"Wojna Goblina" - fragment

Autor: Jim C. Hines Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 05-04-2009 11:18 ()


 

– Jig, za mną – warknęła wódz i nie czekając na odpowiedź, pokuśtykała w stronę jednych z nielicznych drzwi w grocie. Osadzenie drewnianej framugi w skale nie było prostą sprawą, ale Golaka robiła pastę, która pozwalała umocować belki do kamienia.

Rosnąca na mieszance pleśń wczepiała się w oba materiały, umożliwiając goblinom odgrodzenie kilku mniejszych pomieszczeń od głównej pieczary. Drzwi do kwatery wodza jako jedyne zaopatrzono dodatkowo w zamek.

Grell złapała za skrzydło obiema rękami, a gobliny zgodnie skrzywiły się na dźwięk zgrzytającego po skalnej podłodze drewna. Jig już wyciągał rękę, aby jej pomóc, ale błysk w oku przywódczyni ostudził jego zapędy.

– Dziękuję, ale potrafię jeszcze otworzyć własne drzwi – prychnęła.

Wreszcie udało jej się uchylić skrzydło na tyle, by wślizgnąć się do środka. Pojedyncza syfnia oblewała zagracone wnętrze mdłym, zielonkawym blaskiem. Obok siennika ze skóry nietoperza leżała kupka różnorakiej broni.

Grell z głośnym stęknięciem usiadła na posłaniu, który to proces był niezwykle skomplikowany i obejmował pełną gamę sapnięć oraz mamrotania, a ponadto wymagał kilkakrotnego przestawiania kul.

Wreszcie wódz, umościwszy się wygodnie, naciągnęła aż pod brodę futro z kota tunelowego.

– Może Jig Smokobójca pokieruje na razie goblinami, a ty sobie odpoczniesz? – podsunęła Relka, z wysiłkiem zamykając za sobą drzwi.

Grell otworzyła oczy.

– A może ty znajdziesz mi jakieś wygodne miejsce na moje laski? – Sięgnęła za materac, wyciągając gliniany garnek. Jig, uderzony zapachem stęchłego piwa klakowego, zmarszczył nos.

– Niech smok kopnie cały ten śnieg i wiatr. Wystarczy zmiana pogody, a stawy puchną mi jak pijawki na ogrzym tyłku. I przez te wygibasy na lodzie chyba zrobiłam sobie coś w kolano.

Jig usiadł przy posłaniu, odsunął futro i położył rękę na nodze wodza. Czuł, jak pod dłonią zgrzytają stawy, a rzepka wskakuje w panewkę.

Ciągle leczył Grell z tej czy innej dolegliwości, ale efekt nigdy nie utrzymywał się długo. Czy to możliwe, że magia Ciemnogwiazdego zawodziła? Ale przecież inne gobliny dało się wyleczyć na stałe. Oprócz przyjaciół Relki. No, ale skoro przerywa się wojownikowi obiad, żeby zaśpiewać hymn do Tymalousa Ciemnogwiazdego, trudno się potem dziwić sińcom wielkości talerza na twarzy.

Ciepło boskiej mocy przepływającej przez dłonie w trakcie leczenia wygoniło z palców resztki chłodu.

Mogę uleczyć urazy, których nabawiła się na lodzie, ale to nie pomoże na długo. Ból wróci.

Głos Tymalousa Ciemnogwiazdego, boga Jesiennej Gwiazdy, brzmiał dziwnie; był dużo łagodniejszy niż zazwyczaj.

Dlaczego? Ponieważ Grell jest już stara, Jig. Ale co się z nią dzieje?

Jig rozejrzał się ukradkiem, zatrzymując wzrok na garnku z piwem.

Czy ktoś ją truje? Nie, jest po prostu stara. No, wiem.

Wszyscy wiedzieli, że Grell jest stara. Dlatego była taka pomarszczona i ciągle musiała biegać w nocy do wychodka.

Ale co to ma... Tak właśnie się dzieje na starość. Ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Czy gobliny nie umierają ze starości?

Jig potrząsnął głową.

Hm. No tak.

Jig poczuł, jak ścięgna Grell kurczą się, kiedy staruszka ze stęknięciem zgięła nogę. Tym razem rzepka została na miejscu.

– Od razu lepiej – westchnęła z ulgą.

– Chwała Ciemnogwiazdemu!

