"Nawiedziny" - recenzja

Autor: Tomasz ‘Sting’ Chmielik Redaktor: Sienio

Dodane: 12-02-2010 08:37 ()


„Nawiedziny” to kolejna po „Kochali się, że strach”, wydana nakładałem Fabryki Słów, antologia młodych pisarzy związanych z Fahrenheitem. Tematem owego zbioru są nawiedzone domy wszelkiej maści. Trzynastu młodych twórców, trzynaście opowiadań, które miały nas przestraszyć, zadziwić i zszokować… no właśnie, „miały”, ponieważ z tym zadaniem sobie zupełnie nie poradziły.

W „Nawiedzinach” bywa zabawnie, jednak nigdy strasznie. Przez przeważającą część zbioru jest zaś niezwykle sztampowo i nudno. Wszyscy znacie zapewne to przykre uczucie, które nazywam: „już gdzieś to kiedyś czytałem”, prawda? Sięgając po „Nawiedziny”, musicie przygotować się, że będzie się ono pojawiało dosyć często.

„Nawiedziny” to antologia poświęcona młodym twórcom. Debiutantom, którzy dopiero stawiają swoje pierwsze kroki na naszym rynku wydawniczym. Patrząc więc przez pryzmat debiutu, można ową „sztampowość”, do pewnego stopnia, wybaczyć. Każdy od czegoś zaczynał, każdy ma swoich ulubionych pisarzy, lubi taką, a nie inną literaturę. Ba, należy się wręcz cieszyć, że pojawiają się jakieś nowe propozycje na polu lekko skostniałej, polskiej fantastyki. Szkoda tylko, że jest ich tak mało.

Być może już niedługo usłyszymy więcej o Andrzeju W. Sawickim. Jego „Do głębi serca” to kolejna wariacja na temat technologicznej utopii, jednak na tyle udana, że stanowi najlepsze opowiadanie tego zbioru. Wszechobecna degeneracja, religijny fundamentalizm i miłość, która może przynieść wyzwolenie lub przyczynić się do upadku. Wszystko to zaś opisane z wyczuciem i zachowaniem dobrego smaku. Całkiem dobrze radzi sobie również Karolina Majcher - „Zapach prawdziwych róż” to opowieść o wzorcowej, nadzorowanej z zewnątrz społeczności. Opowiadanie to, mimo przewidywalności i słabego zakończenia, budzi wiele refleksji na temat utopijnych wizji „dobrego społeczeństwa” i fatalnych skutków ich wdrażania w życie. Warto również zwrócić uwagę na „Legendę domu na wzgórzu” Macieja Żytowieckiego, która jest w zasadzie jedynym opowiadaniem sprawiającym, że czujemy się nieswojo. Utrzymane w lekkim stylu, zahaczające niemal o estetykę znaną z wytwórni Pixar, szokuje brutalnością zakończenia. Żytowiecki osiągnął w nim niemal mistrzowski efekt kontrastu. Na tle całego zbioru, rzecz godna polecenia.

Z pozostałymi tekstami jest już niestety znacznie gorzej. Bardzo często nie wnoszą one nic nowego, siedząc głęboko w utartych schematach i konwencjach. Tytułowe „Nawiedziny” to przeciętnej urody humoreska, która zamtuzem próbuję maskować raczej mało zajmujące tło fabularne. Tropem taniego sowizdrzalstwa podąża również „Humoresca nocturna”, „Themooniada, czyli cztery dni we Wspanialewie Górnym” i „Leśniczówka Zadupie”. Jednego „piewcę wsi polskiej” już mamy, dziękuję i nie chcę więcej.

Sceneria domu publicznego wykorzystana została także w „Chcesz się zabawić?” Radosława Schellera. Seks, gore i mitologiczni bogowie stanowią główne elementy tego opowiadania. Autor buduje nastrój epatując obrzydliwością – scena seksu ze zgrzybiałą, rozkładającą się boginią na długo pozostałaby mi w pamięci, gdyby nie fakt, że była całkowicie nijaka. Chcesz się zabawić? Dziękuję, ale nie za bardzo.

Pozostałe opowiadania można umieścić gdzieś pomiędzy tymi dwiema skrajnościami – naiwnego sowizdrzalstwa i jechania po bandzie dobrego smaku. Opowieść o wampirze osadzona w scenerii „Londyńczyków”, duchy esbeków pokutujące za swe podłe czyny, duchofil i jego milusińscy, pseudowiktoriańska opowieść o domu dla obłąkanych… w „Nawiedzinach” znajdziecie to wszystko, a nawet znacznie więcej. Próżno tu jednak szukać chociażby jednego opowiadania, od którego dostaniecie gęsiej skórki.     

Debiuty literackie bywają trudne. Dla większości debiutantów „Nawiedzin” okazały się wręcz za trudne. Na palcach jednej ręki można policzyć opowieści na tyle dobre, żeby móc je polecić. Niestety zdecydowana większość zaprezentowanych tutaj prac ma charakter głęboko fanowski i minie jeszcze wiele czasu, nim ich autorzy będą mogli poważnie rozważać rozpoczęcie kariery pisarskiej. Miejmy nadzieję, że wystarczy im zapału i chęci. Chwilowo zaś trzymajmy za nich kciuki i sięgnijmy po klasyków gatunku, choćby Stefana Grabińskiego, aby dowiedzieć się, jak należy pisać opowiadania grozy. Autorzy też powinni.

 

data wydania: listopad 2009

ISBN-13: 978-83-7574-117-9

wymiary: 125 x 205

liczba stron: 440

oprawa: miękka

cena: 33.99

 

Zobacz także:

Recenzję "Kochali się, że strach"

 

Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie książki do recenzji. 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...