Recenzja książki "Triumf Cezara" Stevena Saylora
Dodane: 30-04-2009 22:12 ()
Starożytny Rzym u schyłku Republiki wydaje się być idealną epoką dla akcji kryminału: źródła z tego okresu informują nas o niezwykłym nawet jak na pragmatycznych Rzymian zagęszczeniu skutkujących drastycznymi rozwiązaniami intryg. Sądząc ze stopnia komplikacji ówczesnych działań dyplomatycznych wydawałoby się, że obywatel wychodzący rano z domu musiał potknąć się o jakieś ciało. Steven Saylor w "Triumfie Cezara" po raz kolejny wykorzystuje ten wyróżnik czasu rządów Cezara, by na jej tle przedstawić historię zamachu na niego, w której trup pada gęsto, a odpowiedzi na pytania - zdecydowanie rzadziej. Powieść Saylora nie ma ambicji, aby być czymś więcej, niż zajmującym czytadłem, i dobrze wywiązuje się z tej roli - choć daje też parę powodów do narzekania.
Kiedy rozpoczyna się powieść, obywatele rzymscy, nie przeczuwając dziejowych zmian przygotowywanych przez złośliwą Fortunę, cieszą się ze zwycięstw Cezara, który podporządkował Imperium zaciekle broniącą się Galię i miotany wewnętrznymi konfliktami panującej dynastii Egipt - ale żądają tego, co zwykle. Chleb i igrzyska mają dostać przy okazji długo oczekiwanych triumfów; podczas uroczystych pochodów lud ma ujrzeć znamienitych jeńców - dumnego Wercyngetoryksa, i Arsinoe, niedoszłą morderczynię własnej siostry. Wszystkie oczy zwrócone są w stronę Cezara, co niepokoi wierną Kalpurnię niemal tak, jak nienawistna Kleopatra - i gdy narwany haruspik wróży Cezarowi śmierć, prosi ona o pomoc Hieronimusa z Massilii, przybysza o bujnej przeszłości i detektywistycznych ambicjach. Gdy Hieronimus w tajemniczy sposób ginie, Kalpurnii udaje się namówić do współpracy jego przyjaciela. Tak pojawia się na scenie główny bohater, Gordianus Poszukiwacz - który, mimo że obiecał sobie i rodzinie odpoczynek zasłużony odpoczynek, zgadza się pomóc przerażonej matronie, bo chce odkryć przyczyny śmierci dawnego towarzysza. W pracy pomaga mu krnąbrna córka i niemy przybrany syn, a przeszkadza nieco nadopiekuńcza żona. Gordianus rozpoczyna przechadzkę po Rzymie, zaczynając od mrocznego Tullianum, i znajduje nitkę, po której może dojść do kłębka.
Gordianus reprezentuje literacki typ prywatnego detektywa epoki klasycznej. Z uwagi na status majątkowy i społeczny stoi zdecydowanie wyżej niż krążący po rzymskich zaułkach wiele lat później Chilon Chilonides; jest człowiekiem, który wie, z kim i jak rozmawiać, żeby dowiedzieć się prawdy, i to mu wystarczy. Taka też jest akcja powieści - nie ma w niej pościgów ani potyczek, nawet słownych. Większość książki wypełniają opisy i nieco sztywne dialogi, w których partnerami Gordianusa są znane i ważne figury historyczne, od Kleopatry po Cicerona; ich lektura może sprawić przyjemność komuś, kto lubi porównywać literackie odbicia bohaterów z ich wizerunkami przekazanymi przez historię, ale nie posłuży dociekliwemu czytelnikowi jako wskazówka. Wątek detektywistyczny rozwiąże się sam; zdradzenie, w jaki sposób, nie byłoby spoilerem, jako że moment historyczny, do którego nawiązuje Saylor, jest dobrze znany. Próżno szukać w powieści dużych dawek napięcia - trudno zapomnieć, że wydarzenia, o których mowa, już się wydarzyły i miały zakończenie, które znamy z kronik. Przyjemność z lektury "Triumfu Cezara" to raczej przyjemność towarzysząca wycieczce, niż rozwiązaniu zagadki kryminalnej - tak, że trasa Gordianusa, jego rozmowy i refleksje nadają książce rys popularnonaukowy.
Ten aspekt książki nieco zgrzyta. Wieczne Miasto, które przemierza Gordianus, przypomina trochę Rzym ze znanego serialu - na każdym kroku czai się niebezpieczeństwo, a bohaterowie dzielą się na głupich i posiadających niezliczone mroczne sekrety. Próżno jednak szukać tu zagadkowej, przygnębiającej atmosfery z "Cezara" Alana Massie - u Saylora powszechna zgnilizna nie dotyka ani bohatera, ani jego rodziny, a element grozy nie jest do końca na serio. Czy to dlatego, że Poszukiwacz już się zestarzał, jak sam zdradza w pierwszym rozdziale, czy z jakiegoś innego powodu - nastrój kuleje. Trudno pojąć motywację kapłanów-konserwatystów, mających pełnić rolę czarnych charakterów. Być może autor zanadto szafuje wielkimi nazwiskami, przez co czytelnik nie ma właściwie na co czekać - Gordianus rozmawia chyba z każdym, kto pojawia się w podręcznikach opisujących okres, w którym rozgrywa się akcja książki. Rozmówcy nie różnią się szczególnie od siebie, wydają się dość papierowi - a przecież każdy z nich mógłby stanowić materiał na osobną, skomplikowaną powieść. Gorzej, że przy tej okazji autor ma denerwujący zwyczaj wkładania w usta postaci bardzo współczesnych spostrzeżeń, co sprawia nieco komiczne wrażenie; Gordianus ma dylemat moralny związany z ochroną życia Cezara – krwawego zdobywcy, a także zastanawia się, czy niewolnictwo jest aby etyczne.
"Triumf Cezara" ma pewne wady i jako powieść historyczna, i sensacyjna, co nie zmienia faktu, że czyta się go dobrze i lekko. To książka na jeden wieczór (również z powodu niewielkiej objętości), która może stanowić miłą namiastkę wehikułu czasu, szczególnie dla młodszego czytelnika. Przy lekturze można poznać garść ciekawych szczegółów historycznych, ubarwiających i uzupełniających tło. Posiada wszystkie cechy porządnego zabijacza czasu, choć trochę szkoda, że autor nie wykorzystał bardziej potencjału epoki, w której przecież świetnie się orientuje. Przy lekturze ma się wrażenie, że wielobarwny Rzym jest w zasięgu ręki, a mimo to - wszystkie drogi prowadzą w ślepy zaułek.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Tytuł: "Triumf Cezara"
Tytuł oryginału: "The Triumph of Caesar"
Autor: Steven Saylor
Przekład: Janusz Szczepański
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron: 264
Format: 128 x 197
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...