Galaktyczny Jack Sparrow? - recenzja książki Mike'a Resnicka „Starship: Pirat”

Autor: Michał Sieńko Redaktor: Słowik

Dodane: 29-01-2010 10:25 ()


„Starship: Pirat" Mike'a Resnicka jest drugą częścią serii o przygodach Willsona Cole'a. Podobnie jak w pierwszym tomie pt. „Bunt", akcja powieści dzieje się na okręcie wojennym o nazwie „Teodor Roosevelt". Załoga zbuntowanego statku wyrusza w kosmiczny exodus, aby uciec od absurdalnych decyzji byłych zwierzchników, a także kary pozbawienia wolności lub utraty życia, które niechybnie czekają na dezerterów złapanych przez przedstawicieli republiki.

Książka rozpoczyna się długimi, trochę nudnymi, rozważaniami Willsona Cole'a, dotyczącymi ideologicznych spraw związanych z piractwem. Były komandor floty nie zamierza bezmyślnie grabić i mordować, w swej postawie bliżej mu do ekscentrycznego Jacka Sparrowa, niż do okrutnego i bezwzględnego Françoisa L'Olonnaisa.

Pirat z Karaibów wyróżnia się swoją oryginalnością, światopoglądem i nietuzinkowością. Willson Cole, gwiezdny pirat z Wewnętrznej Granicy, może przyciągnąć czytelnika inteligencją, sposobem rozwiązywania problemów, a także wiarą w ideały, które wyznaje.

 

Space opera pełną gębą

Niejednokrotnie trudno jest określić przynależność wybranego dzieła do konkretnego gatunku. „Pirat" nie sprawia takich problemów. Druga część serii „Starship" zawiera w sobie wiele elementów charakterystycznych dla konwencji, w której powstała, czyli space opery - m.in. romantyczne przygody, kosmiczne bitwy, wątek (prawie) miłosny czy mocno zaakcentowane wewnętrzne przeżycia głównego bohatera.

Historia kapitana Cole'a łączy powieść przygodową, przywołującą na myśl opowieści o XVII-wiecznych morskich korsarzach z elementami typowymi dla literatury science-fiction. „Pirat" to lekka i rozrywkowa, trochę sztampowa lektura, a nie wizjonerska kreacja rzeczywistości. Błękitne morze zostało zastąpione rozległym, zimnym i niezbadanym kosmosem, natomiast statek - galaktycznym okrętem wojennym, w którym rolę bocianiego gniazda pełnią bardzo czułe sensory i radary. Nie ma kordów, zapachu prochu i świszczących nad głowami kul armatnich, są za to działa pulsacyjne, napędy jądrowe, podróże o prędkości światła i wiele, wiele innych. Dzięki temu można poczuć piracki klimat powieści utrzymany w konwencji sf.

Resnick niewiele mówi o prawach i regułach rządzących wykreowanym przez siebie światem - podczas lektury drugiego tomu serii do czytelnika docierają szczątkowe informacje, które bynajmniej nie składają się na złożone rzeczywistości. Odległe światy, obce cywilizacje wydają się nie istnieć, a wszechświat zamiast prezentować tysiące barw i odcieni, zamiast tętnić życiem i intrygować, okazuje się być bliższy próżni, niż jakiejkolwiek ekumenie. Jest Pustka, Której Nikt Nie Łączy.

Należy jednak zwrócić uwagę na pewną subtelną różnicę między „zwykłą space operą" a serią „Starship". Na końcu książki zostały zawarte Aneksy, w których Resnick opowiada o stworzonym przez siebie uniwersum. Dzięki nim możemy poznać genezę Wszechświata Pierworodnych, jego historię i chronologię, zasady gier planszowych, w które grali bohaterowie powieści, a także plany techniczne okrętu.

 

Teoria a praktyka

Duża część książki jest przegadana, na dodatek nie zawsze są to konwersacje ciekawe i wciągające. Akcja rozpoczyna się dosyć późno, nie uświadczymy jej prawie przez 80 stron. Sytuację czasem ratują humorystyczne wstawki, bo można tak nazwać rozmowy i rozmówki Willsona z Sharon (szefowa ochrony, partnerka łóżkowa Cole'a) - najczęściej z podtekstami erotycznymi, z domieszką aluzji seksistowskich. Niestety, większość z nich wcale mnie nie śmieszyła. Przeciwnie, czasem miałem ich dość. Koncepcję wprowadzenia zazdrosnej o głównego bohatera „niewiasty" oceniam jako słuszną, aczkolwiek realizacja pomysłu wypada trochę gorzej. Dialogi są zbyt burzliwe, wręcz irracjonalne, a ponadto nie wnoszą niczego do powieści.

