"Skarbek uratował Thorgala"- wywiad z Grzegorzem Rosińskim

Autor: Marcin Andrys & Ania Stańczyk Redaktor: Motyl

Dodane: 14-10-2009 19:40 ()


 

Paradoks: W ostatnich albumach "Thorgala" zmienił pan swój rozpoznawalny styl rysowania, przeszedł od linearyzmu do pełnej malarskości, co było do tego impulsem?

 

Grzegorz Rosiński: Było wiele powodów, nigdy nie kieruję się jednym powodem. To się we mnie skumulowało, narastało od wielu lat. Byłem rozpoznawalny, od ponad 30 lat robiłem to samo. Niczego już nie mogłem się nauczyć od tej strony. Jak wstaję rano z łóżka to wiem, że wstaje po to, by się czegoś nauczyć tego dnia. Ja się stale uczę, a ja w tym klasycznym stylu już nie miałem czego się nauczyć. Zresztą rysowałem w różnych klasycznych stylach i śmieszne komiksy i dla Dupuis robiłem i jakieś krótkie gagi. To stale narastało, narastało, a potem trafiłem na Yvesa Sente’a, czy on na mnie, zresztą znaliśmy się bardzo dobrze. On mi zrobił „Zemstę hrabiego Skarba”, nawet był gdzieś taki tytuł, że Skarbek uratował Thorgala i coś w tym faktycznie było, bo ja już chciałem przestać. Wydawca nie chciał słyszeć o żadnej zmianie stylu, mówił idź z tym do kina, na film, którego jeszcze nie widziałeś, ale nie zmieniamy stylu.

 

P: Czy zatem były problemy ze zmianą stylu?

 

G.R.: Nigdy nie miałem żadnych problemów. Ja zawsze decydowałem samodzielnie jakbym miał jakieś problemy to bym powiedział do widzenia, cześć idę do następnego wydawcy, który stoi w kolejce.

 

P: Czy w pewnym momencie nie przyszło wam z Jeanem Van Hammem, że już wystarczy, kończymy definitywnie?

 

G.R.: Nie, nie każdy z nas był człowiekiem wolnym, niezależnym i za siebie decydował. Jedyna odpowiedzialność, jaką czuliśmy to wobec tych milionów czytelników, których sobie wychowaliśmy. Zresztą Jean Van Hamme powiedział kiedyś, zresztą bardzo słusznie, że nie jesteśmy winni naszego sukcesu. Jesteśmy odpowiedzialni, że tak się zdarzyło, ale jak już się ma te dzieci to trzeba się nimi dalej opiekować. Ja miałem różne rozwiązania, cały czas pracuje nad nimi z moim synem, który mi bardzo pomaga i to wszystko dynamicznie prowadzi.

 

P: Skąd wyszła idea na zbiorcze albumy z dziełami Grzegorza Rosińskiego, którą teraz zainaugurował Egmont wydając „Skargę utraconych ziem”?

 

G. R.:  Egmont szykuje się teraz na cztery albumy materiału, który ja robiłem poza „Thorgalem”. Ja mam do nich prawa, a do „Thorgala” licencje należą do wydawnictwa Lombard. Ja nie uważam, że to jest sensowne teraz to wydawać. Kiedyś będzie można w takiej formie wydać grube księgi „Thorgala”, ale czy to nastąpi, tego nie wiem. Różne mam plany, wczoraj dyskutowaliśmy intensywnie z Włochami, żeby ten świat Thorgala nadal istniał, aby się on rozszerzył i był jak najbardziej różnorodny i atrakcyjny.

 

P: Czy lepiej się pan czuje w rysunkach realistycznych czy preferuje inne style?

 

G.R.:  To zależy od tematu, jeżeli tekst jest niegłupi, w konkretnym klimacie, jest jakiś gatunek literacki, to ja się zmieniam. Ściągam skórę nakładam drugą, nie mam problemu z przejściem do czegokolwiek. Uwielbiam społeczeństwo ze wszystkimi jego wadami, lubię ludzi, lubię nawet tych różnych debili, którzy cierpią na manię wielkości, bo im się coś wydaję, że oni wszystko mogą, że oni rządzą. Ja lubię wszystkich. Jednej rzeczy, której nie będę robił nigdy to undergroundu, nie będę się buntowałem, bo nigdy tego nie robiłem. Zresztą to jest opór przeciw czemu? Przeciw nam samym? Przecież my jesteśmy temu winni, że tak jest a nie inaczej - albo przez swój immobilizm totalny, nic nie robimy, żeby było lepiej, albo jedyne coś co robimy, to się wyżywamy w komiksach, tak jak wypisujemy na ścianach jakieś słowa, kolokwialnie mówiąc „dupa”, tylko po co? Ja się w to nie będę mieszał. Tak jak mówiłem dla mnie jest to czwarty wymiar, sztuka wyobraźni.

