Fallout 3 - recenzja

Autor: Paweł "Ivan" Iwanowicz Redaktor: Ivan aka Immortal

Dodane: 30-06-2009 15:49 ()


Korekta: Motyl 

 

 

„Fallout" zyskał sobie miano gry kultowej. Mimo wzlotów i upadków (np. „Fallout: Tactics", według mnie niesłusznie oczerniany przez fanów), a także dość nieprzyjemnych i kontrowersyjnych sytuacji (plotki o projekcie „Van Buren", dziwna polityka firmy Interplay), tytuł ten zdążył znaleźć miejsce w sercach tysięcy graczy. Informacja o tym, iż Bethesda Softworks (twórcy serii „The Elder Scrolls") nabyła prawa do kontynuacji, wywołała burzę na niesamowitą skalę. Wraz z nowym producentem pojawiła się odmienna wizja gry, do której nie wszyscy byli przekonani. Dzisiaj, kilka miesięcy po premierze, mogę spokojnie stwierdzić, że nie taki wilk zły, jak go malują.

 

Kategoria to podstawa

 

Graczy, którzy sięgnęli po trzecią część „Fallouta" można zaklasyfikować do trzech kategorii: tych, którzy nie mieli wcześniej styczności z serią, a tytuł ten przypadł im do gustu, starych wyjadaczy, którzy oczekiwali powrotu legendy i się zawiedli, a także tych, którym to wszystko tak naprawdę jest obojętne. Z oczywistych względów zajmiemy się środkową kategorią, gdyż ona stanowi największe wyzwanie dla recenzenta.

 

Starzy wyjadacze, którzy na pierwszych dwóch częściach zjedli zęby często narzekali, że najnowsza odsłona ich ulubionej gry nie trzyma klimatu czy poziomu poprzedników. Cóż, zapewne w tych wszystkich narzekaniach jest trochę prawdy, jednakże takie marudzenie i porównywanie różnić nie ma najmniejszego sensu. „Fallout 3" nie jest ani grą lepszą ani gorszą w stosunku do swoich przodków - to jest po prostu zupełnie inna produkcja, która pełnymi garściami stara się czerpać z dorobku pierwowzoru. Oczywiście zatwardziałych przeciwników to nie przekona, jednakże warto obdarzyć trzecią część kredytem zaufania, ponieważ wbrew nieprzychylnym opiniom, to nadal jest kawał solidnej gry.

 

Na początku było życie

 

Akcja toczy się w roku 2277 w okolicach Waszyngtonu, dwieście lat po wojnie atomowej, która wyniszczyła całkowicie Stany Zjednoczone. Naszego bohatera (lub bohaterkę) poznajemy w dniu narodzin w jednym ze schronów atomowych - Krypcie 101. Następnych kilkanaście-kilkadziesiąt minut spędzimy na dorastaniu, podczas którego określimy swój wygląd (edytor twarzy ma naprawdę bardzo rozbudowane możliwości)  oraz poszczególne zdolności. Wszystko to jest wplecione w początkowy etap rozgrywki, pełniący jednocześnie rolę samouczka. Praktycznie już od momentu rozpoczęcia gry możemy się przekonać, jak duży nacisk twórcy położyli na indywidualność - przy każdym czekającym nas zadaniu mamy możliwość wybrania sposobu, w jaki rozwiążemy postawiony przed nami problem. I nie ogranicza się to wyłącznie do wyboru „rozmowa-lub-strzelanie".

 

Zadań w trzeciej części „Fallouta" jest dość sporo, co stanowi miłą odskocznię od głównego wątku (poszukiwanie ojca, własnego miejsca w nowym świecie i podobny, standardowy zestaw). Co prawda, większość pobocznych questów jest dość podobna - zwykle chodzi o dotarcie z punktu A do B, eliminując po drodze przeciwników - jednakże trafiają się często nieprzewidziane zwroty akcji czy komplikacje, nadające rozgrywce swoistego smaku. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie pewne aspekty, które na tyle skutecznie popsuły mi zabawę, iż za pierwszym podejściem całkowicie od „Fallouta 3" się odbiłem. Na samym początku ciężko jest z zadaniami, gdyż prawie każde z nich wymaga jakiejś umiejętności na konkretnym (wysokim) poziomie. Toteż początek spędziłem łażąc po pustkowiach i nabijając sobie punkty doświadczenia na pobliskich potworkach tylko po to, aby awansować i podwyższyć statystyki. Oprócz tego, zdarzają się sytuacje, gdy błądzimy bez celu, ponieważ w zadaniu brak jest dodatkowych szczegółów odnośnie naszej misji, a wskaźnika na mapie albo nie ma, albo źle działa. Rzecz jasna, nie ma sensu porywać się od razu na główny wątek, gdyż jak się okazuje, jest zdecydowanie za krótki. W ten sposób można bardzo szybko ukończyć grę, nie zobaczywszy niektórych lokacji, które aż się proszą o zwiedzenie.

