Recenzja książki „Miecz i kwiaty t.1” Marcina Mortki
Dodane: 05-03-2009 13:57 ()
„Miecz i kwiaty" Marcina Mortki przenosi nas do roku 1187 do Tyru, gdzie przybija Gaston de Baideaux. Przybył do Ziemi Świętej, wraz z zakonnikiem Adalbertem oraz sługą Bernardem - niemową o słusznej posturze barbarzyńcy, celem odkupienia win i pozbycia się natrętnego lokatora swojego umysłu (lub duszy).
Praktycznie na samym początku książki główny bohater dowiaduje się, że jego starszy brat Roger, którego nawet za dobrze nie pamięta, był (już nie jest ponieważ zaginął) zasłużonym dla Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusa, czyli Templariuszy. Jego zaginięcie, oraz nadzieja Templariuszy, że tak naprawdę Gaston przybył do Ziemi Świętej celem odszukania brata, praktycznie z miejsca wplątuje bohatera w całą sieć intryg, knowań, rywalizacji między zakonami Templariuszy oraz Szpitalników (Szpitalnicy czyli Suwerenny Rycerski Zakon Szpitalników św. Jana Jerozolimskiego z Rodos i z Malty).
Przez prawie 500 stron książki dowiadujemy się wiele o ówczesnych rozgrywkach politycznych między autentycznymi ważnymi tamtych czasów i miejsc (nieważne, czy rozgrywkami równie autentycznymi jak postacie - najważniejsze, że bardzo zajmującymi), o tym, że tak naprawdę Ziemia Święta nie jest taka święta, oraz przeżywamy sporo wydarzeń mających prawo się wydarzyć, doprawionych jednakże szczyptą magii i wszystkiego tego, z czym kojarzy się Arabia osobom choć trochę interesującym się demonologią, albo chociaż ze słyszenia kojarzącym te krainy z wielkim bogactwem praktyk czarnej magii.
Sama książka jest wciągająca, w zasadzie jak najbardziej nadaje się do przeczytania jednym tchem - nie zdarzają się fragmenty nużące, całość trzyma poziom. Rycerze i generalnie wszyscy reprezentanci świata Zachodu knują tak, jak jesteśmy do tego przyzwyczajeni, Saraceni natomiast swoje intrygi mają na zupełnie z początku zaskakującym poziomie - specyficznie pojmowana duma, silna wiara w moc demonów oraz znakomita większość ich sposobu bycia nie tylko nie pozwalają się z nimi utożsamić, ale wręcz nawet ich zrozumieć. Tutaj, muszę przyznać, autor przyjemnie mnie zaskoczył - z jednej strony Saraceni to nadal są ludzie, z drugiej jednak zostali tak przedstawieni, że pomimo tej świadomości praktycznie każde ich zachowanie jest zaskoczeniem, dopóki czytelnik nie przestawi się na ich logikę, co wcale nie jest takie proste.
Cały tom to w zasadzie jeden wielki wstęp. Każdy rozdział jest opatrzony krótką notatką mówiącą, co w danym fragmencie książki nas czeka. Podobnym wstępem można by opatrzyć cały ten tom: Tom pierwszy, w którym poznajemy bohaterów, dowiadujemy się dlaczego podróżują razem i co sprawiło, że są jacy są. Sporo wątków zostało, przynajmniej takie odniosłem wrażenie, wprowadzonych tylko na potrzeby wstępu - zostały zakończone i nie sprawiają wrażenia, że miałyby odegrać jeszcze znaczącą rolę w dalszych przygodach Gastona. Na szczęście także sporo obiecujących wątków zostało urwanych, niemniej w dość elegancki sposób, który powoduje przemożną chęć poznania ich rozwiązania, ale nie wywołuje irytacji nagłym przerwaniem ciągłości fabuły. Bohaterowie pod koniec książki są już inni niż byli na początku - nabierają głębi, można się z nimi zżyć, zrozumieć ich motywy (ponieważ uczestniczymy w ich kształtowaniu). Generalnie muszę przyznać, że jeżeli zamiarem autora było takie właśnie napisanie przydługiego, acz w każdym fragmencie fascynującego wstępu, którego zadaniem jest spowodować silną potrzebę czekania na kolejne tomy, to udało mu się to znakomicie.
Dodatkowo cieszący jest fakt, że tak naprawdę bohaterowie przeżywając perypetie nie dotarli jeszcze do prawdziwej Przygody, co jeszcze bardziej wzmaga apetyt na następne tomy.
Na osobny akapit zasługuje to, co de facto sprowadziło Gastona na pokutę w okolice Jerozolimy - mieszkaniec jego umysłu, bądź duszy, czyli Diabeł, który mówi, że nie jest Diabłem, a przynajmniej żeby się tak do niego nie zwracać. Jest on bardzo LaVeyowskim Diabłem - jest przyczynkiem rozwoju Gastona, próbuje obedrzeć go z ideałów jednocześnie dając w zamian zdolność osądu, krytycznego myślenia. Z jednej strony zmusza Gastona do czynów jeszcze niedawno absolutnie przez niego nieakceptowanych, niemniej nie dających się prosto umieścić na negatywnym końcu skali moralności. Trudno napisać więcej, nie psując późniejszej radości czytania „Miecza i kwiatów", na tym więc poprzestanę.
W skrócie - bardzo polecam tę książkę - bohaterowie, świat przedstawiony, perypetie, a nade wszystko obietnica, którą składa nam jej lektura w stosunku do tomów następnych - wszystko to sprawia, że po „Miecz i kwiaty" naprawdę warto jest sięgnąć celem spędzenia przyjemnie kilku godzin na lekturze przygodowej.
korekta: Elanor
Tytuł: Miecz i kwiaty t.1
Autor: Marcin Mortka
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 469
Format: 125 x 195
Dziękujemy Wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie książki do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...