Ta muzyka jest dobra, a ta jest zła!!!

Autor: Ksiena Redaktor: Levir

Dodane: 17-07-2006 13:12 ()


Niejednokrotnie z ust wielu ludzi – zarówno tych „znających się” na muzyce, jak i amatorów – melomanów słyszałam takie oto stwierdzenia, wartościujące jakiś konkretny rodzaj muzyki, konkretnego wykonawcę, czy konkretny utwór muzyczny. Bez chwili zastanowienia twierdzili, że słyszą dobrą muzykę, bądź złą, że tej nie lubią, bo jest zła, a tą lubią, bo to jest naprawdę dobra muzyka. Upodobania muzyczne to niewątpliwie sprawa gustu, wrażliwości, osobowości. Natomiast jej obiektywna ocena, jest rzeczą dosyć trudną, jeśli nie powiedzieć wręcz niemożliwą. Dlaczego?

 

Otóż, zastanówmy się, jakie to kryterium decyduje o tym, która muzyka jest dobra, a która zła. Kiedyś sprawa była znacznie prostsza. W starożytnych Chinach, kiedy cała muzyka podporządkowana była zasadom chińskiej filozofii i założeniom kultu, a każdy dźwięk podporządkowany któremuś z członków rodu, lub którejś z pór roku, łatwo było stwierdzić, że muzyka, która jest tym prawom podporządkowana, jest dobra, a ta, która się tym prawom wyłamuje jest muzyką złą i niebezpieczną. Takie stanowisko wobec muzyki zajmował sam Konfucjusz, a w I w. n.e. powstał nawet specjalny Urząd ds. Muzyki, który miał za zadanie strzec, by była ona komponowana i wykonywana wg ścisłych reguł. Cała kultura chińska bardzo późno zaczęła się z tego wycofywać, wprowadzając nieco więcej swobody w kształtowanie dzieła muzycznego. Nawiasem mówiąc można powiedzieć, że przyczyniła się do tego muzyka Chopina, którą uwielbili sobie Chińczycy. Na naszym kontynencie było całkiem podobnie. Jako, że nieodłącznym elementem chrześcijaństwa była muzyka, mówiąc ściśle chorał gregoriański, tutaj również były pewne założenia dotyczące tworzenia muzyki, choć nie były one tak dokładnie określone, jak w przypadku muzyki chińskiej. Jednak należało być bardzo ostrożnym, ponieważ istniały tzw. toni ficti, które zaburzały „doskonały porządek” muzyki. Następnie, wraz z rozwojem teorii muzyki i samej muzyki, jakiekolwiek ograniczenia stopniowo przestawały mieć miejsce, a swoboda twórcza artysty zaczynała odgrywać coraz bardziej doniosłą rolę. W ogóle kres, jakimkolwiek ograniczeniom w tworzeniu muzyki, położył najpierw Beethoven, a później cały Romantyzm, choć niemałe zasługi miał także Mozart, który wprowadził do orkiestry klarnet i elementy muzyki masońskiej.

 

Jak widać, stopniowo rozwój muzyki szedł w stronę „poszerzenia uprawnień” twórcy. Stojąc dziś u progu XXI wieku widzimy, że muzyka nie ma żadnych ograniczeń. (poza finansowymi). Nikt nam dzisiaj nie powie, że nie możemy użyć takich, czy innych dźwięków, albo, że musimy się trzymać pewnych założeń formalnych. Wydawać by się mogło, że jest tak, „jak sobie stryjenka winszuje” – ktoś sobie, coś tam tworzy i ma swoich fanów i jest git. Git nie jest wcale, bo niektórzy twierdzą, że jest kit. Bo właśnie są tacy, którzy mówią „a ta muzyka jest do d…” albo, że „ta muzyka jest zaje…”. A więc na co powołują się owi szanowni „krytycy muzyczni”? Odpowiedz jest prosta. NIE WIEM. Jeśli coś oceniamy, wartościujemy, musimy mieć przecież jakieś kryterium. A z tym jest właśnie dosyć ciężko. Wielkie autorytety muzyczne powiedziałyby zapewne, że musi być jakiś „ambitny” stopień komplikacji w muzyce. W porządku, ale żaden z tych autorytetów, nie powie, że niektóre kompozycje Mozarta są „do d…” , bo są piękne w swej….prostocie. Kryterium nie może być także ilość głosów, czy instrumentów, ponieważ zabijemy prawie cały dorobek twórczy Chopina. Dalej nie widzę już żadnych kryteriów. Może zabiliby mnie wykształceni krytycy muzyczni, gdyby to przeczytali, ale ja nie widzę niczego „złego” w disco polo. I zabiliby mnie pewnie, bo teraz stwierdzę, że proste utwory muzyki klasycznej dla dzieci nie są wcale bardziej skomplikowane od klasycznego przeboju muzyki disco polo. Taka jest prawda. Więc jedyny wniosek jaki mi się nasuwa, że muzyka to po prostu rzecz gustu. Czyli szanowni „krytycy muzyczni” – uszanujcie gusta innych. O gustach się nie dyskutuje. Więc niech wszyscy na czarno ubrani miłośnicy rocka, metalu, gotyku itd. uszanują technomaniaków i discopolowców, bo nigdy nie uda wam się udowodnić, że słuchacie tej „lepszej” muzyki. Za każdym razem jesteście w stanie pokazać tylko to, że swoją ulubioną muzykę bardziej kochacie od innej. Nie mówimy tu podkreślam nic na temat przekazu słownego. Rzecz tyczy się samej, czystej muzyki.

 

A teraz przyznam się, że zastanawiam się, czy jest jeszcze jakieś kryterium, wg którego można jeszcze wartościować muzykę i nic nie przychodzi mi do głowy. Jeśli jest – czekam na polemiki i podkreślam, że warto się zastanowić, czy aby nie ocieramy się o subiektywizm naszych wrażeń. Wszak jak mówi chińskie powiedzenie „muzyka to chińska łamigłówka, którą każdy rozwiązuje po swojemu, czyli dobrze”.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...