"Wydział Lincoln" - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 05-05-2010 16:36 ()


O tym, że Piotr Kowalski jest tytanem pracy raczej nikogo nie trzeba przekonywać. Zasadność powyższego stwierdzenia potwierdza jego dorobek, który pomimo młodego wieku tegoż twórcy już teraz wypada uznać z imponujący.

Jego determinacja do tworzenia komiksu okazała się na tyle silna, że nie tylko w stosunkowo krótkim czasie stworzył on swój autorski cykl „Gail” (publikowany w latach 2001-2003), ale też pokusił się o szturm na rynek frankofoński. Efektem tego jest składająca się z czterech epizodów seria „Wydział Lincoln”. W kwietniu bieżącego roku, nakładem polskiej filii Egmontu opublikowano u nas jej zbiorcze wydanie.

Wrażenia z lektury? Chciałoby się rzec, że „bondowskie”, bo mieszane. Debiutujący w roli scenarzysty Emanuel Herzet na co dzień trudni się nauczaniem historii i francuskiego, choć wiele wskazuje na to, że coraz śmielej czuje się w roli komiksowego scenarzysty. Oprócz niniejszej serii, rozpisał również epizod cyklu wyrosłego na znanej również u nas „Alphy” („Alpha Premiéres Armes: Baptême du Feu”). Widać, że nasycona teoriami spiskowymi konwencja sensacyjna bardzo mu odpowiada. Pytanie tylko, czy przejawia się to również w jakości jego scenariuszy…

Zawiązanie akcji „Wydziału…” sprawia wrażenie interesującego i z miejsca zwiastuje pełną rozmachu intrygę, podbudowaną teorią spiskową z nazistami w tle. Mamy zatem Charlesa W. Vossa, osobliwego strażnika obywatelskiego, który w nietypowych okolicznościach wchodzi w posiadanie terenów obfitujących w bogate złoża minerałów. Widać dostatni żywot nie był dlań zwieńczeniem osobistych ambicji, bowiem rzeczony zdecydował się pomnożyć swą fortunę o wpływy polityczne. Jak czas pokazał ów zamysł powiódł mu się aż za dobrze, a jego wpływy sięgnęły m.in. gabinetu Mussoliniego i kancelarii III Rzeszy. Wszystko to za sprawą nie tylko fortuny i osobistej zmyślności Vossa, ale też wpływom grupy specjalistów skupionych w nieformalnym „Wydziale Lincolna”. Szereg retrospekcji przenosi nas z roku 1910 do współczesności, dwudziestolecia międzywojennego czy okresu II wojny światowej. Stąd ta dynamika zdaje się generować wiele emocji…

Niestety… W gąszczu niewiele wnoszących „wyjaśnień” pogubił się sam scenarzysta, a wraz z nim przynajmniej część czytelników (w tym również piszący te słowa). Trudno nie odnieść wrażenia, że mniej więcej na etapie połowy trzeciego tomu Herzet zupełnie stracił zapał do swej opowieści. Zabrakło nie tylko odkrywczego finału, ale też i pełnego rozwinięcia pomysłu. Nie w pełni przemyślany koncept przejawił się również w spłyconym profilu obecnych tu postaci. Ted Voss, właściwy bohater tej fabuły, mimo „kozaczenia” i popisów przy posługiwaniu się bronią palną, pozostaje jedynie bladą kalką najsłynniejszego dziedzica rodowej fortuny komiksu frankofońskiego, Largo Wincha. Szkoda, bo zarówno on jak i urodziwa dziennikarka Maureen Suther jawili się jako osobowości z niemałym potencjałem wyjściowym. Potencjał ten zatracono jednak niemal całkowicie. Żal zwłaszcza wspomnianej przedstawicielki mediów, bo wydawało się, że odegra ona znacznie bardziej istotną rolę. Mało przekonująco wypada również główny oponent działający w ukryciu przez większą część toku akcji. Kilka oryginalnie pomyślanych koncepcji (jak np. wirus „Kameleon”) niestety nie ratuje ogólnego odczucia zmarnowanego pomysłu. Zwłaszcza, że główna intryga, pierwotnie zapowiadająca się na ciekawie pomyślaną, ulega rozmyciu w bliżej nieokreślonym momencie. Scenarzyście zabrakło też odpowiedniego wyczucia i akcentowania scen oraz wydarzeń istotnych dla zasadniczej osi fabularnej, która tonie w natłoku niewiele wnoszących i nieprzekonujących informacji.

