"Pozdrowienia z Paryża" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 03-03-2010 19:18 ()


Kino się kończy! Coś w tym sloganie musi być, skoro zapożyczane są nie tylko fabuły, ale i tytuły. Kto choć raz zetknął się z Jamesem Bondem, ten od razu wyczuje delikatny podtekst towarzyszący najnowszej produkcji Luca Bessona - „Pozdrowieniom z Paryża”.

Tytuł ewidentnie nasuwa skojarzenia z drugim filmem cyklu o przygodach agenta 007. Analogia jest jak najbardziej zamierzona, bowiem w innym przypadku obraz Pierre’a Morela przeszedłby bez echa. Produkcje dzieli od siebie prawie pół wieku, ale to Sean Connery i spółka wychodzą z rywalizacji obronną ręką. Oba poruszają temat terroryzmu - dawniej była to organizacja Widmo, teraz mamy nierozgarniętych pakistańskich samobójców. W roli tajnego agenta możemy podziwiać niegdysiejszego amanta i zdobywcę niewieścich serc - Johna Travoltę, jeden z niewielu jasnych punktów obrazu.

Fabuła jest spleciona luźno związanymi ze sobą nićmi, więc nikogo nie powinny dziwić banały, dyrdymały i inne mielizny, z których słynie kino masowe. Do Paryża przyjeżdża z misją amerykański agent Charlie Wax. Już na lotnisku pojawiają się problemy z odprawą graniczną. Dzięki wybuchowemu charakterowi, niewyparzonej gębie, tudzież zacnej sztuce kamuflażu, Wax z wyglądu przypomina bandytę niż tajniaka. Z ratunkiem przychodzi mu Reece – pracownik ambasady amerykańskiej we Francji. Na co dzień as wywiadu, ale posiadający dużo większe aspiracje. Po części udaje mu się osiągnąć awans, ale nie o takim marzył. Od tej pory obaj stanowią zabójczy duet, którego zadaniem jest… i w tym momencie twórcy dali się ponieść lekkiej, dziurawej od kul wyobraźni. Wax z nieprzejednaną miną twardziela stara się wcisnąć przysłowiowy kit naiwnemu partnerowi, aby za wcześnie nie zdradzić prawdziwego celu misji. Para niezłomnych agentów niczym piorun przeciska się między rewirami chińskiej mafii, handlarzy narkotyków, alfonsów, prostytutek i młodocianych przestępców. Jednym słowem - chaos rządzi filmem.

Porzucając zasady logiki, „Pozdrowienia z Paryża” stanowią niewymagająca myślenia rozrywkę, która dostarcza akcji, trupów, kilku niezłych gagów, trupów, Travolty rozkosznie pląsającego w takt wystrzeliwanych kul i łamanych kości, a także jeszcze kilku naprzykrzających się bohaterom denatów. Dla miłośnika „łubudubu” i „nieustannego prania po mordach” film prawie „oskarowy”, z gatunku „musisz obejrzeć”.

Niestety, kiedy na ekranie nie ma bohatera „Gorączki sobotniej nocy” obraz staje się mdły, przeciętny i zwyczajnie nudny. Bez żwawego i barwnego partnera blednie gwiazda  Jonathana Rhysa Meyersa, docenionego za rolę w „Dynastii Tudorów”. Twórcom nie udało się stworzyć porywającego duetu bazującego na ścieraniu się dwóch odmiennych charakterów. Widać, że przyświecał im taki zamiar, ale na nim się skończyło. Być może za bardzo inspirowali się klasycznymi pozycjami jak „48 godzin”, „Zabójcza broń” czy nawet „Godziny szczytu”. Przy Travolcie młody aktor nie ma siły przebicia, niknie gdzieś na drugim planie. Trio czołowych postaci uzupełnia Kasia Smutniak. Krótki epizod polskiej modelki okrasza jedna, przyzwoita scena akcji. Mało, ale może jest to przepustka do kariery w fabryce snów.

„Pozdrowienia z Paryża” są pełne klisz i przewidywalnych zagrań. Mimo to całość ogląda się przyjemnie dzięki popisom zabawnego, bawiącego się rolą, a nawet parodiującego stereotypowych herosów kina akcji Travolty. Aktor prezentuje zwyżkę formy w porównaniu z kreacjami podtatusiałego wujka w „Starych wygach” czy terrorysty w „Metrze strachu”. Wykrzesał z siebie jeszcze odrobinę tej energii, iskry, którą czarował widzów ponad dekadę temu.

Dzieło Pierre’a Morela to pozycja na jeden wieczór - do obejrzenia i zapomnienia. W sam raz, aby się rozerwać lub odstresować po dniu ciężkiej pracy.  

 3/10

Tytuł: "Pozdrowienia z Paryża"

Reżyseria: Pierre Morel    

Scenariusz: Adi Hasak

Obsada:

  • John Travolta
  • Jonathan Rhys Meyers
  • Kasia Smutniak
  • Richard Durden
  • Yin Bing
  • Amber Rose Revah

Muzyka: David Buckley

Zdjęcia: Michel Abramowicz

Montaż: Frédéric Thoraval

Kostiumy: Olivier Bériot

Czas trwania: 92 minuty    

 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...