miał nas na widelcu, ale zachował się bardzo honorowo – kontynuował Cztery Oczy. – A to rzadkość, bez względu na rasę.
– Nigdy nie wiadomo, w którym miejscu urodzi się ktoś honorowy – rzucił Wilson – albo chociaż kompetentny.
– Może dostrzeżemy kogoś takiego podczas dzisiejszych ćwiczeń – stwierdził Forrice.
– Wątpię – odparł Cole. – Nikt honorowy nie pracowałby dla kogoś takiego jak Matchel. A gdyby był tam ktoś kompetentny, dawno odebrałby mu ten interes. Molarianin przyglądał się przyjacielowi przez dłuższą chwilę.
– Wiesz – powiedział w końcu – nie cierpię, kiedy masz rację. Tak wiele spraw wydaje mi się o wiele prostszych, kiedy sam o nich myślę.
– Przepraszam.
– Ależ mi ulżyło – burknął Cztery Oczy.
– Widzę, że tryskasz dzisiaj optymizmem.
– Zgadnij dlaczego.
– Flota opuści pobliże Braccio II za kilka dni. Będziesz mógł się pieprzyć przez następny tydzień, i to na wszelkie sposoby.
– Dwa tygodnie.
– Nie zamierzam dopuścić, byś wrócił aż tak wycieńczony. Nikt cię nie będzie nosił na wachty.
– Dzielisz łoże z Sharon już od niemal dwóch lat i jakoś nie wyglądasz na wycieńczonego.
– Tylko dlatego, że on sobie leży, a ja odwalam całą robotę. – Nagle pojawiło się obok nich oblicze pułkownik Blacksmith.
– Znowu podsłuchujesz? – zapytał Cole.
– Jestem szefem ochrony. Podsłuchiwanie to mój zawód.
– Zmieniłem zdanie – powiedział Wilson. – Cztery Oczy, jeśli ją chcesz, to sobie bierz.
– Jeżeli flota zostanie tam dłużej niż tydzień – odparł Forrice, pohukując ze śmiechu – będę cię trzymał za słowo.
Postać Sharon pojawiła się ponownie przed Cole’em, gdy Molarianin dokończył posiłek i opuścił mesę.
– Wiesz – powiedziała bardzo poważnym tonem – trudno mnie nazwać nieśmiałą, dziewictwa też pozbyłam się dosyć dawno, ale nasza załoga zbyt często gada o burdelach, nawet jak na mój gust. I nie chodzi mi wyłącznie o facetów. Wiem, że Wal bardzo często zagląda do tego przybytku z androidami. Nawet nasz stary, dobry Forrice nie potrafi ostatnio o niczym innym myśleć. Nie uważasz, że to wszystko jest... czy ja wiem... jakieś takie niesmaczne?
– Musisz na to spojrzeć pod innym kątem – stwierdził Wilson. – Przyjrzyj się na przykład naszej sytuacji. Nie możemy wrócić na teren Republiki. Nie możemy założyć normalnych rodzin. Żyjemy w seksualnym wszechświecie i dlatego mamy takie potrzeby. My akurat mieliśmy to szczęście, że trafiliśmy na siebie, ale dla reszty załogi burdele są namiastką normalnego życia. Kiedy mieszkasz na wyjętym spod prawa okręcie, a teraz nawet flocie, w dodatku za twoją głowę wyznaczono nagrodę, ostatnie, czego możesz chcieć, to długotrwały związek z kimś osiadłym na planecie. Chyba już rozumiesz, skąd się biorą takie zachowania?
– Wiesz – odparła po chwili – chyba muszę się zgodzić z Forrice’em.
– W jakiej sprawie?
– Nie cierpię, kiedy masz rację. Potrafi sz tak zakręcić sprawę, że przestaję czuć obrzydzenie do naprawdę obrzydliwych rzeczy.
– Właśnie miałem zamiar zabrać cię do jednej z tych ekskluzywnych restauracji, które otwarto na szóstym poziomie – stwierdził Cole. – Podają tam podobno zmutowane bizony z Polluska IV. Sądzę jednak, że każde z nas powinno zapłacić za siebie, żeby uniknąć kolejnej obrzydliwej rzeczy.
– To akurat jestem w stanie przeżyć – odparła.
– Jesteś pewna? – zapytał z uśmiechem.
– Oczywiście, jeśli jesteś gotów znieść celibat przez najbliższych sześć miesięcy – rzuciła. – Twój wybór.
– Pozwól, że zanim odpowiem, najpierw zajrzę do menu i sprawdzę ceny.
Roześmiała się głośno, on też, i oboje doszli do wniosku, że mieli cholerne szczęście, nie rodząc się Molarianami.
Kilka dni później mieli okazję sprawdzić naocznie, jak wielkie było to szczęście.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...