"Północna granica" - fragment

Autor: Feliks. W. Kres Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 27-04-2009 15:10 ()


 

Kręgi Arilory

 

1

 

 

- Zabiegałem o stałą załogę dla tej wioski, tam powinna kwaterować dziesiątka piechoty. Ano, stało się. Pewnie spotkasz patrole z Alkawy. Możliwe, że natkniesz się nawet na jakiś większy oddział, oni też nie są głusi ani ślepi. Działaj wtedy podług uznania... ale nie życzę sobie, by doszło do awantur. Zrozumiałeś? Podsetnicy z Alkawy bez słowa przejdą pod twoją komendę, natomiast setnicy będą się z tobą wykłócać. Jesteś moim zastępcą, i na swoim terenie, ale znów oni należą do Alkawy, której podlegamy. Nie ustalicie starszeństwa. Ustąp zatem. Nie zamierzam znowu tłumaczyć się za ciebie. Jeśli dojdzie do wspólnych działań z alkawczykami, powściągnij ambicję. Śpisz, Rawat? Słyszysz co mówię?

 

Niezbyt duża, nawet trochę ciasna izba, bez żadnych wątpliwości należała do samotnego mężczyzny (lub samotnych mężczyzn) - panował niej bowiem swoisty ład, jakiego nie ścierpi żadna kobieta. Każda rzecz znajdowała się nie tam, gdzie "wypadało", ale tam, gdzie najbardziej była pod ręką. Cynowy kubek stał obok zarzuconej jakimiś futrami ławy. Wojskowy płaszcz i krótki kożuszek (ten ostatni nie używany od zimy) wisiały na kołku wbitym tuż przy futrynie drzwi; oczywiście były tam zawadą, ale znały swoje miejsce, wisiały tam zawsze i koniec. Na zbitym z prostych desek stole leżało, obok jakichś zapisanych inkaustem stronic, pół bochna czerstwego, czarnego chleba i gomółka sera, dalej zaś skórzany pas, do którego przypięta była pochwa. Obnażony miecz najwyraźniej służył do krajania sera, bo okruchy przylgnęły do ostrza. Pod stołem stały wysokie, skórzane buty jeźdźca, zupełnie nowe. Świece znajdowały się w prawym, zaś krzesiwo i hubka w lewym bucie. Uchylone drzwi pokazywały wnętrze drugiej izby, będącej chyba sypialnią dwóch ludzi. Ściśle, dwóch mężczyzn. Z pledów, które miały okrywać posłania, uczyniono coś w rodzaju kobierców na podłodze. A jednak, pomimo pozorów bałaganu, dość było odwiedzić te izby trzykrotnie, by poczuć się jak u siebie; wszystkie należące do gospodarzy przedmioty zawsze były stawiane, wieszane i kładzione dokładnie w tych samych miejscach. Taki bałagan - to ład...

 

Izby należały do setnika-komendanta Erwy, jednej z armektańskich stanic na północy; oraz jego zastępcy.

 

- Śpisz, Rawat? - powtórzył komendant, wysoki i potężny, jasnowłosy mężczyzna, liczący lat mniej więcej czterdzieści. - Czasem myślę, że naprawdę powinieneś wreszcie objąć własną stanicę, zamiast siedzieć tu i marnować się na stanowisku zastępcy.

 

Trzydziestoletni lub trochę starszy oficer, średniego wzrostu, dobrze zbudowany, odwrócił spojrzenie od okna. Miał na sobie prostą kolczugę, wyłożoną na szeroką, czarną spódnicę do kolan, na nogach zaś mocne buty - takie same jak te pod stołem. Kolczugę okrywała niebieska narzuta z oznaczeniami setnika legii; biało zakończone, wycinane w trójkątne zęby rękawy, a także dolny skraj tuniki, dodatkowo odgrodzone były od niebieskiej całości ciemnoszarym paskiem honor-gwardzisty. Istotnie, dziwiło, że oficer tej rangi, zamiast ubiegać się o samodzielne stanowisko dowódcze, woli brać w Erwie niższy żołd.

 

- Nie śpię, Ambegen. Słyszę - powiedział, przesuwając dłonią po krótkich, czarnych włosach. - Ambicję powściągnę. A lepszego zastępcy nie znajdziesz, bo poza tą ambicją niewiele mam wad...

 

- Z tą ambicją to nie taka prosta sprawa - przerwał tamten. - Ja wiem, Rawat, czego ty się boisz: tego, że objąwszy komendanturę, będziesz musiał siedzieć w obrębie palisady, zamiast hasać po stepie. To rozumiem. Ale z drugiej strony męczysz się przecież, słuchając moich rozkazów. Nie bardzo wiesz, czego byś chciał, i to jest cały twój problem.

 

Rawat przygryzł czarnego wąsa.

 

- Ilu dasz mi ludzi?

 

Zaległo krótkie milczenie.

 

- Trzydziestu, nie więcej - rzekł wreszcie Ambegen, doskonale wiedząc, że to dwa razy za mało. - Wybierz najlepszych. Wystarczy ci ośmiu konnych?

 

Rawat potarł podbródek.

 

- Wolałbym więcej. - Dobrze, weź dwunastu. Czterech muszę mieć tutaj... to nawet mniej, niż trzeba do patroli. No i zabierz kota, rzecz jasna. Nic mi po nim w obronie palisady, a ty będziesz miał świetnego zwiadowcę.

 

Rawat znowu odwrócił się ku oknu. Rozpięte w ramach błony dawno popękały i mógł widzieć żołnierzy na majdanie.

