Upiór w Operze - recenzja

Autor: Maciej "Levir" Bandelak Redaktor: Levir

Dodane: 01-05-2010 14:19 ()


Korekta: Motyl

 

Tylko do końca maja, w warszawskim muzycznym teatrze Roma, można oglądać najwspanialszy spektakl Andrew Lloyda Webbera, czyli szeroko znanego Upiora w Operze. Premiera spektaklu odbyła się w marcu 2008 roku, a więc minęło już ponad dwa lata, a przez ten czas zawsze chciałem obejrzeć to dzieło na żywo. Wreszcie, groźba ostatecznego zniknięcia Upiora ze sceny w końcu podziałała i w dniu 25 kwietnia 2010 roku zasiadłem (po raz pierwszy zresztą) w loży numer 14 teatru Roma.

 

Zaznaczyć należy, iż spektakl w reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego jest inscenizacją, a więc można było pozwolić sobie na swobodę interpretacyjną. Mimo tego, reżyser wiernie trzyma się oryginału w warstwie fabularnej, lecz to co wyprawia w warstwie wizualnej już na wstępie powoduje opad szczęki (w jak najbardziej pozytywnym sensie) i szukanie jej między rzędami dopiero po zakończeniu spektaklu.

 

Myliłby się ten, kto sadziłby, iż musical ma być "słuchalny", a nie "oglądalny". Kępczyński udowadnia, że może być wspaniały i dla ucha i dla oka. Scenograf Paweł Dobrzycki stworzył majstersztyk wizualny, którego bogactwo szczegółów i rozwiązań technicznych powala na deski już od pierwszej minuty.

 

Pierwszy raz wstrzymałem oddech przy scenie, gdy w półmroku, oświetlony jednym reflektorem, odsłonięty został żyrandol z Opery Populaire wystawiony na licytację. Został on zrobiony i sprowadzony na zamówienie ze Szwecji, a jego rozmiar (wielkości połowy mojego pokoju, a zaznaczyć trzeba, iż mam spory pokój), waga (250 kg) i wygląd (gotycka niesamowitość i mroczność, która z niego wyciekała, niemalże zyskała własną osobowość, jakby to podsumował zapewne Terry Pratchett) spowodowały, że siedziałem jak na szpilkach, czekając na uwerturę i podniesienie go, gdy akcja przenosi się kilkadziesiąt lat wstecz w czasy Upiora.

 

 

Moment rozpoczęcia uwertury, przy potędze orkiestry wraz z podniesieniem i iluminacją żyrandola, na zawsze zostanie mi w pamięci. Mało powiedziane, że ciarki łaziły mi przez kilka kolejnych minut po plecach (one przeszły mnie od czubków palców u nóg po końcówki włosów na głowie), a tętno skoczyło do wartości sporo wyższych niż normalnie. Już choćby dla samej tej sceny warto wydać pieniądze na bilet wstępu.

 

Dalsza scenografia robi również bardzo dobre wrażenie. Pomieszczenia opery zostały bardzo szczegółowo zrobione, a gra świateł i (takie odniosłem wrażenie) projekcje projektorowe utrzymują widza w niemym zachwycie. To właśnie z powodu takich rozwiązań wstrzymałem oddech po raz drugi w scenie, gdy Upiór zabiera Christine w podróż podziemiami do swojego "leża". Przez czas trwania tej sceny zastanawiałem się czy jestem jeszcze w teatrze czy już w kinie. 

 

 

Czas najwyższy napisać o obsadzie. Tytułowego UpioraPaweł Podgórski zagrał i wypadł w tej roli bardzo dobrze. Jego głos, donośny i basowy, przeciwstawiał się popisom Łukasza Talika - Raoula - który z kolei wg mnie wypadł najsłabiej (co nie znaczy, że źle). Christine zagrała Paulina Janczak, która obok Podgórskiego była najjaśniejszą gwiazdą na tym firmamencie. Całkiem sympatycznie wypadła również Anna Gigiel w roli Carlotty, która dodała od sobie elementy wybitnie komediowe (wydzieranie się rozkapryszonej gwiazdki na nowych właścicieli opery). Trochę rozczarowałem się partiami śpiewanymi przez operowy chór, spodziewałem się większej mocy, a tymczasem otrzymałem solidne, ale bez wysiłku wyśpiewane partie (przede wszystkim boleję nad utworem "Mascarade"). Niemniej w pełni rekompensowały to popisy solistów, w szczególności trójgłos głównych bohaterów, gdy w scenie na cmentarzu każdy śpiewał własną partię w tym samym momencie.

 

A teraz trochę dziegciu w beczce miodu. Żeby nie było tak pięknie to należy nadmienić, że na wstępie nie otrzymałem żadnego folderu czy książeczki opowiadającej o spektaklu (a co wydaje mi się normą wśród tego typu przedstawień), która mogłaby wprowadzić mniej zaznajomionego widza w historię. Być może gdzieś leżała, ale mimo szczerych chęci nie przyuważyłem (owszem, stały młode dziewczyny na wstępie, ale prezentowały płytę CD ze muzyką z musicalu). Drugim minusem przedstawienia była końcówka, gdzie to po raz trzeci wstrzymałem oddech oczekując na końcowe odśpiewanie najbardziej popularnego czy też pompatycznego utworu przez wszystkich grających i się srodze rozczarowałem, bowiem trupa aktorska po ukłonach i (zasłużonej) owacji na stojąco zniknęła za kurtyną bez nawet zająknięcia. Ale cóż, nie można, jak widać, mieć wszystkiego.

 

 

Upiór w Operze w inscenizacji teatru Roma w ogólnej ocenie powala rozmachem i szczegółowością. Został już ledwie miesiąc, po którym zniknie on z afisza. Na większość spektakli biletów już nie ma, można jeszcze zakupić pojedyncze wejściówki i wszystkim niezdecydowanym stanowczo doradzam pośpiech, bowiem ze wszech miar warto zobaczyć Upiora, na dodatek niekoniecznie trzeba być przy tym zapalonym melomanem (dość powiedzieć, że rząd przede mną siedziała piątka dzieciaków ok. 10-letnich w skupieniu oglądających przedstawienie).

 

Upiór w Operze odchodzi z powrotem w mrok podziemi Opery Populaire, a Roma przygotowuje na wrzesień premierę kolejnego z wielkich musicali naszych czasów. Mowa o Nędznikach opartych na powieści Victora Hugo. Choć wydaje się on mniej efektowny od Upiora to reżyseria Kępczyńskiego może spowodować, iż będzie on równie widowiskowy. I tym razem nie zamierzam czekać na końcówkę repertuaru. Po wizycie w Romie chce się do niej wrócić jak najszybciej. 

 

Upiór w Operze. Teatr Roma

Obsada:

Paweł Podgórski (Upiór)

Paulina Janczak (Christine)

Łukasz Talik (Raoul)

Anna Gigiel (Carlotta)

Katarzyna Walczak (Madame Giri)

 

 

 

Ewa Lachowicz (Meg Giri)

Paweł Strymiński (Andre)

Grzegorz Pierczyński (Firmin)

Zbigniew Ślarzyński (Piangi)

Jacek Lenartowicz (Buquet/Licytator)

 

 

 

Wojciech Socha (Reyer)

Krzysztof Cybiński (Lefevre)

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...