Recenzja książki "Mediapolis" Tomasza Kopeckiego
Dodane: 08-01-2010 20:18 ()
Tytułem wstępu
W posiadanie tej książki wszedłem w sposób nietypowy. Znajomy recenzent stwierdził, że nie chce i nie będzie kontynuował lektury, ponieważ „Mediapolis zawiodło jego oczekiwania”. Wiedząc, że mój gust diametralnie różni się od jego (i od dawna będąc zainteresowany tym tytułem) zaoferowałem, że z chęcią uwolnię go od tego przykrego brzemienia. I choć częściowo muszę się z nim zgodzić, w gruncie rzeczy cieszę się, że zdecydowałem się na ten „altruistyczny gest”.
Dwa Światy
Akcja powieści Tomasza Kopeckiego rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, w brudnym i mrocznym krajobrazie nienazwanego miasta, należącego do Republiki Złotego Smoka. Gigantyczna Metropolia wypełniona jest mieszkańcami snującymi się jak cień, całkowicie wypranymi z indywidualizmu. To właśnie do tej najniższej klasy otumanionych fanatyczną i brutalną religią mas należy główny bohater – Abel, numer ewidencyjny cośtam cośtam cośtam (przepraszam, ale zapomniałem, gdyż ze względu na bladość i nijakość tej postaci nie byłem w stanie zapamiętać więcej niż fakt, że jest doskonałym wojownikiem, co zresztą wielokrotnie zostaję podkreślone w powieści). Cała oś fabuły opiera się na nieco schematycznym i stereotypowym pomyśle – kochanka bohatera znika w tajemniczych okolicznościach, co sprawia, że ten spokojny pracownik instytutu naukowego, postanawia porzucić całe dotychczasowe (bądźmy szczerzy, niezbyt przyjemne) życie, aby odszukać i odzyskać ukochaną. Rzuca go to w wir wydarzeń, które prowadzą go przez najmroczniejsze zakamarki miasta i odkrywają przed nim mroczną tajemnicę, jaką skrywa metropolia i jej władze.
Plagiat, plagiat, plagiat
Książkę czyta się szybko i lekko. Przedstawiony świat wydaję się od początku znajomy i przejrzysty. W zasadzie zbyt znajomy i przejrzysty. Po bliższym przyjrzeniu się powieści czytelnik zauważy, że autor zapożyczył wiele elementów wykreowanej przez siebie rzeczywistości z innych dzieł. Wszędobylskie telewizory, których nie da się wyłączyć pojawiły się już w „Roku 1984” Georga Orwella, wizja ponurego miasta, absolutnie morderczego po zapadnięciu nocy (zarówno ze względu na przestępców, jak i nadużywających władzy „policjantów”) natrętnie podsuwa skojarzenia z „V jak Vendetta”, a motyw reality show nieodmiennie kojarzy się z filmem „Truman Show”. Mówi się, że dobrzy artyści pożyczają, geniusze kradną. Choć Tomaszowi Kopeckiemu daleko do miana geniusza, nie mam mu za złe licznych i jawnych, rzucających się w oczy zapożyczeń z wielu klasyków. Przedstawiona historia - oparta na dość wyświechtanym schemacie, jest interesująca i pozwala przyjemnie spędzić czas z książką. Pomaga w tym styl autora, pozbawiony kwiecistych i wylewnych porównań, niemal ascetyczny, skupiający się raczej na akcji i dialogach. Brak literackich wodotrysków pozwala czytelnikowi spokojnie śledzić intrygę, co osobiście zaliczam książce na plus. Kolejnym plusem jest klimat powieści. Pomimo zastosowania prostych środków pisarzowi udaje się wytworzyć odpowiednio duszną i ponurą atmosferę.
Z wizytą w fabryce manekinów
O ile literacka scenografia powieści jest wyjątkowo dobra, o tyle nie można już tego powiedzieć o zapełniających ją bohaterach. Lepszym określeniem dla nich byłoby słowo „kukiełki”. Większość opisanych postaci ulatuję z głowy czytelnika tuż po przekręceniu strony. Jak już wspomniałem, główny bohater to niemal stereotypowy „czuły twardziel” i, choć przechodzi o wewnętrzną metamorfozę, jest to zaledwie zamiana jednego archetypu na drugi. Postacie poboczne wydają się blade, bez wyrazu, jedynie szczątkowo naszkicowane. Gdy ginęły nie odczuwałem żadnych emocji (pomimo dość groteskowych okoliczności). Wydają się pełnić rolę humanoidalnych rekwizytów. Na tle całkiem ciekawie wykreowanego miasta wypadają blado.
Gorące Krzesło
Ocenienie tej książki nastręcza wiele trudności. Z jednej strony mamy interesujący świat, intrygującą historię (choć zakończenie pozostawia nieco do życzenia) i niebanalny nastrój. In minus wypada kreacja bohaterów i pewna schematyczność. Ogromną ilość zapożyczeń, niektórzy z czytelników uznają za hołd złożony klasykom, inni zarzucą autorowi brak inwencji. Według mnie „Mediapolis” jest książką niezłą, a nawet trochę więcej niż niezłą. W szkolnej skali to mocne cztery. Może nie najlepsza (a na pewno niewybitna), ale warta uwagi literatura. Ci, którym spodobał się „Rok 1984” mogą do mojej oceny dodać plus.
Tytuł: Mediapolis
Autor: Tomasz Kopecki
Wydawca: Zysk i S-ka
ISBN: 978-83-7506-281-6
Format: 280s. 205×135mm
Cena: 29,90
Dziękujemy wydawnictwu Zysk i S-ka za udostępnienie książki do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...