 

P: Zatem nie lubi pan mieszać komiksu do polityki?

 

G.R.:  Ja się nigdy nie dam manipulować przez polityków, przez jakieś opcje. Ja uciekłem z „Relaksu” przecież właśnie z tego powodu. Jak widzę to pełno wszędzie tych słusznych tematów: wojna, martyrologia – i oczywiście słuszne one są, ale to nie na komiks. Takie same słuszne były kiedyś np. Armia Radziecka, która nas wyzwalała. Bo nas wyzwalała, przecież nie będziemy mówić, że nas nie wyzwalała, ale jakie to było wyzwolenie to zupełnie inna sprawa. Ta manipulacja polityczna była wtedy taka sama, jak jest teraz, nie widać żadnych zmian. Proponowano mi takie tematy jak Powstanie Warszawskie. Bardzo chwalebne, piękna prawda, sama prawda, ale inni uważają, że nie ma się z czego cieszyć z wydania luksusowego albumu. My cudownie lubimy świętować wszystkie nasze klęski, bo mieliśmy wyłącznie same klęski, a jedyne zwycięstwo, które mieliśmy od wielu, wielu wieków, to nie potrafimy go uszanować, ale ja się nie chciałem zagłębiać w ten temat. Nie znoszę, żeby komiks był wciągany w politykę. Ja tutaj mówię - to jest wyłącznie moje zdanie i moja opinia, bo ja niejako jestem ofiarą tego. Dlatego mam prawo o tym mówić. Ktoś powie - ten Rosiński to nie wie co plecie - ale ja dokładnie wiem co plotę, dlatego „Relaks” upadł. Ja się wycofałem z „Relaksu” i nie miał kto tego ciągnąć dalej. Były takie naciski na towarzyszy, żeby tematy były słuszne.

 

P.: Czy otrzymał pan ofertę na kontynuowanie „Skargi utraconych ziem”, a jeżeli tak, to dlaczego pan jej nie przyjął?

 

G.R.:  Miałem ofertę, oczywiście. Ja i tak uległem presji, ponieważ to miała być jedna książka, jeden album. Potem się okazało, że ja nie dam rady, muszę przerwać, zrobić kolejnego „Thorgala”. Znowu tutaj pojawia się słowo odpowiedzialność, bo to jest zasada - seria nie ma żadnych szans, można sobie od razu przestać marzyć o tym, czyli zrobić serię, w której album będzie się ukazywał raz na 2-3 lata. Potem przerwa, potem znowu się podejmie ten temat i już nikt nie będzie o tym pamiętał. W ten sposób upadały na zachodzie bardzo znane i hitowe cykle, bo się autor rozchorował, albo dał się uwieść amerykanom i wyjechał tam. Wystarczyło, że na rok opuścił własny rynek. Z Moebiusem było tak, potem kulał, kulał i nie mógł się podnieść. Ja zająłem jego miejsce, jeśli chodzi o długa serię, bo taką był wówczas „Blueberry”. Dlatego musiałem przerwać „Skargę utraconych ziem”, aby zrobić album „Thorgala”. Ja bardzo trudno się adaptuje, readaptuje i wiedziałem, że to będzie trudne przejście. Dlatego postanowiłem to podzielić na dwa albumy, scenarzysta na tym skorzystał - coś tam dopisał, chciał tam ująć wiele rzeczy. Jeszcze wyszły dwa albumy i na tym koniec. To miał być one-shot, potem przyjechał główny naczelny „manitou” z Paryża i zaczyna, i próbuję mnie uwodzić, a ja mu mówię: „Słuchaj, jak chcesz coś ode mnie to uwiedź moją żonę, a nie mnie”. Ona była jedną osobą, która mogła mnie przekonać. Wszyscy o tym wiedzieli, słowo uwiedź oczywiście w znaczeniu przekonać. To ona mi mówiła, co mam robić, czego mam nie robić, co warto, zresztą to ona rozmawiała z wydawcami. Nie jesteśmy jacyś tam intelektualiści, jesteśmy wrażliwi, ale z reguły nasze żony to jak żona prezydenta. To one decydują, mówią małżonkowi czy wywołać wojnę światową czy nie, czy nacisnąć guzik czy nie, o czym rzadko zdajemy sobie sprawę. My obwiniamy biednych prezydentów, a to żony pociągają za sznurki. Ona mówi, to zrób jeszcze dwa albumy, bo musiałem jeszcze dwa zrobić i na tym koniec. Powiedziałem, jak ktoś chce się dalej bawić, to niech się bawi. I Phillippe Delaby, świetny rysownik tylko bardzo wolny, on to ciągnie dalej, ale ta seria nie ma szans. Dlatego, że jak on co 2-3 lata robi kolejny album, także to w ogóle nie jest serią i nigdy nie będzie serią.

