Inne Sfery - relacja

Autor: Maciej "Levir" Bandelak Redaktor: S_p_i_d_e_r

Dodane: 08-10-2009 09:27 ()


W dniach 26 - 27 września br. odbyły się we Wrocławiu Inne Sfery. Impreza organizowana była przez Stowarzyszenie Miłośników Fantastyki Wielosfer. "Impreza", bądź "wydarzenie kulturalne" - tak nazwałbym Inne Sfery. Specjalnie unikam na początku tej relacji słowa konwent, choć w dalszej części ku uproszczeniu będę tym terminem operował, bowiem chcę byście dobrze zrozumieli, że Inne Sfery są z jednej strony czymś więcej niż zwykłym konwentem, a z drugiej czymś mniej niż pełnokrwisty konwent. Więcej - bowiem w znacznej mierze organizatorzy postawili na szeroko pojętą sztukę - malarstwo, grafikę, muzykę czy pokazy - obok królujących na konwentach literatury, rpg i planszówek. Mniej - bowiem ta trwająca dwa dni impreza miała miejsce w klubie o rozmiarach średniej wielkości domu kultury, z ledwie paroma pomieszczeniami.

Była to druga edycja Innych Sfer. Pierwsza była wydarzeniem wybitnie lokalnym, chociaż przyciągnęła sporą grupę uczestników i trwała jeden dzień. Teraz organizatorzy poszli o krok dalej, tworząc dwudniową edycję, która zgromadziła około 400 osób. Wielosferowcy dopiero więc zaczynają przygodę z tworzeniem w całości konwentów (silna reprezentacja zawsze pomaga w organizowaniu bloków na różnych innych konwentach), dlatego też przyznaję organizatorom nieco taryfy ulgowej w jego ocenie. Wszelkie niedociągnięcia, a nawet poważniejsze wpadki wybaczam, choć z kronikarskiego obowiązku odnotuję, bowiem ze względu na charakter imprezy ani przez moment nie popsuły mi zabawy.

Jakież więc były te Inne Sfery? Pierwsze, co nasunęło mi się już w trakcie trwania konwentu, to wspomnienia pierwszych rzeszowskich R-konów i tej wspaniałej, niemal rodzinnej atmosfery, gdzie organizatorzy (tak, pochlebię sobie, ale poparte jest to wspomnieniami uczestników) byli dostępni na wyciągnięcie ręki, mili, pomocni, wszelkie problemy rozwiązywano z uśmiechem i nie dochodziło do żadnych ekscesów. W budynku klubu Formaty na potrzeby imprezy udostępniono dwie sale prelekcyjne, hol z akredytacją, pomieszczenie na Games Room oraz sporą salę artystyczną ze sceną (do dyspozycji na noclegi było także pobliskie przedszkole). Prócz tego, na tyłach obiektu ustawiono namioty oraz ogródek piwny (yes!). Ta niewielka przestrzeń klubowa powodowała, że organizatorzy byli niemal wszędzie (ba, czasem miałem wrażenie, że impreza składa się tylko z organizatorów i obsługi), z prawej, z lewej, z boku i z podskoku, aż człowiek bał się zaglądnąć do ubikacji.

Program konwentu prezentował się w swej różnorodności bardzo bogato. Podzielony był na cztery bloki: literacko-artystyczny, erpegowo-planszówkowo-bitewniakowo-karciany, larpowo-pokazowy oraz naukowy. Niemniej był to podział jedynie tematyczny, bowiem w samym programie wszystko się ze sobą mieszało, a ze względów lokalowych nie dało się wyodrębnić konkretnych sal na konkretne bloki.

W salach odbywały się prelekcje związane z literaturą, spotkania z pisarzami (Andrzej Pilipiuk, Jakub Ćwiek, Rafał Orkan, Piotr Rogoża, Michał Cetnarowski, Rafał Dębski), kulturalno-geograficzne, erpegowe, planszówkowe, komputerowe..., słowem wielka różnorodność tematyczna. Na dużej sali ze sceną, poza permanentną wystawą fotograficzną oraz komiksową, odbywały się przede wszystkim pokazy, warsztaty oraz LARPy.

Bardzo fajnym pomysłem, godnym rozpropagowania na innych konwentach, było tzw. pogotowie artystyczne. Na zewnątrz, pod namiotami pełnili dyżury pisarze, graficy, mistrzowie gry, którzy byli dostępni dla każdego, kto miał jakiś problem związany z daną dziedziną i chciał uzyskać wskazówki do jego rozwiązania. Choć nie cieszyło się to może jakąś wielką uwagą, to niemniej jednak trzeba pochwalić organizatorów za tę ideę. 