Jig zerknął na Relkę i z trudem zdławił jęk. Goblinka, która zdjęła płaszcz, pod spodem nosiła koszulę z dużym rozdarciem ukazującym bliznę po ranie, którą zadał jej, a potem uleczył Jig.

Za dawnych czasów miałbyś wokół siebie setki takich wyznawców jak Relka i jej przyjaciele, rzekł Ciemnogwiazdy. No, może nie do końca takich samych. Ale to normalne, że otaczają ciebie i Brafa podziwem. A nie mogliby tego robić z daleka?, jęknął Jig w duchu.

Ciemnogwiazdy roześmiał się; śmiech boga zawsze przywodził Jigowi na myśl maleńkie dzwoneczki.

Ciesz się, że nie każę wam odprawiać ceremonii tańców równonocnych. Tańców równonocnych?

Kolejna salwa dzwoneczków.

Pierwszej jesiennej nocy, gdy moja gwiazda znajduje się w zenicie, moi wyznawcy składają doroczną ofiarę, paląc wielkie ognisko. Chodzi o to, żeby modlitwy wraz z dymem uleciały ku niebu i dotarły do gwiazd. Potem wszyscy tańczą od zachodu do wschodu słońca, aby uczcić kolejny dzień życia.

Jig był kiepskim tancerzem, ale ostatecznie nie brzmiało to aż tak tragicznie.

Wspominałem, że najwyższy kapłan tańczy nago?, dodał Ciemnogwiazdy.

Z tunelu prowadzącego do gniazda buchnęły krzyki goblinów. Jig odwrócił głowę, nadstawiając uszu. Drewniane drzwi tłumiły nieco odgłosy, ale wyglądało na to, że napastnicy dotarli już do świątyni.

Jig miał nadzieję, że Braf zdążył uciec.

– Głupi Ruk – fuknęła Grell. Zwlekła się z posłania i zaczęła grzebać w stercie broni. – Miał krzyczeć zanim go zabiją.

Ciapek wiercił się nerwowo w kapturze. W jaskini zimno nie chłodziło już żaru pająka. Jig wyciągnął go, błyskawicznie przerzucił do jednej z kieszeni, którą specjalnie wyłożył skórą, po czym wetknął palce do ust. Ciapek nie był jeszcze aż tak gorący, żeby zostawiać na skórze bąble, ale i tak parzył nieprzyjemnie.

– Nie boję się – oświadczyła Relka. – Ciemnogwiazdy nas ochroni.

Jej słowa idealnie zaakcentował kolejny rozdzierający wrzask.

– Tak jak ochronił tego biedaka? – zadrwiła Grell.

– Gdyby naprawdę wierzył, Ciemnogwiazdy by go nie opuścił.

– Zaczynam tęsknić za Veką – mruknął Jig. Veka była syfiarką z obsesją heroizmu. Przez jakiś czas nie odstępowała Jiga na krok, podobnie jak teraz Relka.

Veka liczyła, że odkryje przed nią arkana wiedzy magicznej, aby mogła zostać magiczką-bohaterką. Jig nie miał wątpliwości co do stanu jej umysłu, ale Veka przydawała się przynajmniej w walce.

Niestety, odeszła niedługo po zakończeniu wojny z chochlikami i ogrami – ruszyła w świat, żeby „odnaleźć swoje przeznaczenie”.

Jig nie miał takich problemów. Wprost przeciwnie, przeznaczenie odnajdywało go nieustannie i to w każdej najprzemyślniejszej kryjówce. A gdy już dopadło, nie żałowało mu kopniaków.

Tym razem przeznaczenie postanowiło najwyraźniej wyżyć się na wszystkich goblinach. Ludzie dotarli już do głównej groty.

Kiedyś gobliny ruszyłyby do ataku w ciasnych tunelach, aby dwójkami czy trójkami kolejno ginąć pod ciosami wroga. Teraz było inaczej. Nauczyły się czekać, aż intruzi wejdą do pieczary, gdzie łatwo ich będzie otoczyć i ewentualnie pokonać samą przewagą liczebną.

Brzęki cięciw i krzyki goblinów nie pozostawiały wątpliwości, jak świetnie działa ta taktyka.

– Trzeba było pogasić syfnie – szepnął Jig. Ludzie nie radzili sobie najlepiej w ciemności. Wygaszenie ogni mogło dać goblinom dodatkową przewagę.

– Chodź. – Relka pociągnęła go za rękaw. Z nożem w ręku zmierzała ku drzwiom. – Gobliny potrzebują swojego witezia!

