Recenzja powieści "Detektyw Monk i kosmos” Lee Goldberg
Dodane: 06-03-2009 15:39 ()
Przyznam się od razu - podszedłem do lektury z pewną dozą sceptycyzmu. Pomyślałem sobie: Co może mi dać książka napisana na podstawie serialu telewizyjnego? Przecież to odgrzewane kotlety - czy chcę, żeby rozrywki dostarczał mi ktoś, kto sięga po gotowe postacie, kiedy pisze? Czy taki dorobkiewicz bez wyobraźni może dostarczyć mi intelektualnej rozrywki?
Otóż może, i pan Lee Goldberg jest kimś o wiele więcej niż „dorobkiewiczem bez wyobraźni". To nauczka dla mnie, żeby nie osądzać książki po okładce, jak mówią Amerykanie. Docenili go ludzie, którzy dali mu nominację do Shamus Award za powieść „The Man with the Iron-On Badge". Doceniły go rzesze fanów oglądające na przykład „SeaQuest". Docenili go czytelnicy jego rozlicznych kryminałów. Doceniłem go w końcu i ja, niewierny Tomasz, który od dziś będzie zakładał, że książka jest dobra, dopóki ktoś mu nie dowiedzie, że się myli.
„Detektyw Monk i kosmos" podobał mi się na przykład dlatego, że nie jest częścią cyklu, ale niezależną pozycją. Można tę książkę czytać nawet jeśli nie zna się postaci. Autor przedstawia bohaterów od zera, nie zakładając, że czytaliśmy już inne książki, bądź oglądaliśmy serial. Fabuła zawiera także zawoalowane aluzje do „Star Treka", ale jego też nie musimy znać - wszystko jest wyłożone jasno i wyraźnie, w sam raz dla przybysza z obcej kultury lub nawet obcej planety... Myślicie, że tacy czytają nasze książki? Ciekawe co sądzą o SF...
Główny bohater cierpi na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Przejawia się to u niego między innymi tym, że liczy parkometry na każdej ulicy (musi być parzysta ilość), albo sortuje orzeszki w miseczce. Chorobliwa dokładność pozwala mu dostrzec najdrobniejsze nawet szczegóły i rozwiązać najtrudniejsze zagadki kryminalne. Ale pomimo powagi jego schorzenia, detektyw Monk jest postacią zabawną. Nie ma mowy o jakimkolwiek ciężarze i cierpieniu przenoszonym na czytelnika - każdy rozdział jest lekki, łatwy i przyjemny, napisany z humorem i elegancją. Część sukcesu przypisać trzeba zapewne tłumaczowi (przekład to trudna sprawa), ale pan Goldberg świetnie się spisał czyniąc narratorem nie samego Monka, lecz jego błyskotliwą asystentkę. Dzięki temu jego obsesje nie są uciążliwe, ale urocze.
Kolejną mocną stroną powieści, chyba najmocniejszą jak dla mnie, jest silna autoironia kulturowa. Pan Golberg dostrzega, jak odbierana jest popularna fikcja (zmyślony serial „Poza Ziemią", twórca którego zostaje zamordowany) i naśmiewa się z niej w bardzo serdeczny sposób. Chodzi tu o kilka spraw - po pierwsze, kult, jakim otacza się sławy i historyjki, w których biorą udział. Po drugie, kontrast pomiędzy uwielbieniem, jakim serial otaczają fani, a wyrachowaniem, z jakim jest tworzony. Po trzecie wartość, jaką przypisują fikcji jej wielbiciele, oraz wartość bardziej obiektywną, widzianą z zewnątrz.
Jeżeli chodzi o kult sławy, to pan Goldberg nie szczędzi ironii napuszonym gwiazdorom i gwiazdeczkom z silikonowymi balonami, ale też nie zostawia suchej nitki na fanach. Widzimy tu ludzi, którzy wcielają w życie ideały nieistniejącej federacji nieistniejących światów. Mamy osoby, które wydają ciężko zarobione pieniądze na mundury, konwenty i naukę fikcyjnego języka. Jest też człowiek, który poddaje się operacji plastycznej, żeby mieć szpiczaste uszy.
Z drugiej strony jest zderzenie między światem producentów, a światem fanów. Ci pierwsi robią coś dla pieniędzy, a ci drudzy gloryfikują, bądź odrzucają ich „dzieła". Kiedy powstaje wersja rysunkowa „Poza Ziemią", wielu fanów odmawia przyjęcia jej do „kanonu". Kiedy powstaje remake serialu, zaczynają się demonstracje i akcje protestacyjne. Jest też producent, który zaciekle broni poglądu, że to, co robi jest przeobrażaniem starego w nowe i dawaniem mu życia. Na koniec smutna konkluzja, że widzowie chcą i potrzebują coraz głupszych historyjek.
Autor analizuje jeszcze wartość „Poza Ziemią". Fani cenią serial jako „wizję przyszłości", zaś sama narratorka widzi, jak pomocny może być ten serial w leczeniu nieśmiałości. Nawet psychiatra zaleca go bratu pana Monka, nieszczęsnemu agorafobikowi.
Trochę się rozpisałem, ale ogólnie chcę powiedzieć, że powieść dostarczyła mi dużo dobrej zabawy, nie tyle na poziomie fabularnym, co jako doznanie literackie i intelektualne. Chyba coś takiego miał na myśli Jean Baudrillard, kiedy pisał o symulacji i simulacrum. „Detektyw Monk i kosmos" jest kopią serialu, który to z kolei jest kopią innych seriali o detektywach, aż poprzez tysiące kopii sięgniemy do kopii opartej na rzeczywistości, gdzieś daleko stąd i dawno temu. Może w starożytnej Grecji? Wiele rzeczy sięga do starożytnej Grecji. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej - „Detektyw Monk i kosmos" jest dziełem świadomym swojej fikcyjności. Przecież wszelkie uwagi odnoszące się do „Poza Ziemią" („Star Trek") pasują świetnie do „Detektywa Monka". To postmodernizm w czystej postaci!
PS. Przepraszam za przesadny intelektualizm, ale udzielił mi się od Johna Crowleya, którego właśnie czytam.
korekta: Elanor
Tytuł: Detektyw Monk i kosmos
Autor: Lee Goldberg
Tłumaczenie: Paweł Laskowicz
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: Wrzesień 2008
Seria: Detektyw Monk
ISBN: 978-83-7510-225-3
Liczba stron: 320
Wymiary: 110 x 175 mm
Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za udostępnienie książki do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...