Pozostając w temacie związanym z komunikacją interpersonalną, warto zaznaczyć, że Cole, podobnie jak Sokrates, zamiast informować podczas rozmowy o swoich zamiarach, stara się doprowadzić rozmówców do wniosków, do których on sam doszedł wcześniej. Pomysł - nawiązanie do starożytnego filozofa - sam w sobie ciekawy, jednak wykonanie ponownie rozczarowujące.

Resnick przyprawił „Pirata" jeszcze kilkoma podobnymi „smaczkami" i często nawiązywał do bohaterów literackich bądź osób żyjących w naszej rzeczywistości. Z jednej strony są to interesujące zabiegi, ale z drugiej - kreowanie Kapitana Cole'a na wszechwiedzącego erudytę może drażnić (znawca filozofii, literatury, kultury masowej Ziemi przed kolonizacja kosmosu). Szczególnie, że lwia część załogi „Teddy'ego R.", w porównaniu z wysokim poziomem obycia Willsona, jest na etapie przedszkola, a najwyżsi oficerowie dorównują zaledwie gimnazjalistom.

 

Światło! Kamera! Akcja!

Jak wspomniałem w recenzji poprzedniego tomu „Starship", Resnick partycypował w tworzeniu serialu pt. Battlestar Galactica. Czytając „Pirata" miałem ważenie, że autor pisał swoją książkę także pod kątem ekranizacji powieści. Całą zaprezentowaną historię, bohaterów i intrygę oglądałem oczami wyobraźni na srebrnym ekranie. Moja projekcja natomiast, czym bardziej się w nią angażowałem, tym atrakcyjniejsze obrazy prezentowała.

Elementem łączącym „Pirata" z konwencją filmową jest na przykład budowa książki (zarówno pierwszej, jak i drugiej części taka sama). Powieść składa się z krótkich rozdziałów, niby scen i konsekwentnie trzyma się ustalonej struktury. Mimo to czasem nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że granice rozdziałów/scen są tworzone na siłę, zbyt sztuczne, aby móc je pozytywnie ocenić.

Gdyby doszło do przeniesienia serii „Starship" na srebrny ekran, w roli głównego bohatera koniecznie widziałbym hollywoodzką gwiazdę kina - np. Bruce'a Willisa, ewentualnie trochę młodszego Brada Pitta. Bohaterowie drugoplanowi - Sharon, Cztery Oczy, Walkiria, David Copperfield, są na tyle charakterystyczni, że ich kreacje również umożliwiają ciekawą interpretację reżysersko-aktorską. Pozostałe postacie nie posiadają szczególnie mocno rozbudowanej psychiki, ani cech charakterystycznych, chociażby specyficznych nawyków, ale przecież to tylko statyści...

 

The End

Wrócę na koniec do budowy książki. Schemat rozwoju fabuły w obu dostępnych na rynku tomach jest paralelny. Na początku następuje prezentacja dotychczasowej sytuacji, następnie Resnick przybliża rozważania kapitana Cole'a, aż w końcu dochodzi do zawiązania akcji i kontynuowania głównego wątku. Najbardziej w „Starship" brakuje mi zaskakujących zmian w konstrukcji owego dziełka, sieci intryg plątanej przez wprowadzanie charakterystycznych postaci, tajemniczości oraz podwójnego dna niektórych działań pierwszo- i drugoplanowych bohaterów. 

„Starship: Pirat" mimo wspomnianych niedociągnięć to dobra lektura na zimowe wieczory. Potrafi wciągnąć i trzymać w napięciu. Perypetie bohaterów są do pewnego stopnia przewidywalne, ale sposób rozwiązania akcji jest w stanie zrekompensować możliwość przewidzenia końca książki. Zarówno „Bunt" jak i recenzowana przeze mnie pozycja stoją na równym poziomie. Polecam fanom lekkich historii osadzonych w klimatach sf. 

korekta: Bethirsonek

 

tytuł: Starship: Pirat

autor: Mike Resnick 

data wydania: 22 stycznia 2010

tytuł oryginału: Starship: Pirate

tłumaczenie: Robert J. Szmidt

ISBN-13: 978-83-7574-147-6

wymiary: 125 x 205 mm

liczba stron: 448

oprawa: miękka

seria: Obca Krew

cena: 33.90

 

Zobacz także:

Recenzję pierwszej części cyklu: "Starship: Bunt"

 

Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie książki do recenzji. 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...