Druga recenzja książki "Bogowie przeklęci" Tomasza Bochińskiego
Dodane: 21-07-2009 17:30 ()
Na wstępie przyznam, że recenzja ta będzie dotyczyła tylko i wyłączne tekstu „Bogów przeklętych" - bez zanurzania się w uniwersum wykreowane przez Bochińskiego w poprzedniej powieści. Wydaje mi się, że drugi tom przygód Moncka jest na tyle autonomiczny, że można go czytać bez kontekstu wynikającego z części poprzedniej (mniemam, że takie też było zamierzenie samego autora).
Spróbujmy przyjrzeć się światu „Bogów przeklętych". Miłośnicy fantasy poczują się w nim wręcz znakomicie. Główni bohaterowie są bowiem przedstawicielami typowych gildii: magów, wojowników (mamy także „szał berserkerski"), skrytobójców i kapłanów. I jeszcze... (tu już istotne novum) grabarzy - kasty znaczącej wbrew pozorom bardzo wiele. W świecie, gdzie ludzie porzucili dawnych bogów (chociaż nie do końca...), a magia jest ujarzmiana na potrzeby władców, pochówek pełni niezwykle istotną rolę. Jest nie tylko oznaką poważania, czynnikiem pozwalającym spotkać się zmarłemu z przodkami, to także ochrona przed powstaniem z martwych jako upiór, czy różnego autoramentu monstrum atakujące żywych.
Grabarze są powiernikami tajemnicy istnienia przekazywanej z pokolenia na pokolenie, mistrzami ceremonii i strażnikami cmentarzy. Magowie zaś ujarzmiają siły natury, nie gardzą alchemią, komponują własne zaklęcia i bywają doradcami możnych. Jeszcze inaczej sprawa wygląda u kapłanów, którzy nawet będąc na czyimś żołdzie, na pierwszym miejscu służą czczonemu bóstwu (jego łaska, podobnie jak jej brak - bywa naprawdę porażająca). Nie dziwi więc nieufność, jaką są obdarzani.
Świat wykreowany przez Bochińskiego jest skonwencjonalizowany, ale mogę zapewnić, że nie przeszkadza to w dobrej zabawie. Czytelnik fantastyki bez trudu odnajdzie się w realiach „Bogów przeklętych". Fakt, iż autor niejednokrotnie gra schematami, jest praktycznie niezauważalny w ferworze akcji przepełnionej zaklęciami, szczękiem mieczy i ... szpadli. Równie dynamiczny jest sposób prowadzenia narracji. Obserwujemy bohaterów, którzy raz działają w pojedynkę, a raz w małych grupkach, ich losy często splatają się, a narrator „przerzuca" nas wraz z nimi w coraz to inne miejsca. Warto dodać, że nie zabrakło też miejsca na sceny epickie (spore wrażenie robi kulminacja powieści) czy efektowne potyczki.
Jeżeli chodzi o przestrzeń polityczną to jest ona zdominowana przez trzy silne królestwa - Litternę, Mattan i Gadrin. Dyplomacja, szpiegostwo i spiski są zaś na porządku dziennym. Ktoś jednak usiłuje zburzyć ten w miarę stabilny układ sił, złamać równowagę. Pytanie tylko: kto? I co ma z tym wspólnego rosnący w potęgę kult odrzuconych bóstw? Ta tajemnicza zagadka i widmo zbliżającej się wojny, staną na drodze bohaterom „Bogów przeklętych" - Kaii-Te, Monckowi, Dalambertowi, Katrinie (by przywołać tylko niektórych).
Słów kilka warto poświęcić humorowi, dzięki któremu powieść wybija się na poziom wyżej. Efekt komiczny wywołuje mocno archetypowy obraz szkoły. Wykładowcy są surowi, acz sprawiedliwi, woźny wszystkowiedzący i oddany przełożonemu, kucharka porządna, ale dopiero od czasu, jak sam rektor (tak, tak - ucieszą się miłośnicy Moncka z awansu ich ulubieńca) za posiłek główny - prócz płynu z opasłych butli - uznał codzienną zupę. Sami studenci, ze strachliwych zmieniają się w wiernych Szkole za wszelką cenę. Czytając, można nie tyle uśmiechnąć się pod nosem, ale naprawdę wybuchnąć śmiechem. Szczególnie warte polecenia są dialogi Moncka i Dalamberta, aczkolwiek znajdą się też całe sceny podszyte farsą, jak np. w rozdziale „Castilli Menedes przepis na zupę". Nawet niektóre nazwy własne wydają się bardzo wymowne - choćby enigmatyczny skrót SGGW, który poznajemy już na tylnej części okładki: Szkoła Główna Grabarstwa Wyzwolonego.
Mimo, iż „Bogowie przeklęci" są powieścią mocno osadzoną w klimatach fantasy, nie brakuje w niej pewnych motywów charakterystycznych dla współczesnej prozy oraz nurtu wykraczającego poza pewien kanon. Uważny czytelnik zauważy m.in. pewne przewartościowanie widoczne w relacjach damsko - męskich, którego raczej trudno byłoby szukać u klasyków gatunku.
W świecie fantasy zarówno nas, jak i bohaterów nic nie dziwi. Magia? Owszem, ale nie dla wszystkich. Miecz? Im większy (sic!), tym skuteczniejszy. Królestwo? Nagle zagrożone bądź z trudem odbudowywane. Długo można by tak wymieniać, żonglować różnymi schematami - ale po co? Zagadka tkwi gdzie indziej. Musimy się zastanowić co sprawia, że czytamy takie książki, jak „Bogowie przeklęci". Ciekawość końca historii? Na pewno gdzieś w głębi duszy czujemy, że akcja zmierza ku pozytywnemu zakończeniu, a więc spodziewamy się takiego, a nie innego finału. Coś nas jednak kusi, by przeczytać jeszcze te kilkanaście, kilkadziesiąt stron. Moim zdaniem patrzymy z sympatią na wszystkie niesamowite perypetie ulubionej drużyny, ponieważ chcemy, żeby przynajmniej „tam" trudy Dobra były zawsze owocne, piwo (tudzież inny trunek) lało się strumieniami, a kobiety... były właśnie takie, jak bohaterki Bochińskiego. Jest to literatura „howardowska" więc warto przytoczyć na koniec słowa samego autora, znalezione na forum „Science Fiction, Fantasy & Horror" (dotyczą innej, dużo wcześniejszej powieści):
„Zachwyceni Tolkienem czuliśmy jednak respekt. Wiedzieliśmy, że nigdy i nigdzie nie dorównamy Mistrzowi. Ale Howard... Howard zdawał się być w naszym zasięgu."
korekta: Bethirsonek
Tytuł: „Bogowie przeklęci"
Autor: Tomasz Bochiński
Okładka: Dominik Broniek
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data publikacji: 06.2009
Seria wydawnicza: Asy polskiej fantastyki
Liczba stron: 432
Format: 125x195 mm
Oprawa: miękka
Wydanie: I
Cena: 29,99 zł
Zobacz też:
Pierwsza recenzja książki "Bogowie przeklęci" Tomasza Bochińskiego
Dziękujemy Wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie książki do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...