– I co miałbym robić? – Przycisnął ucho do drzwi.

Pobrzękiwanie pancerzy i szczęk broni wypełniły już całą pieczarę. Z najdalszego krańca dochodził zgiełk innego rodzaju – najpewniej gobliny walczyły między sobą, żeby wskoczyć jak najprędzej do zsypu i umknąć do niższych labiryntów.

– Co ty sobie wyobrażasz?! – Jig skulił się na dźwięk pełnego oburzenia skrzeku Golaki. Zaraz potem dobiegło go głuche łupnięcie, jak gdyby wielka chochla uderzyła w metalowy hełm.

– Hej, tutaj! Bierzcie tę! – rozległ się odrobinę nosowy, męski głos. – Utworzyć szereg! Zmieść to robactwo!

– Miejsce dla łuczników! – Tym razem kobieta.

Przynajmniej według oceny Jiga. Choć z ludźmi nigdy nic nie wiadomo. Wszyscy brzmieli podobnie, pewnie przez te małe usta i ząbki.

W drewno wbiła się strzała, grot zatrzymał się o włos o nosa Jiga, który odskoczył tak gwałtownie, że zatoczył się, uderzając o ścianę.

– Otwórz drzwi, Jig.

– Co?! – Jig popatrzył na Grell z niedowierzaniem.

Ile wódz zdążyła wypić tego piwa klakowego?

Grell usadowiła się wygodnie na materacu i podciągnęła skórę pod brodę.

– Albo stawimy im czoła i dowiemy się, czego chcą, albo będziemy tu czekać bezczynnie, aż wyrżną wszystkich co do nogi.

– Uwielbiam czekać – wymamrotał Jig.

– Otwieraj, albo jak z tego wyjdziemy, powiem Golace, że podkradasz jej smażone ogony szczurze.

– A, więc to ty! – szepnęła Relka ze zgrozą.

– Wcale nie! – Na myśl o tym, co kucharka zrobiła ostatniemu nielegalnemu amatorowi smakołyków, którego złapała, Jigowi podkurczyły się palce u stóp.

W kuchni przybyły wtedy dwa niebieskie woreczki na przyprawy, łudząco przypominające goblinie uszy. – Znaczy, przecież to tylko kilka... Ciapek je lubi... a poza tym...

Rozległ się potężny, metaliczny huk, od którego aż zadrżały drzwi. Sądząc z odgłosu, Golaka cisnęła w napastników jednym ze swoich kotłów.

Grell zazgrzytała żółtymi kłami.

– Dosyć tego! Relka, idź do Golaki i powiedz jej...

Jig pchnął drzwi, uchylając je trochę. A potem okrzyk jednego z atakujących wyparł mu z głowy wszelkie myśli o Golace.

– Mamy chochlę!

– O nie...! – szepnął Jig i wyjrzał ostrożnie na zewnątrz

Jedna grupa napastników stała w półokręgu przy głównym wejściu. Druga walczyła przy kuchni.

U stóp wielkiej kucharki piętrzyli się pokonani wrogowie, z których ciał sterczały noże, widelce, rożny oraz inne kuchenne utensylia.

Jakiś człowiek pędził w stronę wejścia, wymachując ponad głową ogromną chochlą. Kilku innych szyło z łuków, uniemożliwiając goblinom pościg.

Jedna ze strzał zadzwoniła o wielką pokrywkę, którą kucharka trzymała niczym tarczę. Inna wbiła się jej w ramię. Kolejne zmusiły Golakę do wycofania się do kuchni. Kilku łuczników ruszyło za nią, potrząsając groźnie bronią.

– Gdzie wasz wódz? – odezwała się stojąca przy kuchni kobieta, niewidoczna spoza szerokich pleców grupki towarzyszących jej wojowników.

Widok ustępującej z pola walki Golaki osłabił w goblinach bojowego ducha. Zaprzestawszy stawiania oporu, stały zbite w grupkę, niepewne, co robić.

Na pytanie kobiety kilka z nich wskazało wyglądającego zza drzwi Jiga.

– On? – W głosie kobiety pobrzmiewał sceptycyzm.

– Nie! – zaprzeczył Jig energicznie. – Nie ja! Ona! – Otworzył szerzej drzwi, wskazując na Grell.

Kobieta zaczęła coś mówić, ale jej słowa utonęły w przeraźliwych wrzaskach, które właśnie buchnęły z kuchni. Rozległ się klekot upuszczanych na ziemię włóczni i z kuchni wybiegli ludzie pokryci parującym puddingiem z jaszczurników.