Autor nie ustrzegł się również błędów merytorycznych. Na stronach 23-26 polskiego wydania pradziadek głównego bohatera prowadzi pertraktacje z Benito Mussolinim. Wygląda na to, że przy rozmowie asystuje tłumacz, bez którego wsparcia ówczesny premier Włoch nie byłby w stanie zrozumieć wpływowego i aroganckiego przybysza zza Wielkiej Wody. Pechowo dla Herzeta szef partii faszystowskiej, co by o nim nie sądzić, znał biegle pięć języków obcych – w tym także angielski.[1] Pomogło mu to m.in. przy okazji konferencji monachijskiej w październiku 1938 roku, gdy bez pośredników ustalał szczegóły rozbioru Czechosłowacji z przedstawicielami brytyjskiego rządu. Tym samym wypada uznać, że belgijski scenarzysta nie w pełni przyłożył się przy wstępnej fazie tworzenia fabuły „Wydziału …”. Jak wyżej wspomniano, Herzet para się przede wszystkim nauczaniem historii, stąd tego typu nieścisłość nie powinna mieć miejsca. Podobnie należy interpretować „wpadkę” z pierwszego kadru na stronie 19. Ted Voss wspomina o wycinku z gazety zawierającym informacje o froncie wschodnim na początku… 1940 roku. Bez komentarza…[2] Optymistycznie wypada założyć, że jest to jedynie błąd w druku polskiej edycji…

Na szczęście z oprawą graficzną jest znacznie lepiej. Piotra Kowalskiego z pewnością nie sposób zaliczyć do grona eksperymentatorów doszukujących się nowych form wyrazu w ramach konwencji komiksowej. Określenie „wprawny rzemieślnik” chyba najpełniej oddaje charakter jego twórczości. Bynajmniej nie jest to obelgą, bo wśród współczesnych polskich twórców komiksowych ze świecą szukać osób tak zdeterminowanych i pracowitych. Grafik nigdy nie krył swego ukierunkowania ku tworzeniu komiksu „środka” w jego realistycznej odmianie i z tym też mamy do czynienia na kartach „Wydziału…”. Pierwsze plansze to stylistyka, w jakiej dobrze znamy Piotra z jego wcześniejszych dokonań. Im jednak dalej tym daje się dostrzec korzystną ewolucję jego warsztatu. Kreska staje się coraz bardziej finezyjna i precyzyjna. Nie brak tu licznych szczegółów w oddaniu zarówno obiektów architektonicznych (np. widok z lotu ptaka na klasztor – str. 27), ekwipunku, pojazdów czy odzieży z epoki. Niby standard w komiksie frankofońskim, a jednak nie wszystkim chciałoby się cyzelować tego typu detale. Kowalski znany jest jednak ze swej pracowitości i arcypoważnego podejścia do podjętych przedsięwzięć (a przynajmniej takie sprawia wrażenie …).

Grafik wyraźnie starał się uniknąć syndromu „gadających głów”, co nie w pełni mu się powiodło. Mimo tego cieszy bogactwo scenografii i dynamika tła funkcjonującego niejako własnym życiem, niezależnie od głównych bohaterów wypowiadających swoje kwestie. Pod tym względem bardzo udanie wypada scena w lokalu na stronach 32-40. Długa i wyraźnie przegadana stanowi idealny wręcz przykład jak rysownik usiłował ratować niedostatki scenariusza. W tle cały czas coś się dzieje (m.in. zapodział się tu znany również polskim czytelnikom Alvin Norge!), pełno tu drobnych gestów (wycieranie okularów, picie kawy etc.), niby banalnych, a jednak korzystnie wpływających na wizerunek poszczególnych postaci. Nie obyło się jednak bez błędów rysunkowych jak np. profil Hitlera w ostatnim kadrze na stronie 65 czy eksplozja na sąsiedniej. To zresztą tylko niektóre przykłady niedociągnięć Piotra Kowalskiego wynikających z braku pełnego opanowania skrótów perspektywicznych. Nieszczególnie udanie wypadają również fizjonomie bohaterów. Ich mimice brakuje naturalności i swobody. Z każdym epizodem serii jest z tym jednak coraz lepiej, co dobrze wróży na przyszłość. Tym bardziej, że jak zapewnia Piotr Kowalski, „Wydział …” to jedynie wstępny etap jego obecności na rynku frankofońskim. I oby tak się stało, bo wzmiankowana chwile temu ewolucja warsztatu rzeczonego zdaje się przebiegać we właściwym i wiele obiecującym kierunku.

Na tym w przekonaniu piszącego te słowa polega zasadnicza korzyść z lektury tegoż komiksu. Pomimo wszelkich mankamentów fabuły jego spolszczenie to niewątpliwie dobry pomysł. Wypada mieć nadzieję, że kolejni scenarzyści, z jakimi przyjdzie współpracować Piotrowi wykażą nieco więcej oryginalności, a zarazem samozaparcia przy raz podjętym projekcie.

 

[1] http://www.youtube.com/watch?v=tTXhez2mNmM&feature=related

[2] Choć gwoli ścisłości wypada wspomnieć, że na stronie 34 jest już mowa o 24 czerwca 1941 roku.

 

Tytuł: „Wydział Lincoln”

  • Tytuł oryginału: „La Branche Lincoln”
  • Scenariusz: Emanuel Herzet
  • Rysunki: Piotr Kowalski 
  • Kolory: Piotr Kowalski (tom I), Vincent Lamassone (tom II) i Sylvaine Scomazzon (tom IV)
  • Wydawca: Egmont
  • Data publikacji: 19.04.2010 r.
  • Liczba stron: 192
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Okładka: miękka ze „skrzydełkami”
  • Format: 19 x 26 cm
  • Cena: 79,90 zł

     


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...