Relacja z R-konu 2009

Autor: Magdalena Kącka Redaktor: Wesoła Magda

Dodane: 17-03-2009 22:52 ()


 

R-kon to impreza, na którą się wraca. Rodzinna atmosfera i długa przerwa w konwentowaniu przyciągają wierne grono uczestników, dlatego na kolejnej edycji nie mogło mnie zabraknąć.

Konwent trwał od godziny 17.30 w piątek do 14 w niedzielę. W pierwsze dwa dni było 5 bloków programowych: dwa prelekcyjne, konkursowy, kultury japońskiej i Star Wars. W niedzielę natomiast punkty programu odbywały się tylko w prelekcyjnych i konkursowym. Oprócz tego do dyspozycji uczestników był games room, konsolówka, sala karciankowa i bitewniakowa. Biało-czarny informator utrzymany był w ogólnokonwentowej steampunkowej konwencji i mimo że krótki, to prezentował się ciekawie.

Konwent odbył się podobnie jak rok temu w 9 Gimnazjum im. Królowej Jadwigi. Szkoła ta jest idealnym budynkiem do organizacji tego typu imprez: blisko do centrum oraz do dworca PKS i PKP. Plusem były również umieszczone w drzwiach przeszklone okienka, dzięki którym można było zaglądać do sal bez przeszkadzania w prelekcji. Szkoła w zupełności pomieściła wszystkich uczestników (łączna ich liczba to 450 i jeden szczur). Wszystko to dzięki sześciu sleep roomom i... dwóm namiotom na korytarzu. Konwentowicze mieli do dyspozycji czyste ubikacje oraz łazienkę, która w porannych godzinach była mocno obleganym punktem. W szkole znajdował się również bufet. Jedzenie, które można w nim było kupić, sprzedawano po przystępnych cenach i było całkiem smaczne. Na teren konwentu można też było zamówić pizzę po zniżkowej cenie oraz spędzić czas na rozmowie poza terenem szkoły w Piwniczce Rycerskiej ze zniżką na wybrane gatunki piwa (za okazaniem identyfikatora).

Sam program prezentował się średnio ciekawie. Wiele osób narzekało, iż jest on nudny i brakuje w nim oryginalnych punktów. Oprócz prelekcji i konkursów organizatorzy nie zapewnili zbyt wielu atrakcji uczestnikom: nie było zbyt wielu pokazów, turnieje w games roomie odbyły się tylko w pokera, Hexa i Jungle Speeda, zaś Orient Express nie odbył się wcale (chociaż z przyczyn niezależnych od organizatorów). Porażką okazała się również Biesiada Sarmacka, która ostatecznie odbyła się na terenie konwentu zamiast w klimatycznym lokalu (chociaż wina leżała po stronie jego właścicieli).

Dużą popularnością cieszyła się sala konsolowa. Wyposażona w Pegasusa, DDR-a, ATARI oraz PS3, była stale okupowana. Pomieszczenie okazało się skromnie wyposażone w konsole, ale mimo tego dla każdego fana tej rozrywki było to wystarczające. Na uwagę zasługuje reliktowy Pegasus, który obecnie rzadko widywany jest na konwentach. W tym roku wyposażony był w skromniejszą niż rok temu kolekcję, jednak i tak wszyscy grali w gry z najpopularniejszego kartridża zawierającego Contrę.

Pochwały należą się również games roomowi. Wybór gier okazał się duży, podobnie jak pomieszczenie, w którym się znajdował; umieszczono go bowiem w sali gimnastycznej. Na plus zaliczyć też należy miłą obsługę. Ciekawą atrakcją było yaoi night, odbywająca się w sobotnią noc w sali mangi i anime, warsztaty tańca bollywoodzkiego czy organizowane przez Grimuar „Opowieści na dobranoc”.

Zaskoczeniem okazała się wyjątkowo uprzejma obsługa. Nie narzucająca się, nie robiąca niespodziewanych nalotów, a przy tym wszystkim dbająca o porządek na bieżąco. W niedzielę, w momencie gdy wszyscy uczestnicy powoli się pakują, a bałagan się uwidacznia, obsługa już pracowała. W łazience oraz ubikacjach dbano też stale o to, by zachowany był należyty porządek, zaś wszędzie znajdowały się oliwkowe mydła (włącznie z łazienką!).

Jak już wspomniałam, program mnie nie zachwycił. Było też kilka niedociągnięć organizacyjnych. Jednak konwenty to imprezy w dużej mierze towarzyskie i nie można ich oceniać tylko za zawartość merytoryczną. Na R-konie bawiłam się bardzo dobrze, dzięki rodzinnej, ciepłej atmosferze oraz uczestnikom konwentu. Każdy z napotkanych organizatorów czy obsługi chętnie odpowiadał na pytania, służył radą. Nie było ludzi, którzy kręcili się po konwencie bezcelowo. Rzeczywiście program nie zawsze przyciągał uczestnika, ale wtedy można było się udać do sleep roomu na jakąś ciekawą konwersację. W dobie konwentów z wielkimi sztabami organizatorów wyposażonych w krótkofalówki R-kon wydaje się przyjemną odmianą. Organizatorzy, zamiast biegać i łatać dziury (których zresztą nie było), spokojnie podchodzili do każdego problemu. Levira spotkać można było bujającego się w fotelu w red roomie, zaś Arathiego cierpliwie pilnującego trzaskających drzwi…

I naprawdę, nie chcę słuchać, że następnego R-konu nie będzie.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...