– Do diabła z kucharką! – krzyknęła kobieta i wraz z kilkunastoma wojownikami zaczęła przepychać się ku kwaterze wodza.

Jig czmychnął z drogi wstępującym do grotki żołnierzom. Jeden z ludzi przyjrzał się obecnym goblinom z drwiącym uśmieszkiem.

– Wszystko w porządku, wasza wysokość. Tylko jakiś konus, dziewczyna i starucha.

Kobieta przestąpiła próg. Była niższa od pozostałych. W polu czarnego tabardu widniał herb z wizerunkiem dziwacznej bestii, wyszyty ciemną, lśniącą nicią. Skórzany, utwardzany pancerz o połyskliwej powierzchni, także czarny, przypominał Jigowi taflę podziemnego jeziora leżącego w głębi labiryntu. Dzierżyła w ręku osobliwą broń o wąskiej, ostrej klindze i czernionym koszu, osłaniającym całą dłoń. Nawet osadzony w głowicy kamień był czarny. Podobnie jak buty, pas, rękawice, nawet włosy... Wyglądała, jakby ktoś unurzał ją w nocy. Jedyną jasną plamę w tej czerni stanowiła niezwykle blada twarz pod – czarnym oczywiście – hełmem. W jej rysach było coś znajomego. Kobieta omiotła spojrzeniem Relkę oraz Jiga, po czym zwróciła się do Grell.

– Rozumiem, że to ty jesteś przywódcą tych potworków?

– Owszem – przyznała Grell. – A ty pewnie stoisz na czele tej ludzkiej bandy?

– Tak, wspólnie z bratem. Jestem Genevieve, córka...

– Mam gdzieś, kim są twoi rodzice. – Grell jednym ruchem odrzuciła futro, a w jej dłoni mignęła mała kusza. Zanim ktokolwiek zareagował, nacisnęła spust. Ku gardłu kobiety pomknął bełt... ...i zaraz brzęknął o ziemię. Na szyi, w miejscu leciutkiego draśnięcia, pojawiła się kropla krwi, zaskakująco kontrastująca z bladą skórą.

Grell cisnęła ze złością kuszę na bok.

– Głupi, bezużyteczny, hobgoblini śmieć – mruknęła.

Jeden z wojowników przyskoczył do niej, przykładając do gardła sztylet. Inny kopnął Jiga. To samo spotkało Relkę.

– Spokojnie – syknęła Grell. – Zabij mnie, a nigdy nie znajdziesz antidotum.

– Antidotum? – Genevieve dotknęła ranki i uniosła do oczu pomazane krwią palce rękawicy.

– Trzymam tę zabaweczkę na wypadek, gdyby jakiś smarkacz stwierdził, że chce być wodzem – wyjaśniła stara goblinka.

Żołnierze rozstąpili się, przepuszczając podchodzącą do posłania Genevieve. Jeden z nich wymknął się z grotki i pobiegł w stronę tunelu.

Genevieve przystawiła sztych do piersi Grell.

– Daj mi je, goblinko, natychmiast – warknęła.

– Każ swoim ludziom się wycofać i zostawić nas w spokoju – skontrowała Grell.

Jig zerknął na ziemię, gdzie upadł bełt. Teraz, kiedy wszyscy byli zajęci wódz, mógłby złapać go i wsadzić kobiecie w plecy. A potem co? Śmierć gobliniego wodza pogrążyłaby plemię w chaosie. Połowa goblinów rzuciłaby się sobie do gardeł, żeby zająć miejsce Grell, a druga uciekłaby z krzykiem, żeby przypadkiem nie nawinąć się walczącym pod jakieś ostre narzędzie. W stosunku do ludzi podobny manewr by nie zadziałał.

Oni byli lojalni i zdyscyplinowani, nie wspominając o tym, że posiadali dobrą broń, którą z łatwością mogli wytrzebić gobliny w pieczarze. Zabicie ich przywódcy nic by nie dało; wprost przeciwnie, rozwścieczyłoby ich.

– Antidotum – warknęła Genevieve. – Albo obetnę ci uszy.

– Nie dawaj go jej – wrzasnęła Relka, zarabiając kolejnego kopniaka.

Grell z westchnieniem wskazała niewielkie pudełko. Genevieve chwyciła je, zmiatając z wierzchu okruchy. Wewnątrz znajdowała się drewniana tulejka zabezpieczona woskiem.

