S.T.A.L.K.E.R.: Czyste Niebo

Autor: Paweł "Ivan" Iwanowicz Redaktor: Ivan aka Immortal

Dodane: 01-11-2009 08:45 ()


Koretka: Raven

 

Mimo wielokrotnego przekładania premiery „Cienia Czarnobyla" wiadomo było, że GSC Game World uraczy nas kolejną częścią Stalkera.

 

Wstępu fabularnego słów parę

 

 „Czyste Niebo" jest prequelem w stosunku do tego, co mieliśmy możliwość oglądać w pierwszej części. Tym razem zaczynamy jako stalker o imieniu Szrama, którego głównym celem jest powstrzymanie Strieloka przed dotarciem do serca Zony - elektrowni atomowej w Czarnobylu. Historia jest dość spójna i pomimo kilku nowych lokacji, a także przemodelowania starych, dobrze znanych graczom z poprzedniej części, świetnie wpasowuje się w wydarzenia znane z „Cienia Czarnobyla".

 

Zmiany, ciągłe zmiany

 

Pierwsze, co się rzuca w oczy, to poprawiona oprawa graficzna. Chociaż silnik gry pozostał ten sam, programiści dodali wiele nowych „wodotrysków" jak choćby wolumetryczny dym czy mokre powierzchnie. Wystarczy zresztą wejść w ustawienia graficzne, aby się przekonać, jak duże zmiany zaszły na tym polu. Niestety, nie wszystkim dane się będzie nimi cieszyć, ponieważ aby uruchomić  wszystko potrzebny jest DirectX 10, który występuje dopiero w Windows Vista lub wyżej. W dodatku potrzebna jest karta, która to cudo obsłuży. Chociaż silnik był optymalizowany, to „Czyste Niebo" jest nadal grą sprzętożerną. Nie pomagają tu nawet patche, których w sumie wypuszczono jak do tej pory dziesięć. Jest to kolejna bolączka tej serii - każda gra trafia na sklepowe półki z dość dużą ilością błędów, które są naprawiane dopiero później. Miejmy nadzieję, że następna część - „Zew Prypeci" - będzie pozbawiona takich problemów.

 

Dużej zmianie oprócz grafiki uległa też struktura rozgrywki. Doszło kilka nowych frakcji jak choćby tytułowe „Czyste Niebo", a stosunki panujące w Zonie są dokładnie prezentowane przez osobisty PDA. Każda frakcja ma teraz własne cele i wrogów. Oprócz typowych misji wykonywanych dla konkretnych ugrupowań, mamy również do dyspozycji zadania polegające na opanowaniu określonego terytorium lub zniszczeniu bazy wroga. W ten sposób zapewniamy naszej frakcji kontrolę nad poszczególnymi terenami, a dzięki temu liczebność naszych sojuszników znacząco wzrasta.

 

Twórcy wprowadzili również nowy system ulepszania ekwipunku. Teraz każda broń jak i kombinezon może zostać ulepszona (u specjalnie oznaczonych stalkerów, którzy zajmują się taką pracą). Możemy zwiększyć pojemność magazynków, dodać punkt montażowy pod celownik czy granatnik, zwiększyć obrażenia zadawane przez karabin, dodać pojemniki na artefakty w kombinezonie oraz wiele innych. Z możliwością ulepszania broni wiąże się także druga sprawa - jej żywotność. Nie wiedzieć czemu, w najnowszej części jest ona stosunkowo krótka, i jeśli długo korzystamy z jakiejś pukawki, to jej stan bardzo szybko spada. Kończy się to  najczęściej jej zacinaniem w najmniej odpowiednich momentach. Na szczęście taką broń czy pancerz możemy naprawić (również u odpowiednich osobników), jednakże kosztuje to trochę pieniędzy. A z tymi niestety jest bardzo marnie. O ile w „Cieniu Czarnobyla" gracz kończył przygodę z niewyobrażalną kwotą na koncie, tak tutaj trzeba ciułać każdy grosz. Jak widać, nad elementem ekonomicznym twórcy muszą lepiej popracować, bo jak na razie wpadają ze skrajności w skrajność.

 

Irytującym był dla mnie również fakt, że podczas trzech końcowych etapów nie spotkałem żadnego handlarza ani rzemieślnika, który mógłby naprawić mój ekwipunek. Skończyło się na tym, że ostatni etap koło elektrowni przechodziłem „na chybcika", uciekając przed wszystkimi, ponieważ mój pancerz został całkowicie zniszczony, a broń była w fatalnym stanie. A przez większość tego czasu chodziłem niczym muł juczny, obładowany wszelkim żelastwem, w nadziei, że będę miał możliwość to jeszcze opchnąć i za zarobione pieniądze się dozbroić. Jedyne rzeczy, jakich mi nigdy nie zabrakło to były opatrunki, apteczki, środki antyradiacyjne i o dziwo naboje. Tych ostatnich miałem zawsze blisko w okolicach dwóch tysięcy do każdego rodzaju broni, niesionej przeze mnie.

 

Nie wiem, może takie zagrywki w stylu: „O mój boże, mój pancerz! Moja broń! Nie dam rady! Aaaargh!", budują w jakiś sposób klimat zagrożenia i zaszczucia, ale mnie osobiście bardziej irytowały. Tak samo jak nowy sposób na poszukiwanie artefaktów. Teraz już nie  walają się one byle gdzie, jak to miało miejsce w poprzedniej części. Aby znaleźć artefakt, musi skorzystać z detektora (im droższy model, tym bardziej dokładny), który musimy mieć aktywowany w danym momencie. Aby zdobyć artefakt wchodziłem po prostu „na chama" w anomalię, śledząc ruch mojego nemesis i modląc się, aby kombinezon wytrzymał promieniowanie/fale elektryczne/skażenie. Rzucanie mutr zupełnie mija się z celem w takich wypadkach.

 

O ile niektóre elementy mechaniki rozgrywki szwankują, nie można tego powiedzieć już choćby o samym świecie przedstawionym. Noc jest naprawdę mroczna, każda nowa lokacja to dreszczyk emocji, opuszczone obozowiska ze śladami pijawek napawają strachem. Batalie toczone przez stalkerów czy mutantów zapierają dech w piersiach, a większość misji fabularnych jest nakreślona z niesamowitym rozmachem. Nic, tylko broń w dłoń i wybierać się do Zony.

 

Podsumowując

 

            „Czyste Niebo" to gra niepozbawiona wad. Nadal widać w niej pewne niedociągnięcia, zdarzają się błędy psujące nieco rozgrywkę (mimo, że upłynął już rok od premiery), a niezbyt dobre zbalansowanie ekonomiczne może popsuć krew. Jednakże jest to także produkcja, która swoim klimatem przykuje do monitora i nie wypuści, dopóki tajemnica Zony nie zostanie wyjaśniona. Jeśli komuś podobał się „Cień Czarnobyla", to „Czyste Niebo" jest pozycją obowiązkową. Jeśli jednak ktoś nie miał okazji zapoznać się z tą serią, to tym bardziej jest to dobry powód, aby sięgnąć po ten właśnie tytuł. Szczególnie, że w listopadzie szykuje się premiera kolejnego, samodzielnego dodatku - „Zewu Prypeci".

 

Moja ocena 8/10


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...