 

P.: Czy podczas długoletniej pracy nad „Thorgalem” zdarzyło się Panu odrzucać ciekawe oferty?

 

G.R.: Stale mam oferty, ale bardzo czuwam, kiedyś miałem poczucie upływu czasu. Jeżeli podejmuje się jakiejś pracy to tylko takiej, którą wiem, że skończę, jest duże prawdopodobieństwo, że skończę, a nie umrę przed końcem, a potem koledzy będą za mnie kończyli, bo tak już bywało i to nie zależy od wieku, bo miałem młodych kolegów, przyjaciół, którzy znikali. Rysowanie komiksów to jest niebezpieczna praca jak się okazuje, bo to się siedzi, a serce się otłuszcza.

 

P.: A jak jest w pana przypadku ze zdrowiem?

 

G.R.: Jest w porządku, jeżeli o mnie chodzi. Czuwam nad tym, wiem że to się rozwinie. Teraz jesteśmy – ja, Yves i Jean - w trakcie, jest teraz strategiczny moment od 2-3 tygodni nasza aktywność się zwiększa. Wszyscy jesteśmy razem, mamy wspólny cel i to zrobimy.

 

P.: Jesteście dobrymi przyjaciółmi z Jeanem Van Hammem, czy on nadal mocno interesuje się losami Thorgala?

 

G.R.: Tak, co prawda nie pisze tyle co dawniej, ale przygotowuje teraz dużą księgę, taką biblię, mitologię thorgalową. Będą w niej prawdopodobnie oprócz moich ilustracji rysunki Johna Howe’a, on teraz jest w Nowej Zelandii, gdzie teraz kręci Bilbo („Hobbita”) z Guillermo del Toro, bo to już nie jest Petera Jacksona. Cała ta trylogia „Władcy pierścieni” była oparta na jego ilustracjach. Przyjaźnimy się i znamy się od bardzo dawna. On się bardzo ucieszył jak mu to zaproponowałem, powiedział, że będzie wszystko robił, żeby to zrobić. Teraz wszystko zależy od tego filmu, bo oni zaczynają go już w kwietniu kręcić.

 

P.: Jak już jesteśmy przy filmach, to czy wiadomo coś bliżej o ekranizacji „Thorgala”, czy pojawiły się szczegóły w tym przedmiocie?

 

G.R.: To samo ciągle, ciągle w tym samym miejscu i to też musimy się zdecydować na zmianę polityki sprzedawania praw, blokowania ich na trzy lata. Po prostu ja planuje, żeby to było dużo droższe. Jak nikt nie będzie zainteresowany, powie, że nie, bo to za drogo, to jak ktoś tak mi powie, że za drogo, to znaczy, że on i tak by tego filmu nie zrobił.

 

P.: W takim wypadku o jakim budżecie mówimy, jakieś konkretne kwoty?  

 

G.R.: Duży, duży, ale można to zrobić, wszystko zależy od inteligencji, od wartości realizatora. Można bardzo tani film „Thorgal” zrobić. Były klipy muzyki „Thorgala”, widać w nich, że mają klimat komiksu - natura i ludzie, samotność ludzi i ich problemy. Dodajmy jeszcze kilku szwarccharakterów, nie Schwarzeneggerów, i już będzie konflikt, będzie pozytyw i negatyw, dobro walczy ze złem, a wszystko na tle prawdziwej natury, ale co ja będę mówił. Jeszcze ktoś podsłucha i zrobi mi film i mi go spaskudzi.

 

P.: Produkcja francuska czy amerykańska?

