Relacja z koncertu Melancholy
Dodane: 11-05-2009 10:13 ()
Nie wszystkie ciekawe koncerty to wielkie nazwiska i znane grupy. Czasami warto się wybrać na występ lokalnego zespołu i odkryć muzyczne perełki. Do tego zachęca nas nasza redaktorka.
Korekta: Levir
Katowice, klub Źródło. 4.04.2009
Coraz częściej okazuje się, że nie trzeba szukać daleko, żeby znaleźć coś godnego posłuchania. Własnego miasta w końcu nie ma się co wstydzić - często nawet nie mamy pojęcia ile funkcjonuje u nas ciekawych zespołów, które robią swoje i nie bawią się tylko w granie cudzych coverów. Ja też nie wiedziałam, ale dzięki kumpeli o imieniu Kasia miałam okazję przejrzeć na oczy co do lokalnej sceny muzycznej. Niech przykład grupy Melancholy będzie tego najlepszym dowodem. Młody, ambitny zespół rodem z Katowic, obracający się w kręgach atmosferycznego rocka powstał w 2000 roku i pierwsze kroki stawiał w katowickim Pałacu Młodzieży, dzielnie wspierany przez pana Bogdana Kosienia, jakby nie było specjalistę w szukaniu "młodych wilków scenicznych". Ich twórczość została doceniona nie tylko w okolicy, o czym też możecie się dowiedzieć w ich biografii na MySpace, a ja dodam od siebie, że grupę poznałam dopiero w marcu tego roku. Wspólny występ z będzińskim Animate w chorzowskiej Leśniczówce dał mi okazję do tego, żeby przekonać się co do koncertowego potencjału Melancholy, a na dalsze rezultaty nie trzeba było czekać długo. Już na początku kwietnia, kiedy tym razem grupa miała zagrać w katowickim Źródle nie zamierzałam tego wydarzenia przegapić tak po prostu. Niniejsza relacja jest więc czymś w stylu pokazania tego jak często warto wybierać koncerty mniej znane, o których można dowiedzieć się tylko i wyłącznie pocztą pantoflową. Pozytywne zaskoczenie - jakże warte ryzyka, czyż nie?
Ale do rzeczy. Klub Źródło gdzie miał odbyć się koncert pięknością nie grzeszy. Często szwankuje tutaj nagłośnienie, ciasno tu i tłoczno, więc szczęście w tym, że razem z Katarzyną pojawiłyśmy się tam już półtora godziny przed występem urozmaicając sobie czas popijaniem coca-coli i obserwowaniem próby zespołu. W końcu gdzie, jak gdzie, ale właśnie mimo tych minusów w tym klubie nie od dziś mają możliwość występować młode zespoły rockowe, którym być może, dzięki tym koncertom udaje się zrobić pierwszy krok w muzycznej karierze. Chłopcy, na czele z wokalistą Krzysiem Wróblem, tę szansę wykorzystali. Tuż po godzinie 20 cała szóstka muzyków pojawiła się na scenie. Zaprezentowali oni właściwie utworu z poprzedniego koncertu, to znaczy m.in takie piosenki jak: The rest of my soul, Infinity, Where do we go, Powroty (bodajże najnowszy w ich dorobku), a także dwa muzyczne cudeńka: Człowiek ciemność i pył słów i Her invisible touch. Koniecznie muszę tutaj podkreślić rolę tej ostatniej w moim przekonaniu do Melancholy. Śliczna ballada z charakterystyczną partią klawiszową podziałała na mnie jak kołysanka do snu. Kwintesencja Melancholy? Coś w tym rodzaju. Brawa należą się szczególnie klawiszowcowi - bez jego instrumentu zespół nie byłby w posiadaniu tak zaczarowanych melodyjek. Reszta utworów wypadła w miarę dobrze, ale też nie ukrywam, że fatalne warunki nagłośnienia często przyćmiewały zalety muzyków, powodowały wrażenie rozstrojonych gitar i basu, a w szczególności wokalisty, którego teksty często były zaledwie słyszalne. A szkoda. W końcu to nie była raczej wina grupy, a miejsca, w którym dane było im grać. Na pocieszenie dodam, że Melancholy zadbał też o własne interpretacje trzech coverów. Na pierwszy nóż poszła ballada grupy Queen pt. These are the days of..., jak dla mnie spore zaskoczenie, gdyż zawsze słyszałam tylko ten utwór w wersji oryginalnej i trudno mi było sobie wyobrazić, żeby ktoś inny niż Freddie Mercury wykonywał ten utwór. Wrażenia po tym kawałku mam jednak na tyle dobre, iż miło, że grupa sięgnęła po jedną z klasycznych ballad rocka. Tak jak na poprzednim koncercie, także i tym razem nie zabrakło floydowskiego Comfortably Numb i mojego ulubionego kawałka z repertuaru Anathemy - Fragile Dreams. Ten ostatni na pewno na długo zagości w sercach wielu fanów i Melancholy, i Anathemy. Grupa chyba najlepiej pasuje właśnie do takich klimatów. Covery zaś były finałem koncertu, który gdzieś ok.21:30 dobiegł końca.
Wspaniały wieczór, cudowna muzyka i grupka fantastycznych ludzi...! Tak w jednym zdaniu mogłabym opisać tamten sobotni występ Melancholy. Grupy, o której być może będzie w przyszłości nieco głośniej niż tylko w Katowicach. To takie moje nabożne życzenie co do dalszych sukcesów zespołu, któremu nie brak pomysłów i determinacji w dążeniu do celu. Aż smutno się robi kiedy pomyśli się, że grupa wciąż nie podpisała kontraktu z żadną wytwórnią płytową. Na całe szczęście koncerty są istotnym wkładem w ich sukces i stąd też również większa liczba słuchaczy może dotrzeć do tego co tworzą. Cóż, w końcu przysłowie, że "cudze chwalicie, a swego nie znacie" w tym wypadku jest świętą prawdą. Melancholy śmiało mogę polecić zarówno sympatykom takich grup jak Katatonia, Riverside czy Anathema, ale myślę, że i ci, którzy lubią nastrój Comy znajdą w ich muzyce coś dla siebie. Bo tak się składa, że repertuar Melancholy choć trochę czerpie inspirację z wymienionych zespołów. Dobrze wiedzieć o istnieniu tej grupy. W tym chociaż jeden plus Źródła i jemu podobnych lokali (pomijając już nawet nagłośnienie i inne minusy). Nic tylko odkrywać nowych wykonawców i mieć udział w ich koncertowych pokazach możliwości. Tego wszystkim wam życzę, no i zapraszam do zapoznania się z Melancholy.
Strona internetowa grupy: Melancholy
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...