Games Room, bez którego już od dawna żaden konwent nie może się obejść, był świetnie wyposażony, gier było mnóstwo i oczywiście od samego początku był okupowany przez uczestników.

W całości udało mi się uczestniczyć jedynie w trzech pozycjach programowych. I tak, najpierw obejrzałem przedstawienie "Światło w cieniu" autorstwa Ady Bieli. Zaskoczony byłem tematyką przedstawienia, bowiem spodziewałem się czegoś związanego z fantastyką, tymczasem był to spektakl poruszający tematy emocjonalno-egzystencjalne. Niemniej jednak oglądało się go z prawdziwą przyjemnością. Podzielony na 3 akty przedstawiające inne sytuacje bohaterów miał swój klimat przede wszystkim ze względu na oszczędne zastosowanie światła. Brawa należą się zarówno reżyserce jak i aktorom, którzy bardzo fajnie zagrali powierzone im role.

Kolejnym punktem programu, w całości obejrzanym i wysłuchanym przeze mnie, była prelekcja-pokaz "Trubadurzy i truwerzy", gdzie Jacek Tabisz zarówno opowiadał o dawnych grajkach średniowiecznych i barokowych, a także prezentował muzykę wygrywaną na dwóch fletach. Bardzo przyjemnie się tego słuchało.

Wreszcie ostatnią pozycją programową, w której mogłem uczestniczyć od początku do końca, był pokaz i warsztaty tańca irlandzkiego, prowadzone przez sympatyczną grupę Tuatha de Dannan. Dziewczyny (i jeden męski rodzynek) pokazały na czym polega taniec irlandzki zarówno w butach miękkich, jak i w twardych, a ja mogłem przypomnieć sobie stare, dobre czasy oraz poskakać wraz z prowadzącymi, za co należą im się z mojej strony gorące podziękowania. 

W pozostałej części programu, chcąc być wszędzie na raz (niestety nie da się), obecność swoją zaznaczałem jedynie chwilowo, by mieć jak najszerszy obraz imprezy. W międzyczasie prowadziłem sporo kuluarowych rozmów o fandomie i konwentach (pozdrowienia dla Andrzeja Pilipiuka, Kuby Ćwieka i Spike'a) stołując się w ogródku piwnym (niewątpliwa zaleta konwentów, które nie są robione w szkołach publicznych).

Oczywiście nie ma konwentów idealnych, wpadki zdarzają się zawsze, jedne większe, inne mniejsze. Inne Sfery się ich nie ustrzegły, lecz ze względu na charakter imprezy zupełnie mi nie przeszkadzały. Pierwszą poważną wtopą były informatory. Jak się okazało, w druku zostały źle złożone. Tym samym organizatorzy zmuszeniu byli do ręcznego ich wycinania i składania, przez co dostępne na akredytacji były dopiero po jakimś czasie od rozpoczęcia imprezy. Nie obyło się bez obsuw, bądź całkowitego odwołania punktów programu (zwykle jednak z przyczyn niezależnych od organizatorów). Mankamentem było też samo położenie klubu Formaty. O ile dojazd dla zmotoryzowanych (jak ja) nie stanowił trudności, o tyle pozostali musieli się sporo natrudzić - daleko od centrum, korki po drodze, ewentualne przesiadki. Brak wolnej sali w zapasie powodował, że nie było pola manewru, jeśli chodzi o zmiany w programie. Coś się musiało przesunąć, to coś innego musiało wypaść. Ratunkiem był piwny ogródek, gdzie poprowadzono kilka spotkań autorskich, co wg komentarzy samych autorów akurat im się podobało. Nie spodziewano się także takiej liczby uczestników. W sobotni wieczór zabrakło plakietek. Przypadłością chyba wszystkich wrocławskich konwentów jest nieczytelność identyfikatorów. ISowe, o ile graficznie wyglądały ładnie, o tyle kolory niezbyt się od siebie różniły, a "funkcje" wypisane były małą czcionką i trzeba było się nieźle napatrzeć, by dowiedzieć się z kim mamy do czynienia.

Wielosfer ma w planach na przyszły rok zrobienie trzydniowej edycji Innych Sfer, a tym samym organizację pełnokrwistego konwentu. Jeśli tak będzie, to skończy się taryfa ulgowa, wybaczenia dla poważnych wpadek nie będzie. Póki co Inne Sfery były jedną z sympatyczniejszych w atmosferze tegorocznych imprez, programowo bogatą i różnorodną, na dodatek darmową, na pewno więc, jak tylko czas pozwoli, zjawię się na kolejnej edycji, do czego namawiam także tych, którzy teraz nie byli. Warto.

Korekta: Spider

 

Portal Paradoks był patronem medialnym imprezy.

 

Zapraszamy także do obejrzenia fotorelacji z imprezy - znajdziecie ją TUTAJ.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...