"Ranma 1/2" - recenzja 22 tomu
Dodane: 30-03-2009 13:25 ()
Jaki miłośnik mangi w Polsce nie zna choć z opowieści przygód Ranmy? Chyba żaden. Perypetie chłopca skąpanego w jednym z przeklętych jezior Jusenkyo zdobyły w naszym kraju dużą popularność. Nic więc dziwnego, że wydawca zdecydował się na wypuszczenie kolejnego, dwudziestego drugiego już tomu opowieści o losach pół chłopca - pół dziewczyny.
Książeczka na półce prezentuje się dość ciekawie pod względem estetycznym. Wśród innych tomów jej grzbiet tworzy całkiem ładny obrazek. Okładka jak zawsze jest w jasnych, pastelowych kolorach, ale poza różowym grzbietem nie razi po oczach. Tym razem wycięta i sklejona jest bardzo dobrze – wydawca wyraźnie poprawił jakość wydawanych przez siebie tomików (lub trafiłem na dobry egzemplarz). Papier na którym wydrukowane są losy Ranmy jest dość cienki, ale nie jest przesadnie delikatny. Druk jest dobry i wyraźny. Przejdźmy teraz do zawartości…
Tom rozpoczynamy w miejscu zakończenia poprzedniej części. Przypomnijmy zatem, że Ranma walczy w jakże emocjonujących zawodach cheerleaderstwa bojowego. Gdy niewiasty (lub półniewiasty) dopingują swych kendoków do walki, jednocześnie okładając ich przeciwników i siebie nawzajem różnymi cheerleaderskimi przyrządami bojowymi, cała widownia (jak i czytelnik) wstrzymuje oddech w oczekiwaniu na każdy kolejny cios. Pełne zaskoczenie natomiast dopada każdego w momencie, gdy Ranma wyznaje kendoce miłość, by zmotywować go do walki, a kendoką okazuje się być… no właśnie, kto?
O dniu matki pamięta (a przynajmniej nie przyznaje się, że nie pamięta) chyba każdy. Co jednak z wojownikami wyruszającymi za młodu na trening razem z ojcem, wędrującymi po całej Azji, wpadającymi do przeklętych jezior, walczącymi z najróżniejszymi przeciwnikami, których istnienia nie powstydziłaby się żadna książka fantastyczna, będącymi obiektem pożądania wojowniczych i pięknych niewiast… i nie widzącymi własnej matki od czasu wczesnego dzieciństwa? Czy jeśli ta matka pojawia się u drzwi, to czy rzucają się w jej objęcia? Co dalej, jeśli ojciec zabrał takiego syna-wojownika z domu na trening jednocześnie składając żonie przysięgę, że zrobi z niego prawdziwego mężczyznę lub obaj popełnią rytualne seppuku? I jeśli ów syn jest w rzeczywistości w połowie kobietą? Czy taki wojownik może i powinien pamiętać o dniu matki? Być może dowiemy się tego z kart 22 tomu Ranmy…
A teraz wyobraźmy sobie kogoś, kto jest szaleńczo zakochany. Codziennie robi wszystko, by zdobyć serce swej wymarzonej drugiej połówki. Albo nie – nie musimy sobie tego wyobrażać. Zerknijmy do tomiku mangi... Znajdziemy tu Shampoo, dziewczynę-wojowniczkę z plemienia chińskich „Amazonek”, która pała gorącym i niepohamowanym uczuciem do Ranmy – chłopca, który pokonał ją kiedyś w walce. Zgodnie z prawem i tradycją jej plemienia musi go teraz poślubić, lecz… zwycięzca nie jest zbyt zainteresowany! Pewnego pięknego dnia Shampoo zakłada na siebie broszkę będącą w jej rodzinie od pokoleń. Nie wie tylko, że broszka jest magiczna – noszona prawidłowo wzmaga prawdziwe uczucie miłości do drugiej osoby, noszona jednak do góry nogami przemienia je w czystą i szczerą nienawiść… Wobec tego faktu Ranma potraktowany jej lodowatym i pełnym pogardy spojrzeniem powinien być wniebowzięty i cieszyć się, że przynajmniej od jednej z natrętnych miłośniczek ma spokój. Dlaczego jednak za wszelką cenę postanowił odzyskać jej miłość?
Na zakończenie usłyszymy przepełnioną smutkiem historię kobiety żyjącej wśród niewiast o pięknych ciałach. Jak wszyscy świetnie wiemy Japonia (przynajmniej tak opisują ją wszelkie mangi) jest krajem pełnym perwersyjnych staruszków kradnących owym pięknym dziewczętom majtki i staniki ze sznurów do suszenia bielizny (ciekawe zatem, że nie nazywa się tego kraju Krajem Kwitnącego Przemysłu Bieliźnianego). „Pech” chciał, że przez całe życie kobieta ta nie doświadczyła ze strony bezwstydnego złodzieja żadnej krzywdy i jej wielkie gacie zawsze jako jedyne zostawały przez niego nietknięte. Teraz, po śmierci, jej duch rzuca przekleństwo na zbereźnego starca będącego jednocześnie mistrzem sztuk walki. Aby pozbyć się przekleństwa i nie zginąć śmiercią tragiczną musi on ukraść wielkie majty nieszczęśliwej zjawy. Godziłoby to jednak w jego złodziejski honor. Pomóc zatem musi Ranma…
Podsumowując dodam tylko, że Ranmę czyta mi się coraz przyjemniej i pomimo niezbyt wygórowanego humoru (lecz uwaga – zdarzają się godne uwagi cięte riposty i ciekawe aluzje) zaskakuje poprawą humoru. Egmont obrał trafny kierunek wydając w Polsce mangi Pani Takahashi. Polecam i zapraszam do lektury!
Wydawnictwo: Egmont
Rok wydania polskiego: 11/2008
Liczba stron: 184
Format: 115x185 mm
Oprawa: miękka
Papier: matowy
Druk: cz.-b.
Dystrybucja: księgarnie, internet
ISBN-13: 978-83-237-2430-8
Wydanie: I
Cena z okładki: 17 zł
Recenzja 21 tomu znajduje się TUTAJ.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...