Mantikora V - relacja

Autor: Michał "Jordi" Zapart Redaktor: S_p_i_d_e_r

Dodane: 17-11-2009 00:47 ()


Z Łodzi do Lubartowa

 

Tegoroczna, piąta już edycja lubartowskiej Mantikory rozpoczęła się w piątek 23 października w okolicach godziny 17:00. Na samo otwarcie niestety nie było dane mi dotrzeć, po siedmiogodzinnej podróży przeróżnymi środkami transportu. Mimo tylu męczących kilometrów, pełen zapału udałem się do wejścia na konwent, które to dość tajemniczo (a zaznaczyć trzeba, że było już ciemno, padał deszcz, a ja nie do końca byłem pewien, czy to oby na pewno "ten Lubartów") znajdowało się na tyłach szkoły, a mianowicie Gimnazjum nr 2 im. H. Sienkiewicza. Według informacji organizatorów całe przedsięwzięcie miało odbywać się w klimatach "gangsterskich" (co bardzo dobrze zostało ujęte w promującym Mantikorę trailerze), więc pomyślałem, że w sumie niegłupio tak wpuszczać ludzi "od tyłu", jakby na zaplecze. Wejście było wąskie i zatłoczone, więc moje gangsterskie wyobrażenia nie potrzebowały wiele czasu, by się unaocznić. Na schodach spostrzegłem kilka postaci, które otoczone przez tytoniowy dym spoglądały na mnie bez słowa. Wszyscy ubrani w garnitury, tudzież eleganckie kreacje związane z prezentowaną epoką, kryli się pod małym daszkiem, bo deszcz zaczynał padać coraz bardziej. Nie można było się wycofać. Uniosłem wyżej mój futerał z gitarą, gotów odegrać scenę niczym z "Desperado" i zacząłem wspinać się powoli na kolejne stopnie. Udało mi się wejść do środka bez większych problemów i tak stanąłem przed biurkami, przy których odbywała się akredytacja. Panowie w kapeluszach pod krawatem sprawdzili moje imię na liście i dostałem identyfikator – rzecz mającą otworzyć przede mną prawie wszystkie drzwi konwentu.

 

Scena zbrodni

 

Rozłożywszy swoje bagaże w sleep roomie za który służył jeden z korytarzy, udałem się na wstępne oględziny całego budynku przeznaczonego na konwent. Na potrzeby imprezy zostały zaadoptowane wszystkie poziomy szkoły, od piwnic – po drugie piętro. Na parterze mieściła się stołówka (Green Room), sala w której odbywały się konkursy oraz pokój szefostwa (Red Room). Pierwsze piętro zostało przeznaczone na sale do prelekcji, Games Room, gry bitewne oraz wspomniany już sleep room. Drugie piętro miało głównie cybernetyczny charakter z racji znajdujących się tam sal z komputerami i konsolami. Nie można również pominąć piwnic, w których to miały rozgrywać się LARP-y i sesje RPG. Organizatorzy udostępnili również uczestnikom pobliski pub o pasującej do konwencji nazwie "Włoska Robota", gdzie czekały na nas liczne zniżki. Wspominając o innych instytucjach wspierających Mantikorę doliczyłem się w programie 22 sponsorów i 9 patronów medialnych (wśród nich oczywiście serwis Paradoks), czyli całkiem sporo jak na niespełna 23 tysięczne miasto.

 

So much to do, so little time...

 

W kwestii atrakcji przewidzianych dla uczestników konwentu znajdowało się ok. 30 prelekcji, 15 konkursów, 4 LARP-y oraz turnieje w WH40k, MtG, oraz gry PC takie jak Counter Strike, czy Warcraft III. Do tego obficie wyposażony pokój z konsolami i całkiem sporo planszówek. Na pierwszy rzut oka było tego tyle, że nawet z informatorem ciężko było się połapać co, gdzie i kiedy się odbywa. Prelekcje zostały podzielone na dwa bloki, przy czym w tym samym czasie odbywały się również konkursy. Na LARP-y przewidziano godziny wieczorne i nocne, więc nie pokrywały się czasowo z innymi punktami programu. Z grami komputerowymi i karcianymi bywało różnie i zazwyczaj coś działo się zarówno za dnia, jak i w nocy. Do tego wszystkiego, raz na jakiś czas, odbywało się wydarzenie nie mieszczące się w żadnym bloku, jak np. pokaz fechtunku średniowiecznymi mieczami.

