Recenzja książki "Wylęgarnia" Miroslava Žambocha

Autor: Kwiatosz Redaktor: druzila

Dodane: 19-06-2009 11:44 ()


Miroslav Žamboch zwykł nas karmić opowieściami z życia ogromnych facetów obdarzonych, jeśli nie nadnaturalnymi mocami, to przynajmniej nadzwyczajnie rozwiniętymi ludzkimi zdolnościami. Wszystkich jego bohaterów można opisać słowami „mrok, zło, ciemność" - jakże więc nas zaskakuje „Wylęgarnia" jego autorstwa, gdzie główną postacią jest kobieta, w dodatku nie obdarzona przesadnie zadziwiającymi umiejętnościami, lecz zwykłym instynktem walki. Co jeszcze dziwniejsze, plejada bohaterów drugoplanowych to mężczyźni, którzy są albo słabi, albo wręcz podobni do rzeczywistych ludzi. Aleks, geniusz zatracający się w analizach i badaniach naukowych (to postać, w odniesieniu do której sformułowanie „ułomny fizycznie" jest tylko drobną przesadą), detektyw bez życia osobistego, które zostało zniszczone w prawdopodobny sposób, do tego płatny morderca, lekarz, informatyk bliski geniuszu - nadziwić się nie można pomysłowości autora.

Kiedy już wyjdziemy z pierwszego szoku (który potęguje napis na okładce informujący, że książka opowiada w zasadzie o czeskiej mafii) odnajdziemy w „Wylęgarni" kawał porządnej, sensacyjnej powieści, traktującej o kobiecie z odrobinę niezwykłym talentem, zamieszanej w porachunki mafii i kilku wywiadów państwowych.

Gdy zaczynamy wierzyć, że tym razem Žamboch zaserwował nam książkę, którą można pokazać babci preferującej powieści z dużą ilością akcji (jeśli lubi krwawe strzelaniny), poznajemy sympatycznych „jegomościów" wytrzymujących ostrzał z karabinu maszynowego i przyjmujących na twarz kilkutonowe samochody z odpornością godną betonowej ściany używanej do crash-testów, którzy po takim zdarzeniu otrzepują marynarkę i przystępują dziarsko do cięcia karoserii samochodów własnymi paznokciami. Prawie nas nabrał podstępny autor, ale jednak mu się nie udało. Nie potrafił napisać książki bez magicznych mutantów zaopatrzonych w układ nerwowy będący prototypem tego, co montują w T-1000.

Fabuła kręci się wokół wspomnianych już przeze mnie Alexa oraz Mariki - asystentki na czymś na kształt AWFu. Ten prosty zabieg pozwolił uwiarygodnić wysportowanie bohaterki i uprawdopodobnić pobudzanie przez nią ślinotoku u mężczyzn i niektórych kobiet, potęgowane przez jej obcisłe, skórzane stroje. Cała moja radość czytania i wyobrażania sobie Mariki bierze się z tego, że Žamboch wczuł się w rolę kobiecą przefiltrowaną przez męskie spojrzenie na funkcjonowanie seksownej, obdarzonej sporym biustem laski, strzelającej z wielkich pistoletów i kopiącej tyłki wszystkich naokoło. Dowodem na to wydają się być jakby na siłę wrzucone „kobiece" przemyślenia, a raczej stereotypowo męskie wyobrażenia na temat tego, co się dzieje w damskich umysłach. Akcja, morderstwo, właśnie wstał ktoś, kto już cztery kule temu powinien był się grzecznie pożegnać i poszukać najbliższego kalendarza celem wykonania mawashi-geri. W tym czasie główna bohaterka oddaje się rozważaniom o romantycznej miłości i roli przeznaczenia w rozwoju uczucia między ledwo żyjącym geniuszem, pracującym przy farmakologicznym odłączeniu niższych funkcji mózgu, a sobą, czyli specjalistką od walki na krótkim dystansie, zaopatrzoną w słuszny biust, opięty skórzanym gorsetem. Co by nie mówić - nawet jeżeli ten opis jest nieco podkoloryzowany, to dobrze oddaje stopień wczucia się autora w postać kobiecą: jest facetem, tylko z biustem i wrzucanymi w losowych momentach rozmyślaniami o niespełnieniu się w damskiej roli.

Na szczęście ja jestem facetem i taki sposób przedstawienia seksownej Mariki bardzo mi odpowiada - dzięki temu otrzymuję sprawnie napisaną historię oraz heroinę skutecznie odciągającą uwagę od potencjalnych nieścisłości w fabule. Do tego dodajmy jednego z bohaterów, smakosza piwa, często rozmyślającego o swoim ulubionym trunku - po prostu idealna lektura dla chcącego się odprężyć faceta.

Książka ma zasadniczą wadę - ostatnie trzy słowa to najbardziej zaskakujący i irytujący jej element. Piszę ten akapit ku przestrodze potencjalnego czytelnika, ażeby i on rozczarowania nie przeżył. Ostatnie trzy słowa brzmią: „Koniec tomu pierwszego". Dla mnie to było zaskakujące, ponieważ nigdzie na okładce nie dopatrzyłem się informacji, że nie mam co się spodziewać zakończenia opowieści w obrębie tych ponad 450 stron. Gdybym wiedział to wcześniej, to rozłożyłbym sobie lekturę na kilka dni więcej, a tak połknąłem tę powieść w trzy wieczory i teraz muszę czekać na kontynuację...

Należy też wspomnieć o okładce. Mimo że znalazła się na niej bohaterka w swoim stroju służbowym, to jednak muszę całość ocenić negatywnie - jak na typowo brudny świat (jak to u tego autora), biała okładka kompletnie nie pasuje.

Przez kilka pierwszych stron styl Žambocha, do którego nas przyzwyczaił, nie jest widoczny. Dopiero później narracja znów wraca do znanego mi poziomu mojego ulubionego autora krwawych, odprężających czytadeł. Coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że na jego prozie zawieść się nie można (jeżeli czytelnikom nie przeszkadza brak oryginalnych pomysłów), zwłaszcza, że styl pisarza dojrzewa z każdą kolejną pozycją, czego dowodzą wtrącenia o piwie oraz główna bohaterka odziana w obcisłe, skórzane ubrania. Polecam gorąco.

korekta: Ania Stańczyk

 

Tytuł: Wylęgarnia. Śmierć zrodzona w Pradze

Autor: Miroslav Žamboch

Tytuł oryginału: Líheň Smrt zrozená v Praze

Tłumaczenie: Rafał Wojtczak

Data wydania: kwiecień 2009

Wydawnictwo: Fabryka Słów 

Seria: Obca Krew  

Wymiary: 125 x 205

Liczba stron: 472

Oprawa: miękka

Cena: 33.90

 

Dziękujemy Wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie książki do recenzji.

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...