 

G.R.: Nie chcę na pewno, żeby to była produkcja francuska. Nie chcę się tu wyrażać jeszcze ktoś podsłucha. Ja mam opinię na ten temat. Już napsuli tyle filmów i dobrych tematów. Prawdopodobnie amerykańska, ale ja się nie spieszę, mi nie zależy na tym filmie. Co ja będę siedział i się wstydził na sali? Nie wiem skąd taki pęd, że ludzie chcą, przecież ja nie będę bogatszy. Boguś (Bogusław Polch) bardzo mu dobrze życzę, ale ja nie sądzę, żeby miał z tego powodu jakieś duże pieniądze. Nie wiem czy mu starczy na nowy samochodów, ale tak jest zawsze. Oni biorą scenariusz, biorą historię, kupują prawa na bohatera, tylko to raczej od wydawcy. Nie wiem, jakie oni mieli układy z tym, przecież ktoś to wydał, do kogoś należą prawa poza autorem. To bardziej jest skomplikowane niż się myśli. Wszyscy czekają na film, a kiedy film, a po cholerę film. On będzie może za 50 lat, może za 100 lat, to się może w holografii zrobi, wszystko się zmienia. To się nie starzeje. Robi się teraz ciągle adaptacje literatury Dumasa, Stevensona, to się w ogóle nie starzeje, dlatego że ja robię temat ponadczasowy.

 

P.: Na wczorajszym spotkaniu wspomniał pan, że w przyszłym roku ukaże się 32. album „Thorgala”, kiedy dokładnie można się go spodziewać?

 

G.R.: Wyjdzie na początku czerwca we Francji i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w Polsce był w tym samym czasie.

 

P.: A co z „Kriss de Valnor”? Rok temu wydawało się, że pojawi się wcześniej niż nowy „Thorgal”?

 

G.R.: „Kriss de Valnor” miała wyjść, ale właśnie, dlatego prowadzimy rozmowy, mamy ostre spięcia z odpowiedzialnymi za to osobami. Trzeba będzie zrobić przetasowania, trzeba będzie pewnych ludzi odsunąć, którzy szkodzą. Nic nie mówię więcej na ten temat.

 

P.: A inne serie okołothorgalowe, czy znane są już jakieś szczegóły?

 

G.R.: Tak, oczywiście. Planujemy, żeby Louve była dla dzieci, taka królewna lasu, która porozumiewa, się ze zwierzętami, będą tam te krasnoludki wszystkie. Taka królewna śnieżka, rysowana trochę w innym, ciepłym stylu, ale oczywiście będą się tam przewijać postacie rodziców, bo to wszystko będzie należało do tego samego świata. A „Kriss de Valnor” to dla takich sado-maso trochę, dla tak zwanej dorosłej publiczności, a jak dla dorosłych to zaraz wiadomo musi być jakiś seks, jakieś porno. Dorośli to są debile, brzydko o tym myślą. Tak, więc każdy będzie miał swój wybór.

 

P.: Thorgal powróci w swojej serii jako postać pierwszoplanowa, więc jakie będą dalsze losy Jolana i serii o nim?

 

G.R.: Thorgal nigdzie się nie wybiera, on cały czas tam jest, a Jolan należy do tego młodszego pokolenia (Van Hamme nie wie sam jak wymawiać to imię czy z flamandzkiego czy angielskiego). Będzie ta seria dla nastolatków, dlatego wolałbym, żeby to ktoś inny rysował. Ja zacząłem to rysować, ale czuję się trochę dziwnie w skórze nastolatka. Patrzę w lustro i mówię sobie: kochany, nastolatkiem to ty nie jesteś, więc wolałbym, żeby to robił młodszy rysownik, a ja ciągnąłbym dalej Thorgala, Aaricię jako opoka taka. Oni mają jeszcze wiele do powiedzenia. Kriss zaczął rysować Giulio de Vita, taki włoski rysownik, ale jak już wspomniałem problemy jakie mamy aktualnie z jednym facetem, który nas sabotował dla własnych interesach, trochę nam to wszystko zatrzymały. Kontrakty nie są jeszcze podpisane, wiele rzeczy jest do załatwienia. To jest załatwiane właśnie w tym okresie, dlatego ciągle pracujemy z moim synem Piotrem, spotykamy się z ludźmi, e-maile piszemy.

 

P.: Yves Sente stworzył na potrzeby kolejnych albumów bogaty świat Manthora. Czy to oznacza, że w serii zobaczymy jeszcze te starsze postacie, które oczywiście mogą się pojawić?