 

Jeden, dwa trzy, dużo, mnóstwo

 

Jedną z największych zalet nowego „Fallouta" jest niewątpliwie różnorodność, objawiająca się prawie w każdym aspekcie. Są to np. postacie niezależne, które możemy spotkać nie tylko w osadach,  ale różnych częściach mapy. Lokacje, które same w sobie są naprawdę unikatowe, wszelkiego rodzaju broń, ubrania, przedmioty codziennego użytku czy chociażby fauna, której sposoby na wykończenie gracza są naprawdę przeróżne. Jednak podczas gry często odnosiłem wrażenie, że twórcy trochę przegięli. Przyłapałem się na tym, że większą część czasu spędzałem nie na robieniu zadań, ale na bieganiu z miasta do miasta, kupowaniu/sprzedawaniu przedmiotów i naprawianiu swojego ekwipunku. Ze względu na ilość towarów oraz różnorodność środowiska i przeciwników, musiałem co chwila dopasowywać całe wyposażenie do konkretnej sytuacji. Rozumiem, że jest to nieodłączny proces gry, mający oddać pewien klimat, ale wszystko powinno mieć swoje granice.

 

Rzeczywistość a technologia

 

Technologicznie, produkcja Bethesdy bazuje na silniku ich poprzedniego dzieła, „The Elder Scrolls IV: Oblivion". Krajobraz i postacie generowane przez grę naprawdę robią wrażenie, a całość utrzymana w kolorystyce zielono-szarej wprowadza gracza w nastrój swoistej nostalgii. Na początku taki obraz może trochę męczyć, jednak z czasem łatwo się do niego przyzwyczaić.

 

Ze względu na przeniesienie akcji w pełny trójwymiar, twórcy udostępnili graczom dwa tryby pracy kamery. Pierwszy z nich to widok z oczu bohatera, typowy dla wszelkiej maści FPSów, drugi natomiast to widok zza pleców, który w większości przypadków sprawdza się naprawdę dobrze (daje większe spojrzenie na otaczającą nas przestrzeń). Dodatkową zaletą silnika, jaki wykorzystano w grze, jest to,  że oprócz zwykłego trybu walki, charakterystycznego dla strzelanek (z tym, że tu nie liczy się tylko celność, ale także współczynnik broni i odpowiednia umiejętność), udostępniono również coś, co twórcy nazwali systemem V.A.T.S. Umożliwia on zatrzymanie czasu, wybranie przeciwnika lub przeciwników oraz ich części ciała (z wyświetlonymi procentowymi szansami powodzenia). Po zatwierdzeniu gra wraca do normalnego trybu, jednakże na chwilę tracimy kontrolę nad postacią, a naszym oczom ukazuje się filmik animowany w czasie rzeczywistym, obrazujący (z krwawymi szczegółami) skutki naszych działań. System ten możemy aktywować w dowolnym momencie, co umożliwia graczowi prowadzenie rozgrywki w sposób dla niego najwygodniejszy.

 

Błędy, błędy, błędy...

 

Wszystko byłoby fajne, gdyby nie liczne błędy jakie nękają program. Po pierwsze, to dziwne „zachwiania" w wyborze komputera. Zdarzy się czasem, że gra bez problemu uruchomi się na słabszym sprzęcie, ale na lepszej konfiguracji nie będzie się już chciała włączyć. Okazjonalne wywalenia do Windowsa też nie są niczym niezwykłym. Jeśli dodamy do tego błędy w samej grze, jak choćby znikające znaczniki z mapy, niedziałające skrypty czy wpadanie postaci w obiekty, to rysuje się przed nami niezbyt ciekawy obraz. Na szczęście jednak zainstalowanie patcha poprawia większość problemów, jednakże sam fakt takich niedoróbek musi zostać odnotowany.

 

Irytujący również jest fakt, iż zawartość dodatkowa do gry jest płatna. Rzecz jasna, nie tak do końca za gotówkę, a za punkty Microsoftu. Małym i zupełnie nic nieznaczącym szczegółem  jest to, iż owe punkty możemy zdobyć... za gotówkę. Koło się zamyka. Co prawda, są plany wydania całej zawartości dodatkowej w jednym pakiecie na płycie, ale odnoszę wrażenie, że jest to robienie graczy w słonia. Wszelkie dodatki są na tyle krótkie (i zawsze pełne błędów), że śmiesznym wydaje się pobieranie za nie pieniędzy - bo czemu np. BioWare do „Mass Effecta" wydaje DLC, za które nie życzą sobie nawet złamanego grosza?

 

W ogólnym rozrachunku wychodzi na to, że „Fallout 3" to produkcja dość solidna, ale niepozbawiona pewnych wad. W dodatku polityka twórców wobec graczy może wzburzyć krew w człowieku, co niestety źle odbija się na samym tytule. Jednakże jest to gra, którą warto zobaczyć nawet nie będąc fanem postapokaliptycznego świata - chociażby dla pewnych „smaczków", które mogą wywołać uśmiech na twarzy.

 

Moja ocena: 7.5/10

 

Galeria z gry

 

Dziękujemy firmie Cenega za udostępnienie gry do recenzji.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...