 

Propozycja nie do odrzucenia

 

Za udział w konkursach i turniejach, organizatorzy przewidywali liczne nagrody i w efekcie mało kto wychodził po tych atrakcjach z pustymi rękoma. Samo uczestnictwo w tych punktach programu wiązało się z niezłą frajdą i tak tradycyjnie dużą popularnością cieszyły się tzw. "pokazywanki", ale dużo radości sprawili też uczestnikom organizatorzy konkursu Star Wars oraz Warhammera (choć ten do najprostszych nie należał). Miano tego, który wyciskał ludziom łzy z oczu ze śmiechu (w kontekście jak najbardziej pozytywnym) zdecydowanie należy się konkursowi "nostalgicznemu". Na szczególną uwagę zasługuje również konkurs "konstruktorski" organizowany przez najmłodszych uczestników konwentu - członków "Młodego Zielonego Smoka". Prelekcje również obfitowały w ciekawe tematy, zarówno w zakresie fantastycznym ("Gangsterka w odległej galaktyce", "Romantic fantasy = fantasy dla kobiet?"), jak i historycznym ("Wróg publiczny: Markiz de Sade", "Historia muzyki okresu przedklasycznego"), czy popularnonaukowym ("Kult zmarłych i wierzenia pogrzebowe", "Kryminalistyka"). Na wzmiankę zasługuje również spotkanie autorskie z Anną Brzezińską oraz prelekcja o "Banitach na średniowiecznych gościńcach" poprowadzona przez autorkę. Jak zatem widać atrakcji było co nie miara, jednak do pełni szczęścia Mantikorze zabrakło jednego – uczestników.

 

 Gdzie oni są!?

 

Mimo tego, iż organizatorzy twierdzą, że przez cały konwent przewinęło się prawie 300 osób, to w efekcie nie było tego widać. Najbardziej ucierpiały na tym prelekcje. Często bywało tak, że wykład prowadzony był dla dwóch osób lub w ogóle się nie odbył. Szkoda, gdyż wiele osób solidnie przyłożyło się do swoich wystąpień i przez brak chętnych nie mogli zaprezentować tego, co przygotowali. Nawet na konkursach, które cieszyły się dużą popularnością, czasami było tylko kilku uczestników. Można było odnieść wrażenie, że gdzieś w środku całej imprezy zabrakło tego motoru napędowego, jakim są ludzie spragnieni wrażeń i chęci uczestnictwa we wszelkich przedsięwzięciach związanych z tego typu wydarzeniami. Dlatego też w pewien sposób wpływało to na całokształt konwentu.

 

 Powietrze gorące od ołowiu

 

Nie mogę jednak powiedzieć, że przez to Mantikorę można uznać za nieudaną. Choć w oczach wielu z tych, którzy byli uczestnikami jej poprzednich odsłon, wypadła ona słabiej, to ja osobiście twierdzę inaczej. Jest bowiem coś, czym Lubartowianie mogą się pochwalić, a czego czasami brak przy tego typu wydarzeniach. Mowa tu o unikalnej atmosferze, jaką wprowadzili organizatorzy. Odgrywane scenki gangsterskie, przerywające poszczególne punkty programu, były po prostu genialne. Wbiło mnie w krzesło, jak kilka osób wpadło do sali, w której odbywał się jeden konkurs i… porwało nam prowadzącego! Do tego te obrysy śladów po ciałach na posadzce (do dzisiaj nie wiem, czy to był pies, czy lis ;) ) Co chwilę słychać było strzały, ktoś wypytywał o morderców albo planowano jak wykupić zakładników z rąk mafii. Co za tym idzie Mantikora żyła 24 godziny na dobę. Mimo, że program nie zakładał na noc prawie żadnych atrakcji, to ruch wcale nie wydawał się mniejszy. Mimo tego, iż z pozoru nie dotarło tam wiele osób, to ci którzy już znaleźli się na miejscu bawili się bardzo dobrze. Sam żałowałem, że powieki mi opadają i że w środku zabawy muszę się oddalić, a po spojrzeniu na zegarek okazało się, że jest 6 rano! Nie wspominając o tym, że piwnica zyskała jeszcze jedną funkcję "sali muzycznej", w której pierwszej nocy za sprawą konwentowego grajka i ludzi chętnych do integracji odbyło się wspólne "wycie do księżyca", które ja osobiście wspominam bardzo dobrze. Do tego wszystkiego zaliczyć trzeba również pokój, który cieszył się największą popularnością, czyli przesławny lubartowski Green Room, a w nim bigos i smalec domowej roboty (w wielu smakach!) plus pieczywko, drożdżówki i pączki dla każdego oraz oczywiście kawa, herbata i inne napoje. Wszystko to spowodowało, że mimo tego, iż miałem najdłuższą podróż powrotną, pozostałem na Mantikorze niemalże do samego końca, uczestnicząc w LARP-ie "Horror sprzątaczki" i do dzisiaj żałuję, że przez kiepskie krajowe połączenia nie mogłem pozostać na imprezie kończącej cały konwent.

 

 * * * * *

 

Podsumowując - lubartowski konwent można uznać za udany, z dużym niewykorzystanym potencjałem w zapasie. Organizatorzy przygotowali się na spore grono gości (wystarczyło spojrzeć na ilość miejsc przeznaczonych na noclegi) i myślę, że gdyby przybyło nas jeszcze drugie tyle, to nie było by praktycznie w ogóle negatywnych opinii. Jest to kolejny przykład na to, że jedną z podstaw przy organizacji tego typu przedsięwzięć powinna być reklama i odpowiednie "nagłośnienie" mające na celu przyciągnięcie jak największej rzeszy uczestników, gdyż bez nich cała impreza traci w dużej mierze sens.

Korekta i śródtytuły: Spider

 

Zapraszamy także do obejrzenia fotorelacji z konwentu, którą przygotował dla Was Spider.

 

 

Serwis Paradoks był patronem medialnym imprezy.

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...