 

G.R.: Sentyment jest oczywiście, dlatego ja to tak zaplanowałem, że będą poza serią takie one-shoty, jakieś pojedyncze albumy. Mówię cały czas o tych najlepszych autorach, ale z najlepszymi to tak jak z ładnymi dziewczynami, wszystkie są już zajęte, tak niestety jest, ale wszystko zmierza w dobrą stronę. Jak będzie scenarzysta miał dobry pomysł, to proszę bardzo robimy solidną strukturę, żeby było wiadomo kto za co jest odpowiedzialny, bo ostatnie dwa lata zmarnowaliśmy przez to. Jak się pojawią teksty na historyjkę na temat głównych bohaterów to już będzie świat Thorgala, będzie połączony klimatem wymyślonego, wczesnego średniowiecza. Historia jest to wspaniała materia do manipulowania. Jak zrobiłem „Zemstę hrabiego Skarbka”, gdzie jest to wymieszane - historia prawdziwa, a postacie są zupełnie fikcyjne, ale zrobione w ten sposób, że stworzyliśmy wymyślony proces w 1843 roku. Wymyślone postacie, które wiążą  się z  rzeźbami adwokatów z sądu. Ja miałem fajne dokumenty, inspirowałem  się tymi rzeźbami, karykaturami różnych ludzi, wybierałem ich jak do castingu. Nigdy niczego nie kopiowałem, ponieważ  wolę wymyślić postać i ją ożywić na kartach komiksu.

 

P.: Czyli żadna z postaci, którą pan stworzył nie ma rysów znanych panu osób?

 

G.R.: Nie, nie wzorowałem się. Violetta jest w typie mniej więcej Halle Berry, ale dlatego, że ja pytałem scenarzystę, jak on sobie ją wyobraża. On powiedział, że tak jak Halle Berry, więc ja wziąłem dużo zdjęć Halle Berry i zrobiłem tak, żeby ona nie była podobna do Halle Berry, ale żeby była tylko w typie Halle Berry, żeby to była aktorka, która mogłaby zagrać taką samą rolę jak Halle Berry, ale tak jest z wieloma postaciami. W „Skardze” jest Christopher Lee, ale jest zupełnie niepodobny do Christophera Lee, ale jest w typie aktora, tak wygląda Blackmore. Jest tam taka scena, gdzie ja od Christophera Lee przeszedłem tak, żeby go od „christopherleelizować. To fajne jest, bo ja nie lubię kopiować zdjęć czy samego siebie. Można siebie kopiować ołóweczkiem sobie wyrysować, a potem można tuszem jechać, ja bym zasnął nad tym. 

 

P.: Wspomniał pan, że nie można prowadzić dwóch serii na raz, więc w momencie propozycji współtworzenia serii „Yans” nie bał się pan rysować do niej i do „Thorgala”? 

 

G.R.: Ja jestem z natury tchórz, ale nie przypomina sobie żebym się czegokolwiek bał w mojej karierze. Tchórz na tej zasadzie, że na barykady nie wejdę, niech się inni tam wystawiają. W mojej pracy niczego się nie bałem. Wprost przeciwnie jak był trudny temat, dylemat, problem to ja się wtedy cieszyłem, bo wreszcie miałem jakieś zadanie  fajne, które nie grozi mi tym, że mnie zabiją, zastrzelą, do więzienia pójdę. Ja ciągle eksperymentowałem, całe życie. Chciałem zobaczyć jak to będzie. Teraz bym tego nie powtórzył, takiej sytuacji jak robię serię, to żebym w tym samym czasie równocześnie mógł prowadzić drugą serię. Teraz wiem, ten eksperyment był wtedy, że tego nie da się zrobić, ponieważ to daje porównanie. Pokazuje zawsze co jest lepsze, a co jest gorsze, jakbym sam był sobie konkurentem. Ma pani książkę i jest pytanie: co pani sądzi o tej książce. Nie wiem, muszę najpierw przeczytać, ale jak ma pani dwie książki, to którą pani woli, to którą pani wybierze, czy przez naturę przyciągania, przez okładkę, tematykę to jest ten wybór. Tam właściwie sam strzeliłem sobie gola, bo sam dawałem ten wybór. Dlatego wiedziałem, że muszę to zmienić. Pytałem wydawcy co wolicie w danym roku: „Yansa” czy „Thorgala”?. No i wtedy „Thorgal” zaczął się już jakoś sprzedawać, a na początku to marnie było, bo spore zyski zaczął przynosić wydawcy od 8 albumu, na tym przykładzie widać co znaczy seria. Nie można się dziwić. Ludzie płaczą, że wydałem album, taki album, pierwszy album wspaniałej serii i się dziwią, że tego nikt nie kupuje. Nie kupuje, bo ludzie są nieufni, czekają aż się to rozwinie i dopiero trzeba z dziesięć albumów zrobić i ktoś zobaczy ten album, powie dobra to ja to biorę od pierwszego numeru. Trzeba znać psychologię tego.

 

P.: Dziękujemy bardzo za rozmowę.

 

G.R.: To ja dziękuję.    

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...