Recenzja książki "Viriconium" M. Johna Harrisona

Autor: Inken Redaktor: Elanor

Dodane: 24-05-2009 22:18 ()


 

„Viriconium” to świat, w którym jest energetyczna broń i walczący poeci, subtelne tancerki i latające statki wojenne, umierające malarki i golemy wyjadające mózgi. Do tego okrasa z lamii, szarańczy i wymiotujących bóstw. Czy to kraina ze snu?

Viriconium to książka, którą czytałam długo, ale mam wrażenie, że to było bardzo intensywne czytanie. Zbiór powieści i opowiadań napisany jest językiem poetyckim, co nie znaczy, że nie ma w nim wojen, zdrad, czy obrzydliwości. Powtarzają się jednak niektóre zdania niczym refren w piosence oraz opisy niektórych osób czy przedmiotów i tylko domyślności czytelnika pozostawione jest kojarzenie, o kogo lub o co chodzi. Takie efekty sprawiają przyjemność podczas lektury, bo mimo że całość nie powstała w jednym ciągu*, to jednak częściowo zachowany jest rytm i sposób pisania. Chociaż im dalej w las, tym bardziej poetycko i onirycznie. Przyjemne jest też zgadywanie w jakim stosunku do siebie są poszczególne historie. Czy dzieją się równocześnie? A może przesunięte są o kilka, lub kilkanaście lat? Wydarzenia opisane w jednej części książki są już legendami w drugiej. Pojawiają się bohaterowie, którzy dawno powinni nie żyć. Zamieniają się rolami. Powtarzają. Przypomina to sen albo serię alternatywnych historii z danego świata.

Podobnie jak w „Przedksiężycowych” Anny Kańtoch sztuka odgrywa w „Viriconium” dużą, choć nie najważniejszą rolę. Część wydarzeń ma miejsce w Dzielnicy Artystów, wśród artystów, z artystami w roli głównej.

W świecie „Viriconium” jest też technika, jednak w przeciwieństwie do „Przedksiężycowych” u Harrisona ludzie nie potrafią jej okiełznać. Nikt nie pamięta, jak działają maszyny czy roboty. Używa się tego, co jeszcze działa. Naprawia się najprostsze urządzenia. Ale nie ma wydobycia metali, bo poprzednie cywilizacje wszystko wydobyły, nie ma wiedzy na temat napędu, czy szkodliwego promieniowania. Czasem trafia się samorodek – człowiek, który jest w stanie zrobić coś więcej niż tylko używać maszyn. To bardzo interesujące połączenie świata – zdawałoby się – typowego fantasy z pozostałościami po dawnych cywilizacjach, trochę jak „Kłamstwa Locke'a Lamory” Scotta Lyncha. Przy czym nie należy zapominać, że obie książki – zarówno „Przedksiężycowi” jak i „Kłamstwa...” – powstały po „Viriconium”.

W dziwnym świecie Viriconium pojawia się zagrożenie ze strony sąsiedniego królestwa. Albo z nieba. Albo rozprzestrzenia się tajemnicza zaraza. Zadziwiające jest, że po początkowych, dość żywych reakcjach bohaterów następuje zobojętnienie. Akcja nie jest najważniejsza. Ratowanie siebie i Viriconium też niekoniecznie. Chodzi raczej o ideę Czasu, czy ciągłości świata. Podejrzewam, że zmiana ta wynika z tego, że poszczególne części pisane były w różnym czasie. Pierwsze mają więcej akcji, dalsze, mimo faktu że fabuła również na to pozwala, są już wyciszone. Autor rozwinął się, poszedł obraną ścieżką i w oniryczny sposób opisał dalsze wydarzenia w Viriconium.

A czym w ogóle jest to Viriconium? To stolica potężnego państwa, które tak naprawdę stoi już na krawędzi upadku. Część dzielnic jest opuszczona, a inne miasta są zamknięte w sobie, władza znajduje się w rękach królowych, które stoją jak gdyby obok swojego królestwa, wielu mieszkańców obojętnych jest na wydarzenia. Ogólnie można mówić o marazmie drążącym tę cywilizację schyłku. Bohaterowie są więc odpowiednio ospali, czasem jakby nieobecni duchem, czasem zachowują się absolutnie niezrozumiale, czy nieadekwatnie do sytuacji. Ale to wszystko tworzy spokojny, choć fatalistyczny klimat, który wciąga czytelnika.

„Viriconium” to lektura obowiązkowa dla tych, którzy chcą smakować literaturę fantastyczną. Czytelników, którzy wolą więcej akcji, zapraszam do innych książek, na przykład do wymienionych wcześniej „Przedksiężycowych”, czy „Kłamstw Locke'a Lamory”.

MAG wydał bodajże wszystkie opowiadania i powieści ze świata Viriconium, i bardzo dobrze. Nie trzeba kupować pojedynczo. Wydaje mi się, że warto przybliżać polskim czytelnikom nawet takie „starowinki” skoro nie tracą niczego ze swej świeżości mimo upływu lat. W ogóle odnoszę wrażenie, że seria Uczta Wyobraźni da nam jeszcze niejeden ciekawy tytuł, a z czasem będzie można zacząć kupować kolejne książki z tej serii w ciemno.

 

* Szkoda, że wydawca nie umieścił przy tekstach roku ich pierwszej publikacji, ale informacje te można znaleźć na angielskojęzycznej wikipedii.

 

Korekta: Paulus

 

 

Tytuł: "Viriconium" 

Autor: M. John Harrison

Przekład: Grzegorz Komerski

Wydawnictwo: Mag

Liczba stron: 593

Format: 135x205

Oprawa: twarda

 

Dziękujemy Wydawnictwu Mag za udostępnienie książki do recenzji.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...