"Kod Dakotów" - recenzja

Autor: Lidia Gorzkowska Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 20-03-2010 10:56 ()


Gdyby Indy Jones żył w czasach Napoleońskich, na pewno uwiódłby Paulinę Bonaparte.

 

Do czytania tej serii podchodziłam od początku z dużo rezerwą, a to dlatego, że Indiana Jones jest dla mnie jedyny i niepowtarzalny, a wynik każdej próby korzystania z jego popularności omijam szerokim łukiem. Tym razem jednak autor – choć wyraźnie zafascynowany postacią doktora archeologii – tworzy swojego bohatera wyraźnie odcinającego się od pierwowzoru.

Ethana Gage'a polski czytelnik miał okazję poznać w dwóch poprzednich powieściach Williama Dietricha – „Piramidy Napoleona” oraz „Klucz Rozetty”, których recenzje również znaleźć można w serwisie.

Do głównego bohatera pasuje jak ulał określenie „zawadiaka”. Ethan Gage to łgarz, łobuz i bawidamek, któremu wszystkie wybryki uchodzą na sucho, bawiący się kosztem otoczenia, udając wykształconego i obytego w świecie, w rzeczywistości będąc jedynie gadułą i spryciarzem. Tym razem nasz dzielny podróżnik (zwykle mimo woli), wskutek własnych wybryków oraz działań depczących mu po piętach członków tajemnego odłamu wolnomularzy, wyrusza w podróż w głąb młodej Ameryki Północnej, której prezydentem został właśnie Thomas Jefferson. I tym razem w podróży towarzyszy mu iście wybuchowa mieszanka – od potężnego Norwega Magnusa Bloodhammera, poprzez voyageura Pierre'a i dziwaczne rodzeństwo Sommersetów, aż po dwie Indianki z tajemniczego plemienia rzekomych potomków Normanów i rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej.

Bardzo trudno jest tę powieść ocenić. Z jednej strony bowiem widać ślizganie się na fali wszelkich opowieści o tajemnicach naszego świata, korzystanie z gotowych schematów, liniowość i przewidywalność. Ethan Gage jest bohaterem trochę nadnaturalnym. Dzięki wrodzonemu sprytowi i życiowemu szczęściu znajduje się często w odpowiednim miejscu i o odpowiedniej porze. Jednocześnie jednak regularnie popada w najgorsze z możliwych tarapatów. I tu widać pierwszą bolączkę tej opowieści – zbyt dużo jest w niej momentów, które w kulturze popularnej określa się mianem „zabili go i uciekł”. Gage zaraz wyleci w powietrze, płonąc jak Marzanna w pierwszy dzień wiosny? Ależ skąd, życie uratuje mu fakt, że czekolada się topi. Zostanie zamęczony na śmierć? Nie! Tym razem zostanie ocalony przez de facto martwego Francuza. Fabuła jest często grubymi nićmi szyta. Ponadto autor w dalszym ciągu nie potrafi wyjść ponad schematyczne postacie: lekkoduch Gage, mrukliwy, ale mądry Bloodhammer, intrygantka Aurora czy Indianka Namida o czystym sercu. Wszystko to jakieś takie miałkie i przewidywalne.

Z drugiej jednak strony lektura wciąga. Doskonała znajomość czasów, o których pisze autor, sprawia, że czytelnik niemal czuje smród francuskiego dworu. Dbałość o szczegóły historyczne i umiejętne wplatanie ich w fabułę utworu sprawia, że to pozycja bardzo interesująca. Dietrich nadaje plastyczności znanym głównie z kart podręczników: Napoleonowi i Thomasowi Jeffersonowi, a także rzadziej opisywanym ich współpracownikom.

Wciąga też sama fabuła. Mimo że miejscami jest mocno skomplikowana, czytelnik lubi takie postacie, w których może zobaczyć odbicie swoich marzeń. I nawet czytelniczki chętnie oddadzą się fantazjowaniu o znalezieniu się na miejscu Pauliny Bonaparte.

Uważam, że – mimo niedociągnięć – ta opowieść ma swój urok, a główną jego część stanowi urok osobisty głównego bohatera. To bardzo dobra pozycja do poczytania w podróży lub dla odprężenia się po ciężkiej pracy. Literatura nie wymagająca wiele od czytelnika, jednak dająca mu dużo radości.

 

A na koniec trzy najpoważniejsze zarzuty – do poczytania dla fanatyków wytykania palcami:

 

–    Norweg nazywa się Magnus Bloodhammer. O ile Magnus jest imieniem jak najbardziej norweskim, o tyle autor mógł zadbać o nazwisko bohatera. Niby jedna literka, a o ile wiarygodniej (nazwisko po norwesku brzmi Blodhammer).

Tłumaczenie tytułu. W oryginale tytuł to „The Dakota Cipher”, co w przełożeniu na naszą mowę ojczystą brzmi: „Szyfr Dakotów”, a nie „Kod Dakotów”. Treść utworu również wskazuje na „szyfr”. Trochę mizernym zabiegiem marketingowym jest tłumaczenie tytułu tak, by był podobny do „Kodu Leonarda da Vinci”.

Po raz kolejny wydawca nie zadbał o to, by na okładce nie zamieszczać zbyt wielu szczegółów utworu. Czytelnik o umiejętności kojarzenia faktów na poziomie zupełnie przeciętnym, zapoznawszy się z tekstami na okładkach wewnętrznej i tylnej, jest w stanie dopowiadać sobie sporą część historii. To niewybaczalne.

 

Tytuł: "Kod Dakotów"

Tytuł oryginału: The Dakota Cipher

Autor: William Dietrich

Tłumacz: Sawicki Andrzej

Wydawnictwo: REBIS

Rok wydania: 2009

Oprawa: miękka

Format: 13.5x21.5 cm

Ilość stron: 428

ISBN: 9788375103397


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...