 

- Gostar z czterema szkoli nowych toporników w Alkawie i chyba już zostanie tam na dobre, bo na setkę ciężkozbrojnych mają tam zaledwie czterech dziesiętników. Podpisałeś jego przeniesienie? Ano właśnie. Ośmiu poszło z wozami po odzienie i żywność... Czterdziestu pięciu na wyprawie... Gdy odejdę, zostanie ci dwudziestu kilku. Jeśli jakaś zgraja przejdzie rzekę, to po tobie. Nie obronisz się.

 

- Ano, chyba nie.

 

Znów zamilkli.

 

Zwiadowcy Alerów obserwowali stanice prawdopodobnie bez przerwy. Niemal zawsze, gdy znaczniejszy oddział wojska wychodził w pole, osłabione załogi zmuszone były odpierać nocne szturmy na wały i palisady. Niedawno omal nie padła Alkawa, trzy razy większa od Erwy, po sąsiedzku położona główna stanica okręgu. Przypadek sprawił, że wysłani przeciw dużej zgrai jeźdźcy wrócili wcześniej i - niespodzianie uderzywszy na oblegających rozbili ich w drobny mak. Ale z broniącej częstokołu piechoty mało kto został przy życiu, odsiecz przybyła dosłownie w ostatniej chwili. Gdy przysłano uzupełnienia - nowych żołnierzy nawet nie miał kto podszkolić... To dlatego Erwa posłała tam swojego dziesiętnika i paru doświadczonych legionistów. Rawat dopiero co wrócił z Alkawy. I wciąż jeszcze był pod wrażeniem zniszczeń, jakich doznała ta naprawdę silna placówka.

 

- No to jak? - zapytał. - Wezmę trzydziestu ludzi, a potem, myślisz, że gdzie z nimi wrócę? Na pogorzelisko, grzebać trupy? Żeby jeszcze było co grzebać! Jak dostanie was Srebrne Plemię, to pewno coś tam pozdejmuję z pali i krzyży. Ale jak przyjdą złoci...

 

- Złoci nie potrafią zdobywać palisad, to już prędzej zjedzą ciebie w polu... Co mi tu wygadujesz? O co chodzi? Nie chcesz iść? Puścili już z dymem wioskę, jutro pewnie...

 

- Chcę iść! Ale chcę także mieć dokąd wracać. Daj mi wszystkich konnych, całą szesnastkę, i kota. Piechurów zatrzymaj, tylko przeszkadzają mi w stepie.

 

Ambegen uśmiechnął się lekko.

 

- Zaczynamy od początku, tak? Posłuchaj, Rawat, jesteś znakomitym dowódcą jazdy...

 

Zastępca żachnął się.

 

- Nie przerywaj mi. Jesteś aż zbyt dobry do tej wojny. Marzą ci się wielkie szarże, zajmowanie tyłów wrogim wojskom, przejmowanie taborów. I gdyby o to chodziło, nie znalazłbym lepszego od ciebie. Ale chodzi o upilnowanie paru wiosek. Nie zależy mi na tym, żebyś wygrał wojnę, bo to niemożliwe. Zależy mi na tym, żeby nie spłonęło więcej domów. Przestań! Nie zamierzam słuchać tych bzdur! - zawołał z nagłym gniewem. - Nie jestem dowódcą jazdy, ale mam pojęcie, do czego jest zdolna, a do czego nie! Co z tego, że łatwiej ich odnajdziesz? Co z tego, że łatwiej odskoczysz? Nie uderzysz otwarcie na zgraję, bo cię wdepczą w ziemię razem z tymi szesnastoma ludźmi! Będziesz krążył wokół, tu urwiesz pięciu, tam dziesięciu, w końcu ich zniechęcisz do wyprawy, ale zanim to nastąpi, pójdą z dymem następne dwie wioski. Albo trzy lub cztery, jak nie będziesz miał szczęścia. Nie! Weźmiesz trzydziestu ludzi, w tym przynajmniej dziesięciu ciężkozbrojnych. To i tak za mało, ale masz przynajmniej jakieś szanse. 'Itwoja głowa w tym, żeby znaleźć tę zgraję i zmusić do walnej bitwy. Jednej bitwy, po której to, co z nich zostanie, na łeb na szyję pogna byle dalej od wiosek, których bronisz. Jak wszyscy przy tym położycie głowy, to trudno, za to wam płacą. Koniec! Powiedziałem.

 

- Topornicy są po to, żeby bronić stanic. Od biegania za Alerami jest jazda.

 

- Ale jazda poszła w pole dwa dni temu i słuch po niej zaginął. Weźmiesz więc to, co jest.

 

- Słuch zaginął po jeździe, bo dałeś ją...

 

- Wiem, komu ją dałem, Rawat.

 

- Stanice...

 

- Stanice wzniesiono tu po to, żeby bronić wiosek, nie stanic. Koniec, powiedziałem!

 

Rawat zamilkł. Od dwóch lat był ze swoim dowódcą szczerze zaprzyjaźniony, niemniej wiedział, kiedy może pozwolić sobie na spory, a kiedy musi posłuchać rozkazu - czy mu się to podoba, czy nie.

 

- Zrobię co do mnie należy - powiedział. - Pchnij gońca do Alkawy, może przynajmniej przytelepią się te ich szkuty z paroma łucznikami. Bo jazdy to mają akurat tyle, co my.

 

- Zrobię tak.

 

Rawat pokręcił głową i wyszedł.

 

 

Dziękujemy wydawnictwu Mag za udostępnienie fragmentu do publikacji.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...