"Baśnie: Cztery pory roku" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Motyl

Dodane: 06-01-2010 06:11 ()


Czy Kopciuszek może być zbereźnicą, a potwór Frankensteina tajną bronią nazistów? Czy Królewna Śnieżka przygotowana jest na mnogą ciążę? Te i inne nieznane do tej pory fakty z życia Baśniowców przybliża nam Bill Willingham w piątym już tomie „Baśni”.

Na niniejszy album, tak jak już wcześniej zostaliśmy do tego przyzwyczajeni, składa się kilka historyjek – dwie krótkie oraz tytułowa, „Cztery pory roku”. Zanim jednak przejdziemy do głównego dania, przyjrzyjmy się nowelkom, które stanowią rolę smakowitych przystawek.

Pierwsza z nich to sympatyczna, acz nie do końca wykorzystana opowieść o agentce Bigby’ego Wilka – „Kopciuszek zbereźnica". Tak, tak, nie mylicie się, nawet w Baśniogrodzie siatka wywiadowcza musi być nieźle rozbudowana, jeżeli chce się zdławić w zarodku nie jeden spisek czy też podłe knowania „tych złych”. Zaczyna się niewinnie, od wspólnej rozmowy trzech byłych żon Księcia Uroczego. Potem na kartach króluje wyłącznie Kopciuszek – jakże inny od literackiego pierwowzoru. Przebiegła, sprytna, a przede wszystkim potrafiąca zrobić użytek ze swojego seksapilu, owinąć wokół drobnego paluszka każdego. Moim zdaniem ta historia mogła mieć z powodzeniem do dyspozycji cały album, a tak pozostaje nam delektować  się jedynie króciutkim występem.  

W drugiej historii zatytułowanej „Opowieści wojenne” przenosimy się w czasy II wojny światowej. Tym razem Bill Willingham snuje wariacje na temat tajnego projektu nazistów, dzięki któremu szala zwycięstwa mogłaby się przechylić na ich stronę. Bigby Wilk kontra niepowstrzymane monstrum - bliski krewny potwora Frankensteina. Wspominkowa historia bardziej niż do „Baśni” charakterem bliższa jest światu kreowanemu przez Mike'a Mignolę tudzież stanowi jedną z samobójczych misji Wolverine’a i Kapitana Ameryki.  Nie zmienia to faktu, że posiada swój urok i jest całkiem znośna.

Ostatnią, a zarazem najdłuższą opowieścią są tytułowe „Cztery pory roku”. Nadszedł czas, kiedy na świat przyszło potomstwo Śnieżki i Bigby’ego. Myli się ten, kto sądzi, że jest to ckliwa, familijna historia. Nie, Śnieżka powiła pół tuzina dzieci, każde nie mniej oryginalne od poprzedniego. Gdzieś w tle szpitalnych łóżek i wrzasków noworodków rozgrywa się dramat jednej osoby. Pozycja Króla Cole’a jest zagrożona. Wybory na burmistrza Baśniogrodu nie przebiegają po jego myśli, ponieważ zostały zdominowane przez kampanię wyborczą Księcia Uroczego. Kto zwycięży w tej nierównej i czasami nieczystej walce?

Ostatnia z pór roku, zima, przynosi ze sobą delikatny i ciepły wietrzyk nadziei. Śnieżkę i jej dzieci odwiedza ojciec Bigby’ego – Pan Północy, który oferuje początkującej mamie swoją pomoc. Cały galimatias Róża Czerwona podsumowuje dość kolokwialnie: „jak nie urok to sraczka”. Urocze.

„Cztery pory roku” zdominowane są przez motyw przemijającego życia. Tak jak dla jednych coś się dopiero zaczyna (Śnieżka i dzieci, Książę Uroczy i jego świta), tak dla drugich kończy się pewien etap (Cole). Ten album wydaje się być przełomowy, ponieważ przewraca do góry nogami znane status quo. Świat Baśniowców nie będzie już taki sam. Album połyka się w oka mgnieniu z utęsknieniem wypatrując większej dawki emocji. Można rzec, iż „Baśnie” idealnie wypełniają lukę po zakończonej serii „Sandman” Neila Gaimana. Warto czekać na następne części, bowiem dzieło Willinghama z tomu na tom staje się coraz lepsze.  

 

Tytuł: „Baśnie: Cztery pory roku”

Scenariusz: Bill Willingham

Rysunki: Mark Buckingham, Tony Atkins

Okładki: James Jean

Tusz: Steve Leialoha, Jimmy Palmiotti

Wydawca: Egmont

Data publikacji: 09.2009.

Stron: 168

Oprawa: miękka

Papier: offset

Cena: 45 zł.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...