"Wyspa Burbonów. Rok 1730" - recenzja
Dodane: 29-09-2009 16:16 ()
Wiele słyszałem o nowatorskiej i wszechstronnej technice Lewisa Trondheima, grafika, którego ponoć nie sposób zaszufladkować. Tymczasem niemal nie byłem w stanie przebrnąć przez zaproponowaną przezeń formułę graficzną, a fabuła wydała się „wciągająca” w jeszcze mniejszym stopniu. Nic na to nie poradzę i widać z tego, że jestem prostym człowiekiem.
Doprawdy chciałoby się wskazać co najmniej garść korzystnych uwag co do tego komiksu. Tyle, że nie sposób takowych odnaleźć. Ale po kolei. „Wyspa Burbonów” to niejako „kryptonim” zbiorowego bohatera tej opowieści, traktującej o nietypowej symbiozie piratów i „cywilnych” osadników, zaistniałej na skrawku lądu zwanym obecnie Reunion. Gdzieś pośród bezmiaru Oceanu Indyjskiego lokalni amatorzy łatwego zarobku może nie zdobyli sobie aż takiej sławy jak ich pobratymcy „po fachu” z Morza Karaibskiego, niemniej i oni dali się w znaki arabskim, holenderskim czy angielskim kupcom.
Oś fabuły, zgodnie z zasadami niejednej opowieści pirackiej, to poszukiwanie ukrytego skarbu, znanego na pobliskich wodach rozrabiaki, Myszołowa. Tegoż osobnika władze kolonii straciły w roku 1730, ale jak to często bywa w przypadku fantazyjnych rabusiów, jego fama przetrwała. Stąd chętnych do zgarnięcia legendarnych łupów nie brakło i to zarówno ze strony kolonistów, zbiegłych niewolników, jak i piratów. Na marginesie ciągu fabularnego autorska spółka zasygnalizowała poważniejsze zagadnienia – wśród nich problem postrzegania wolności. To jednak za mało by uznać niniejszą opowieść za odkrywczą i godną uwagi chociażby z tego względu, że niniejsze zagadnienie potraktowano zbyt dalece powierzchownie. Należy jednak przyznać, że da się odczuć atmosferę specyficznej obyczajowości wyspy, co przy znacznej objętości albumu nie było znowuż taką wielką sztuką. Rzecz należałoby uznać za rodzaj hołdu scenarzysty wobec pirackich opowieści, odnośnie których rzeczony żywił widać znaczny sentyment. I zapewne tak właśnie jest, bowiem pod względem fabularnym nosi ona znamiona radosnej improwizacji. Narracja pęka od dłużyzn i zbędnych dialogów niewiele bądź też nic niewnoszących do toku fabuły.
Zapewne niejeden znudzony tradycyjnymi komiksami czytelnik uzna „Wyspę Burbonów” za tytuł wyróżniający się na tle oferty naszych wydawców (tym bardziej, że niewielu nam się ich ostało). Przypisywana Trondheimowi oryginalność i wszechstronność ilustracyjna to przereklamowany zestaw sloganów. Piszący te słowa nie ma realnych szans ustalenia, jakiż to wpływowy kuzyn czy też pociotek skłonił francuskie ministerstwo kultury do odznaczenia go laurem Kawalera Sztuki i Literatury. Z drugiej strony, spoglądając na decydentów tego kraju raczej nie dziwi ta sytuacja... Autorowi nie sposób odmówić umiejętnego kadrowania i charakterystycznych postaci o animalistycznym wyglądzie. Wszystko to niknie jednak w natłoku nieprzekonującej opowieści. Pytanie tylko, jakimi przesłankami kierowali się decydenci Egmontu wybierając ów tytuł na inicjujący kolekcje wydawniczą „Zebra”?
Pod żadnym pozorem nie płyńcie na tę wyspę! Omijajcie ją szerokim łukiem! Oszczędźcie swój czas i już raczej skierujcie się na „Wyspę doktora Moreau”. Nawet tam będzie weselej, a przede wszystkim ciekawiej.
Tytuł: „Wyspa Burbonów. Rok 1730”
- Scenariusz: Apollo i Lewis Trondheim
- Rysunki: Lewis Trondheim
- Tłumaczenie z języka francuskiego: Maria Mosiewicz
- Wydawca: Egmont
- Data publikacji: kwiecień 2009 r.
- Druk: czarno-biały
- Oprawa: miękka ze skrzydełkami
- Liczba stron: 288
- Cena: 49 zł
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...