Jig nigdy nie widział, żeby Grell poddała się tak łatwo. Właściwie nigdy nie widział, żeby w ogóle się poddała. Popatrzył na nią spod oka, ale jej twarz była jedną pomarszczoną niewinnością. Kobieta odłupała wosk i natychmiast wlała sobie zawartość tubki do gardła. Zakrztusiła się, ocierając usta wierzchem dłoni.

– Co za paskudztwo.

– Tak, ktoś już mi o tym wspominał – wyszczerzyła się Grell.

– Nawet myślałam, czy nie dodać soku jeżynowego, żeby zagłuszyć smak trucizny, ale...

– Smak... czego...? – wyjąkała Genevieve, wpatrując się w pustą tulejkę.

– Trucizny. To mieszanka jadu węża skalnego i krwi jaszczurnika.

Relka zarechotała radośnie.

– Ale mówiłaś, że to antidotum na truciznę z bełtu...

– Zatruty bełt – prychnęła Grell, przewracając oczyma. – Myślisz, że ryzykowałabym trzymanie czegoś takiego wśród tej zgrai? – Oparła się wygodniej, poprawiając okrycie. – Odwołaj swoich żołnierzy.

– Nie zniżę się do pertraktowania z goblinami.

Grell wzruszyła ramionami.

– A co powiesz na zakład? Założę się, że jad węża skalnego sparaliżuje cię, zanim krew jaszczurnika zacznie wypalać dziury w twoim żołądku.

– Stawiam tygodniowy przydział deseru, że najpierw zadziała krew jaszczurnika – rzuciła Relka wesoło.

– Sprowadźcie tu mojego brata – poleciła Genevieve.

– Powiedzcie mu, że zostałam otruta i...

– Hej, spokojnie – rzekł drugi ludzki przywódca, pojawiając się w progu w towarzystwie dwójki elfich łuczników.

W odróżnieniu od siostry, miał na sobie elficki pancerz, zrobiony z cieniutkich płytek magicznie utwardzonego drewna, polerowanych tak długo, dopóki nie zaczęły przypominać metalowych lamelek.

– Co tam, siostrzyczko? Nie dajesz sobie rady z goblinami? Zadanie przerosło twoje możliwości, co? Mówiłem ojcu, że nie jesteś odpowiednio przygotowana do takich misji.

– Sam wiesz co nieco na temat przebiegłości goblinów, Teodorze – odparła Genevieve znudzonym tonem.

– Zwiodły nawet Bariusa, pamiętasz? A Barius we wszystkim bił cię na głowę. Pamiętasz, ile razy biegałeś z płaczem do mamy, bo zmusił cię do czyszczenia stajni gołymi rękami, albo...

– Dosyć – warknął Teodor. Zrobił się bordowy i sprawiał wrażenie, jakby zapomniał o całym świecie, nie mówiąc o goblinach.

Jig ledwie słuchał kłótni rodzeństwa. Właściwie nie powinien być zaskoczony takim obrotem rzeczy.

Bez względu na to, jak fatalnie sprawy by stały, zawsze mogło być gorzej. I zwykle było. Nic dziwnego, że wiedzieli o chochli Golaki. To właśnie książę Barius Wendelson wraz drużyną przybył przed dwoma laty do labiryntów w poszukiwaniu Laski Stworzenia. Zgładzili wtedy goblini patrol, porwali Jiga i powlekli go jako przewodnika do wnętrza góry, na niższe poziomy tuneli.

– Racja, dość już tego. – Do grotki wkroczył zwalisty kudłaty krasnolud.

– Lepiej pozbądźmy się tej trucizny z krwi twojej siostry, zanim będę musiał wrócić do domu i poinformować twoich rodziców, że gobliny wykończyły ich jedyną córkę.

Jig przylgnął do ściany. Proszę, powiedz, że dzięki twojej mocy mogę być niewidzialny, pisnął w duchu do boga.

Zmierzając ku Genevieve, krasnolud obrzucił gobliny przelotnym spojrzeniem. Naraz wrósł w ziemię, po czym obrócił się gwałtownie, okrągłymi ze zdumienia oczyma się wpatrując w postać pod ścianą.

– Jig?

Obawiam się, że muszę cię rozczarować, odparł Ciemnogwiazdy. Jig zgarbił się, wciskając głowę w ramiona.

– Witaj, Darnaku.

 

 

Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie fragmentu do publikacji.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...